Andrzej Białas kochał ludzi, a oni kochali go. Walkę z chorobą przegrał po 11 latach
O tym, że już od miesięcy żyje na kredyt, mówił otwarcie w kwietniu. Bez żalu, bez strachu, bez łez. Z uśmiechem, świetnym apetytem i wiarą, że uda mu się pożyć najdłużej, ile tylko się da. – Bo życie jest fajne i kolorowe, prawda? – przekonywał wtedy Andrzej Białas, który odszedł 2 września. W czwartek został pochowany na junikowskim cmentarzu. Żegnały go tłumy.
Poznaniak, społecznik, absolwent Politechniki Poznańskiej, były dyrektor gabinetu prezydenta miasta Poznania, pełnomocnik prezydenta ds. społeczeństwa obywatelskiego, przedsiębiorca. Był synem Edmunda Białasa, piłkarza i trenera Lecha, ojcem ukochanej jedynaczki Alicji i mężem Małgosi. Miał 62 lata.
Taras pełen śmiechu
Kiedy spotkaliśmy się pod koniec sierpnia na jego słynnym tarasie ozdobionym roślinami przywiezionymi z różnych części świata i dopiero co zawieszonymi kolorowymi lampkami, śmialiśmy się i objadaliśmy słodkościami. Mówiliśmy o życiu, podróżach, wakacyjnych smakach, polityce, edukacji i nieudanym farbowaniu włosów. O chorobie, cierpieniu, czy śmierci nie było ani słowa. Ale to, że choroba postępuje, widać było już na pierwszy rzut oka. Dom wypełniło specjalne łóżko szpitalne, wózek inwalidzki i chodzik.
– Selfik musi być, najlepiej teraz, bo potem się zagadamy i zjemy całe słodkie
– mówił zaraz po moim przyjściu. – Jak już znów zacznę chodzić, to planuję serię zdjęć pod hasłem „VIP-y chodzą z Białasem”. Ha, ha, to dopiero będzie hit na FB!
Szans na wyleczenie nie ma
Choroba zaczęła się niewinnie. Przy rutynowych badaniach krwi dodatkowo określono wskaźnik PSA (marker nowotworowy). Przekraczał normę. Zamiast 4 na wyniku pojawiło się 17. Lekarz zlecił biopsję. Okazało się, że są komórki nowotworowe. Zaczęło się leczenie. Lekarze byli dobrej myśli, bo wszystko wydawało się być pod kontrolą.
– Przez te wszystkie lata bywały długie okresy, że było świetnie, ale pojawiały się też momenty, w których było źle. Szczególnie czas po operacjach oraz chemioterapii. Teraz znów nie jest zbyt kolorowo – opowiadał w kwietniu, gdy przerzuty pojawiły się w kościach i węzłach chłonnych. – Szans na całkowite wyleczenie nie ma, ale mogę przedłużyć życie. Medycyna wciąż idzie do przodu, pojawiają się nowe leki i myślę sobie, że przecież gdyby dziś Freddie Mercury żył i otrzymałby swoją diagnozę, to na pewno udałoby mu się z tego wyjść...
Poznań, Warszawa, Bydgoszcz, Niemcy. To ośrodki, w których się leczył. W Zentralklinik Bad Berka w Centrum Medycyny Nuklearnej podawano mu izotop LU 177. Na niego złożyli się darczyńcy, którzy hojnie odpowiedzieli na apel z prośbą o pomoc w sfinansowaniu nierefundowanego przez NFZ specyfiku. Potem była zbiórka na Actinium-225.
– Było mi bardzo dziwnie prosić ludzi o pomoc, naprawdę opierałem się. Ale właśnie dzięki pomocy tych ludzi wciąż żyję. Mam tego świadomość i dlatego każdego dnia dziękuję każdej osobie, która mi pomogła
– mówił w czerwcu.
Niesamowita wola życia
Do Niemiec miał znów jechać w listopadzie. Na tę terapię zawozili go przyjaciele, w tym byli zastępcy prezydenta Poznania – Arkadiusz Stasica i Maciej Wudarski. Z tym ostatnim znał się od lat, od czasów walki o kształt studium zagospodarowania dla Poznania.
