Andrzej Chwalba: Porozumienia sierpniowe. Komuniści obawiali się, że niebawem stanie cała Polska
Wieści o podpisaniu porozumień w Gdańsku, w Szczecinie, i w Jastrzębiu brzmiały nieprawdopodobnie, wręcz sensacyjnie. Niemniej trudno było sobie wówczas wyobrazić, że historia Solidarności już wkrótce poruszy świat. W końcu sierpnia 1980 r., po raz pierwszy w dziejach bloku komunistycznego przedstawiciele społeczeństwa zmusili władze do negocjacji oraz do wyrażenia zgody na własne postulaty mówi prof. Andrzej Chwalba, historyk.
Jak Pan pamięta koniec sierpnia 1980 roku, czas Porozumień Sierpniowych?
Od tamtej pory wydarzyło się tak wiele, że obrazy z końca sierpnia, tak wtedy klarowne, wyraźne, również emocjonalnie poruszające, już nieco wyblakły.
A tego konkretnego dnia, 31 sierpnia 1980 roku o godzinie 16:40, kiedy w Stoczni Gdańskiej podpisywano porozumienia – pamięta Pan, co robił?
Pamiętam, gdyż wracałem „maluchem” z Krościenka nad Dunajcem do Krakowa. Tak się złożyło, że w Krościenku, w domku wynajętym obok, mieszkał w tych dniach sierpniowych jeden z redaktorów miesięcznika „Znak”, który codziennie słuchał radia Wolna Europa. Dzięki radiu docierały wieści o tym, co się dzieje na Wybrzeżu, że rozszerzają się strajki robotników, które w przekazie kontrolowanym były nazywane „przestojami w pracy”. Ale już z tego można było wywnioskować, że nie są to „zwykłe” przestoje, ale, że jest to COŚ bardziej poważnego, tym bardziej, że nie umilkły jeszcze echa po strajkach lipcowych. Wieści o podpisaniu porozumień w Gdańsku, w Szczecinie, i w Jastrzębiu brzmiały nieprawdopodobnie, wręcz sensacyjnie. Niemniej trudno było sobie wówczas wyobrazić, że historia „Solidarności” już wkrótce poruszy świat, co spowoduje, że dzieje wschodniej części świata, pisane od listopada 1917 r. w Rosji przez bolszewików, zaczną dobiegać końca. W końcu sierpnia 1980 r., po raz pierwszy w dziejach bloku komunistycznego przedstawiciele społeczeństwa zmusili władze do negocjacji oraz do wyrażenia zgody na własne postulaty. Sensacją było również to, że stronę pracowniczą przede wszystkim reprezentowali robotnicy z Wałęsą na czele. Ale już wtedy zastanawiano się czy porozumienie dowodziło siły świata pracy czy też słabości władzy.
Zwycięstwo nie od razu przyszło. Na początku władza nie chciała rozmawiać, odrzuciła warunki strajkujących, przynajmniej te dotyczące odblokowania połączeń telefonicznych. Odblokowano je dopiero 25 sierpnia.
Rzeczywiście, gdyż władza uważała, że historię to ona tworzy, a jej poddani zwani obywatelami mają za zadanie jedynie wykonywać polecenia. Nie są i nie mogą być partnerem. To władza dotychczas wybierała sobie rozmówców, a rozmowy kontrolowała. Strajkujący naruszyli ten komunistyczny dogmat. Stąd też blokada połączeń telefonicznych i w ogóle niechęć do jakichkolwiek rozmów. Ewentualnie -powiadali prominenci partyjni-, będziemy gotowi do rozmowy, ale na naszych warunkach, czyli gdy strajkujący wyciągną białą flagę. Tym bardziej strona „partyjno –rządowa” w ogóle wykluczała rozmowy na temat programu strajkujących ujętych w 21 postulatach spisanych na desce, które obecnie są na liście dziedzictwa światowego UNESCO. Dzisiaj już wiemy, że upływający czas musiał zmienić perspektywę widzenia rzeczy przez rządową Warszawę, gdyż z dnia na dzień przybywało zakładów pracy, które przyłączały się do strajku stoczniowców Gdańska. Komuniści zaczęli się obawiać, że niebawem stanie cała Polska, że dojdzie do strajku generalnego. Podpisanie porozumień było sposobem na niedopuszczenie do spełnienia się tego scenariusza.
Kierownictwo rządzącej wówczas partii było pod ogromną presją Kremla, dla którego podstawowym rozwiązaniem było wydać rozkaz o strzelaniu do strajkujących. Dlaczego władza uległa strajkującym?
W istocie ten wariant, o którym pani mówi, czyli rozwiązania siłowego, był rozważany, zwłaszcza na samym początku strajku. Ale mleko się rozlało – nie przewidywano, że będzie tak duża dynamika aktywności strajkowej robotników na Wybrzeżu, a później w całej Polsce. Ogniska strajkowe pojawiły się w prawie każdym województwie. Robotnicy w dużych zakładach pracy zatrzymywali pracę na kilka a nawet na kilkanaście godzin w akcie solidarności. Owszem, można było wysłać żołnierzy, milicjantów i ZOMO do jednego zakładu, ale było ich kilkadziesiąt, a później kilkaset. Nie da się spacyfikować strajkujących zakładów tak z dnia na dzień i bez komplikacji. Zrozumiano, że trzeba podpisać dokument, który dla władzy, w istocie, nie będzie miał wartości. Oczekiwano, że wkrótce emocje zaczną opadać, co oznaczało, że znów władza będzie mogła sterować procesami społecznymi. Będzie mogła grać na zwłokę i mnożyć problemy. Przecież rejestracja NSZZ „Solidarność nie nastąpiła natychmiast po podpisaniu porozumień.
Związek zarejestrowano dopiero w listopadzie.
Musiały więc upłynąć kolejne tygodnie, zanim wreszcie to się stało, pod presją powstającego już legalnie choć nieformalnie związku zawodowego.
Panie Profesorze, cofnijmy się trochę wcześniej; jaka w ogóle była droga do powstania Porozumień Sierpniowych?
Bez powstania sieci nielegalnych organizacji i instytucji kontestujących rzeczywistość PRL-u zapewne by nie doszło do powstania „Solidarności”. W latach 70. Polska stała się liderem na wolnościowej mapie świata komunistycznego. Organizacje nielegalne lub działające półlegalnie skupiały, co prawda, niewielką liczbę osób, intelektualistów, studentów, ale były to osoby zdeterminowane i dobrze przygotowane merytorycznie, świadome swoich celów. Powstały też nielegalne wolne związki zawodowe, jedne na Śląsku, skupione wokół Kazimierza Świtonia, postaci trochę niedocenianej, a drugie w Gdańsku. Czyli już przed rokiem 1980 istniała namiastka niezależnych i samorządnych związków zawodowych. Rzeczywistość kontestowali też studenci. W kilku najważniejszych miastach uniwersyteckich powstały Studenckie Komitety Solidarności – SKS. Pierwszy powstał w następstwie społecznego wstrząsu po zamordowaniu przez SB Stanisława Pyjasa, studenta UJ. Jego ciało znaleziono przy ulicy Szewskiej w Krakowie. Studenci na znak protestu zbojkotowali juwenalia. Do roku 1980 w żadnym ważnym akademickim mieście w Polsce już ich nie organizowano, co dobitnie świadczyło o zmianie nastrojów. Młodzi ludzie głosili hasła, które dobrze współbrzmiały z polskim dziedzictwem wolnościowym. W 1980 roku zasięg oporu społecznego wobec systemu komunistycznego był już znacznie rozleglejszy, niż kiedykolwiek wcześniej. Robotnicy już nie byli sami, tak jak w grudniu 1970 r. Dodajmy do tego ferment w niektórych ośrodkach wiejskich, między innymi na Podkarpaciu. Zaczynały się formować środowiska, początkowo nieliczne, z których później narodzi się „Solidarność Rolników”. I wreszcie, co jest szczególnie istotne, a być może najważniejsze, to autorytet Kościoła. W żadnym z krajów komunistycznych Kościół katolicki nie miał tak silnego oparcia w milionach wiernych. To był Kościół silny swoim dziedzictwem. Polska świadomość narodowa przez wieki łączyła się z tożsamością religijną. Być Polakiem znaczyło być katolikiem. Kościół kierowany był wtedy przez dwie wybitne osobowości. Pierwsza, to kardynał Karol Wojtyła, wkrótce papież, którego pielgrzymka do Polski w 1979 r. wstrząsnęła sumieniami. Już wielokrotnie pisano, że Polacy podnieśli wówczas głowy, wstali z kolan. Już wówczas mówiono, że po pielgrzymce Polska jest inna niż była wcześniej, i nie była to opinia przesadna. Istotny wpływ na te nastroje miała druga postać polskiego Kościoła…
… prymas kardynał Stefan Wyszyński.
Tak. Był mężem stanu, postacią wybitną. Tak się złożyło, że w tym tak ważnym momencie historycznym można było mieć oparcie w prymasie i papieżu. Jak gdyby zostali specjalnie stworzeni na ten przełomowy czas.