– Razem zakładaliśmy stowarzyszenie My Poznaniacy, a potem Prawo do Miasta – wspomina Wudarski. – Andrzej była bardzo ważnym człowiekiem w poznańskim świecie. Wiele mówi się o jego działalności w radzie osiedla, ale odegrał on równie ważną rolę w ruchach miejskich.
W batalii o studium, tworzeniu kolejnych stowarzyszeń brał też udział Lech Mergler, który poznał Andrzeja Białasa już w latach 80., razem pracowali w przemyśle.
– Andrzej był pogodnym człowiekiem, miał w sobie power, był smakoszem życia
– uważa Mergler.
Wudarski nie należy do wylewnych osób, jest oszczędny w słowach. Pytany o relacje ze zmarłym, odpowiada nieco z oporem: – To była przyjaźń, bardzo osobista więź. Zrodził się silny związek między naszymi rodzinami. Było nam razem fajnie – zdradza Wudarski. – Andrzej tryskał energią. Był już bardzo chory, gdy z rodzinami pojechaliśmy na trzy dni do Paryża. Pokazywał nam miasto, chodząc o lasce. My byliśmy wykończeni, a on ciągle nie miał dość. Tkwiła w nim niesamowita chęć życia. W swojej chorobie był wzorem do naśladowania, walczył, był dobrej myśli, podobnie jak my wszyscy. Jego odejście z dnia na dzień było ciosem. To był wielki człowiek.
Stasica uważa, że takich ludzi jak Andrzej Białas rzadko się spotyka. Poznał go zaledwie pięć lat temu, gdy został zastępcą prezydenta. Od razu przypadli sobie do gustu.
– Razem z rodzinami wyjeżdżaliśmy na wakacje. Teraz też Andrzej planował wspólny wypad. Dopiero kilka dni temu przyznał, że nie podoła podróży
– mówi Stasica. I podkreśla: – Był ciepłym, wspaniałym człowiekiem.
Andrzej Białas działał społecznie na wielu polach. Przez wiele lat pełnił funkcję przewodniczącego Rady Rodziców w „Marcinku”, do którego chodziła jego córka. Podczas tegorocznych obchodów 100-lecia szkoły odebrał medal „Przyjaciela Marcinka”.
Andrzej Białas kochał ludzi, a oni kochali jego. Szanował wszystkich bez wyjątku. Poświęcał im czas, energię, zasypywał pomysłami. Zjednywał sobie ich otwartością i życzliwością.
– Nie dzielił, a łączył – twierdzi Dorota Bonk-Hammermeister, wiceprezes Prawa do Miasta.
Gdy jednak trzeba było, pozostawał nieugięty. Tak stało się w 2016 r. podczas uroczystości 60. rocznicy Poznańskiego Czerwca 1956 r., kiedy to nie dopuścił do odczytania apelu smoleńskiego. Wtedy ze strony sympatyków PiS spadła na niego fala hejtu.
Czas, którego się nie ma
Od czasu, gdy trafił w lipcu do szpitala, codziennie na swoim profilu zamieszczał zdjęcia z relacją, kto i kiedy do niego przyszedł. Śmieszne miny robili z nim ci, którzy na co dzień w garniturach podejmują poważne decyzje. Świeżych jajek, pomidorów wprost z krzaka, ukochanego sushi, pizzy, rozmaitych ciastek, książek, breloczków z odległych zakątków świata i innych prezentów można mu było tylko pozazdrościć. Grafik odwiedzin był wypełniony od rana do wieczora, łącznie z weekendami.
Zapraszał przyjaciół, znajomych, każdego, kto chciał go odwiedzić. Nie dawał po sobie poznać, że cierpi. Gości zawsze witał z uśmiechem na twarzy. Niektórych może dziwić ta intensywność spotkań. Czy była to jego broń w walce z cierpieniem? Uśmiech kontra ból. Rozmowa kontra rozmyślanie o odchodzeniu. Serdeczny uścisk dłoni i całus w policzek z hasłem „ no to do zobaczenia” zamiast „żegnaj”...
W sierpniu na Facebooku napisał:
Istnieje pewien pozytywny aspekt chorowania – czas, którego tak naprawdę się nie ma, a to mobilizuje do spotkań z innymi.
W ten sposób Andrzej Białas żegnał się ze wszystkimi, którzy pojawili się na jego drodze życia. Dotarło to do nich 2 września, gdy odszedł...