Opozycjoniści z tamtych czasów wspominają też, że w roku 80. Polskę cechował marazm, społeczeństwo tkwiło w swoistym bezwładzie, bo wydawało się, że nic się nie da zmienić, a wszędzie wokół króluje kłamstwo. Kłamie telewizja, kłamie prasa. Co jeszcze zdecydowało o tej rewolucyjnej fali, która w sierpniu 1980 roku ogarnęła cały kraj? Zwykle poruszenie społeczne dokonywało się wtedy, kiedy władza dokonywała podwyżek. Wtedy ten fakt również miał znaczenie?
W wypadku wydarzeń w rewolucyjnej skali nie wszystko można zracjonalizować, nie wszystko można łatwo wyjaśnić. Z wielkimi wydarzeniami społecznymi jest tak jak z gwałtownymi zmianami pogody. Nie zawsze jesteśmy w stanie precyzyjnie określić miejsce i zasięg wystąpienia kataklizmów. Nie inaczej jest ze zjawiskami społecznymi o dalekosiężnych konsekwencjach, jak rewolucje czy powstania. Niemniej szukając przyczyn Porozumień Sierpniowych nie możemy zapomnieć o socjalnych. Aby to wyjaśnić musimy przypomnieć sobie politykę Gierka, który w grudniu 1970 roku otrzymał duży społeczny kredyt zaufania. Był komunistą, ale z drugiej strony chciał uchodzić za człowieka Zachodu. Elegancko ubrany, znający francuski, o nienagannej prezencji, zwłaszcza w porównaniu do prostolinijnego Gomułki, Gierek robił wrażenie człowieka światowego. Liberalizował życie społeczne i zaciągał na Zachodzie kredyty. Jednak jak się okazało, niewydolna gospodarka polska nie była w stanie z tych kredytów właściwie skorzystać. Pieniądze te dosłownie utopiono w nietrafionych inwestycjach. Odsetki od długów rosły, a wraz z tym ceny towarów i… niezadowolenie społeczne, które już w 1976 r. dało znać o sobie. Końcowe lata 70. to dramatyczne załamanie ekonomiczne i pogorszenie warunków życia ludzi. Gospodarka PRL, w porównaniu z gospodarką szybko rozwijającego się Zachodu była coraz bardziej anachroniczna. Protesty lipcowe 1980 roku świadczyły, że coś jest nie tak. Jak się okazało świadomość społeczna ludzi pracy, przynajmniej awangardy, była już inna, niż w dekadach wcześniejszych i to mimo intensywnie serwowanej propagandy sukcesu. Historia jest z reguły pisana przez mniejszość, ale tę świadomą i zdyscyplinowaną, i ta mniejszość była już w Polsce na tyle liczna, że mogła podjąć skuteczną walkę.
Lipcowe i sierpniowe strajki w 1980 roku doprowadziły do zmian w szeregach władzy. Mimo to wówczas władza nie uległa kremlowskiej presji. Dlaczego?
Nie dysponujemy jeszcze i nie szybko otrzymamy pełną dokumentację znajdującą się w archiwach rosyjskich, do których klucz trzyma Putin. To archiwa prezydenta Federacji Rosyjskiej. Nie wiemy na przykład, jak funkcjonowała sieć rezydentów sowieckiego wywiadu na terenie Polski i jakie raporty przekazywali do moskiewskiej centrali. Nie wiemy zatem jakie scenariusze były budowane w Moskwie. Z tego, co nam wiadomo, Moskwa, która miała ręce skrępowane interwencją w Afganistanie, uważała, że należy stopniowo osłabiać i izolować Solidarność, wszelkimi możliwymi środkami. Interwencję sił bezpieczeństwa przywódcy sowieccy traktowali jako ostateczność. Natomiast rezydencja rumuńskiej Securitate w Warszawie i enerdowskiej Stasi sugerowały swoim władzom zachęcanie polskich komunistów do zdecydowanych działań, nie wyłączając siłowych.
Od momentu podpisania Porozumień Sierpniowych, przez 16 miesięcy trwa tak zwany karnawał Solidarności. Przerwany zostaje 13 grudnia 1981 roku stanem wojennym. Nie było innego wyjścia?
Dla władzy nie było. Władza nie mogła tolerować istnienia wolnego związku zawodowego, który niszczy rdzewiejący już co prawda ale niemniej system totalitarny, podważa jej monopol na rządzenie krajem. Nie chciała i nie potrafiła się pogodzić z istnieniem partnera społecznego. Zresztą na taką rolę Solidarności nie mogło być zgody w Moskwie i w pozostałych krajach komunistycznych. Taki przykład działałby zaraźliwie, a to byłby początek końca systemu komunistycznego. W końcu sierpnia 1980 r. władza ustąpiła, podpisując porozumienie, ale w głębokim przekonaniu, że jest to tylko ustępstwo chwilowe. Dlatego podjęła szereg działań, które doprowadziły do wygaszania emocji. Skłóciła Solidarność. W jej kierownictwie znajdowały się osoby współpracujące ze Służbą Bezpieczeństwa i to oni między innymi propagowali radykalne hasła, które miały świadczyć, że związkiem rządzą nieodpowiedzialni, „szaleni” przywódcy. Energia społeczna musiała słabnąć; wyczerpywała się też w codziennej walce o zdobycie podstawowych produktów, gdyż w stałej sprzedaży najczęściej był tylko ocet i herbata gruzińska – symbole tego czasu. To, że 13 grudnia przyniósł władzy zwycięstwo między innymi wynikało z wielkiego zmęczenia, ale i przekonania, że wkrótce wkroczy Wielki Brat. Ludzie bali się powtórki z Węgier 1956 roku i Czechosłowacji z 1968 roku. Dlatego, aby nie prowokować do interwencji rewolucja Solidarności od samego początku była bezkrwawą, pokojową.
Niemniej latem 1980 roku ludzie jakby się obudzili. Wstąpiła nadzieja, że możemy samostanowić o sobie.
I 13 grudnia 1981 roku nie przerwał tego pięknego snu o sprawiedliwej i wolnej Polsce. Zwycięzcy nocy grudniowej okazali się przegranymi. Generał Jaruzelski wygrał tylko pozornie i na krótko. Wprowadzenie stanu wojennego nie zabiło bowiem marzenia milionów o lepszym świecie. A z marzeniami trudno jest walczyć. Karnawał Solidarności umocnił wiarę w zwycięstwo, oczywiście nie wszystkich mieszkańców Polski, ale wystarczająco licznych, aby mogli dalej walczyć. Pozostali w tym dziejowym spektaklu byli tylko widzami.13 grudnia zaczęła się zatem regularna wojna z systemem komunistycznym, ale nie o to, aby go reformować, poprawiać, tak jak myśleli robotnicy sierpnia 1980 roku, ale o to, by w ogóle wysłać go na śmietnik historii.
Czy po 1989 roku można było lepiej wykorzystać potencjał Solidarności?
Zawsze można powiedzieć, że mogło być lepiej. Ale ocen tego, co działo się po 1989 roku jest tyle, ilu jest żyjących Polaków – każdy ma swoją własną historię i swoją własną ocenę. To jest piękne, że dalej spieramy się o ocenę tych ponad 30 lat, jakie upłynęły od 1989 roku. Ale jeśli wymaga pani ode mnie odpowiedzi, to zatrzymałbym się krótko nad dziedzictwem PRL-u. Społeczeństwo w 1989 roku było spolaryzowane i to nie w mniejszym stopniu niż dzisiaj, a gospodarka silnie zdekapitalizowana. Wszędzie kolejki dosłownie za wszystkim, a za benzyną tasiemcowe! Polskie produkty nie były znane w świecie, bo nie mogły być. Trudno sprzedać na rynkach świata tak zwane buble. W 1992 roku, kiedy zaczynaliśmy wychodzić z kryzysu, polski PKB wynosił około 27 procent niemieckiego. Dziś jest to 67-68 procent. Taka jest skala zmian. Dzisiejszy poziom życia, ale i aspiracji jest nieporównywalny z latami 80. I dlatego młodemu pokoleniu tak trudno jest obecnie zrozumieć, czym było państwo komunistyczne, czym był PRL.
Zdaniem badaczy, tym brakującym ogniwem między Solidarnością a czasem po 1989 roku jest brak zaufania. Jak dzisiaj jest z tym zaufaniem, Pana zdaniem?
Jest „towarem” deficytowym. Zaufanie społeczne w dobie PRL-u było większe, niż jest obecnie, lecz wynikało między innymi z obiektywnych przesłanek. Ludzie byli na siebie skazani, w tym na wymianę barterową z sąsiadami z bloków mieszkalnych. Natomiast nie było wówczas zaufania do państwa. Obecnie jest większe, niż w PRL-u i większe, niż mieszkańców Italii czy Grecji wobec ich własnych państw, ale jest niższe, niż zaufanie Skandynawów do ich aparatu państwa. Różnice te wynikają z odmiennej historii, tradycji, kultury.
Jaka lekcja płynie z sierpnia 80 roku?
Może kilka lekcji. Po pierwsze, kiedy działaliśmy bez użycia przemocy, to możliwe było dokonanie rzeczy wielkich. Po drugie, bez ludzkiej solidarności trudno o sukces, ale obecnie o to jest najtrudniej. Po trzecie obrona godności ludzkiej i prawa do szacunku, czyli imponderabilia, okazały się istotnym powodem walk społecznych. I tak jest do dzisiaj.
Szczęśliwie się złożyło, że należę do pokolenia, które było świadkiem i uczestnikiem tworzenia pięknego dzieła, które jest polskim, tak ważnym wkładem w dzieje Europy i świata.