Andrzej Iwan na razie nie będzie pracował dla Wisły Kraków. „Ajwen” wciąż walczy ze swoimi demonami
O Andrzeju Iwanie było głośno na początku lutego, gdy wrócił do Wisły Kraków, żeby pracować w niej w roli skauta. Długo to jednak nie potrwało, bo kolejne życiowe problemy „Ajwena” sprawiły, że musiał na razie zawiesić działalność w ukochanym klubie. Iwan nie zgadza się jednak z tezą, że to kolejny zakręt w jego życiu. - Trudno mówić o kolejnym zakręcie, bo jestem na nim permanentnie od kilkudziesięciu lat. Na własne życzenie zresztą - mówi gorzko.
O problemach legendarnego piłkarza Wisły Kraków wiadomo powszechnie. O swoich nałogach, chorobie alkoholowej, hazardzie opowiedział szczegółowo kilka lat temu w swojej wstrząsającej autobiografii „Spalony”, spisanej przez Krzysztofa Stanowskiego, a której rozszerzona wersja trafi niedługo w ręce czytelników. To bardziej opowieść o życiu, trapionego chorobą człowieka niż o futbolu. Książka odbiła się sporych echem nie tylko w środowisku futbolowym. Dopisany został do niej ostatnio jeden rozdział i epilog, bo też przez ostatnie lata sporo w życiu Iwana się wydarzyło. I nie były to najczęściej rzeczy pozytywne.
Moja kochana Wisła
To, że Wisła zaproponowała pracę swojemu byłemu piłkarzowi, której barw bronił w latach 70. i 80. XX wieku, Iwan zawdzięcza w dużym stopniu wspomnianemu Krzysztofowi Stanowskiemu. To on opowiedział o kłopotach „Ajwena” jednemu z obecnych właścicieli Wisły Tomaszowi Jażdżyńskiemu, a ten zareagował błyskawicznie i poprosił o spotkanie. Doszło do niego na początku roku w Warszawie, do której Iwan pojechał wziąć udział w programie Kanału Sportowego, prowadzonego przez kilku znanych polskich dziennikarzy sportowych kanału w serwisie YouTube.
- Gdy „Stanek” powiedział mi, że chce się ze mną spotkać Tomek Jażdżyński, myślałem, że po prostu chce mnie poznać - wspomina tamte wydarzenia Iwan. - Byłem w szoku, że zaproponował mi pracę w Wiśle. Mojej Wiśle, która zawsze była dla mnie najważniejszym klubem. Dla mnie to jest wielka sprawa, że Wisła wyciągnęła do mnie rękę akurat teraz, gdy znalazłem się w trudnym położeniu. Dlatego wielkie ukłony muszę złożyć przed Tomkiem Jażdzyńskim, Maćkiem Bałazińskim, prezesem Dawidem Błaszczykowskim. Również przed Arkiem Głowackim. Oni wszyscy bardzo mocno zaangażowali się w to, żeby mi pomóc.
Zatrudnienie Andrzeja Iwana w Wiśle uruchomiło wprost lawinę pozytywnych komentarzy. Bo to wciąż jest postać powszechnie lubiana i szanowana. Dla starszych kibiców „Białej Gwiazdy” w jakimś stopniu dlatego, że dobrze pamiętają, jak świetnym piłkarzem był „Ajwen”. Dla wszystkich jednak głównie dlatego, że Iwan jest szczerym człowiekiem, który otwarcie opowiada o swoich problemach, chorobie. Nie znajduje też tanich wytłumaczeń dla swoich wybryków, a jeśli szuka winnych tego, jak potoczyło się jego życie, to przede wszystkim w samym sobie. Nie kryje również, że mimo wszystko jest dla niego zaskoczeniem to, jak cała ta sytuacja została odebrana przez otoczenie, media.
- Będę szczery, nie spodziewałem się tego… Jeśli się czegoś spodziewałem, to bardziej hejtu - mówi Iwan. - Wiele w życiu przeżyłem, ale mimo wszystko to dla mnie była wzruszająca sprawa, że wciąż wokół mnie jest tyle życzliwych osób. Po tym, jak okazało się, że dostałem pracę w Wiśle, telefon się rozdzwonił, znajomi gratulowali, ale też życzyli, żeby wyszedł na prostą. To jest bardzo motywujące. Naprawdę.
Kolejne tarapaty
To wspomniane spotkanie w Warszawie, po którym Andrzej Iwan dostał pracę w Wiśle, zostało zaaranżowane nie bez przyczyny. „Ajwen” znów bowiem wpadł w tarapaty. Wcześniej pracował w Wieczystej Kraków, gdzie zatrudnienie dał mu Wojciech Kwiecień, główny sponsor klubu, o którym robi się w Polsce coraz głośniej przez ogromne jak na klasę okręgową inwestycje. Choćby transfery znanych piłkarzy, takich jak Sławomir Peszko czy Radosław Majewski. Iwan pracował z Wieczystej w charakterze dyrektora sportowego, ale musiał z niej jednak odejść, bo jak sam mówi: - Wywinąłem parę numerów, przesadziłem i musiałem zrozumieć Wojtka, że zakończyliśmy współpracę. Złego słowa jednak na niego nie powiem. To wciąż jest mój kolega, na którego mogę liczyć. Bardzo porządny człowiek. A Wieczystej życzę wszystkiego najlepszego.
Bez domu
Nie tylko w pracy Andrzej Iwan miał poważne problemy od dłuższego czasu. Opowiada o tym bardzo szczerze, bo tak jak wspomnieliśmy wcześniej, nie jest to człowiek, który szuka wymówek. - Sięgnąłem dna, doszedłem do punktu, w którym musiałem wynieść się z własnego mieszkania - mówi smutno. - To wyłącznie moja wina. Nie mogę słowa złego powiedzieć na żonę, która znosiła przez ponad 40 lat wszystkie moje wybryki. Doskonale wiem, co wyprawiałem przez te wszystkie lata. Po moich kolejnych numerach doszło do sytuacji, że w ciągu dwóch dni musiałem wynieść się z domu, bo takie rzeczy ścigane są już z urzędu. Żona po prostu nie wytrzymała po kolejnym razie i zgłosiła sprawę, a później wszystko zaczęło się już toczyć swoim trybem. Chyba nie spodziewała się, że takie będą tego konsekwencje. Chwilę później próbowała nawet wycofać zgłoszenie, ale już się nie dało, bo tak jak powiedziałem, tego typu wybryki po alkoholu ścigane są z urzędu. Wiem, że będą ludzie, którzy powiedzą teraz, że to nie przypadek, bo lata temu miałem już akcje z kelnerkami w Stylowej, itd. Ktoś powie, że jestem damskim bokserem. Ale ja ani wtedy nie uderzyłem tych kobiet, ani na żonę nigdy bym ręki nie podniósł. Narozrabiałem jednak w inny sposób i tak to wszystko się potoczyło, że mieszkać we własnym domu obecnie nie mogę. Nie mogę też nawet próbować kontaktować się z żoną.
…i bez samochodu
Nie jest to jedyny problem Andrzeja Iwana. Stracił również prawo jazdy. Jak sam mówi, to akurat wydarzyło się w kuriozalny dla niego sposób i zarzeka się, że nie dlatego, że jeździł samochodem po pijanemu, stanowiąc dla kogokolwiek zagrożenie.
- Tak to jest kuriozalna sprawa, bo nie miałem nic wspólnego z kierownicą, gdy znowu po pijanemu nawywijałem w swoim życiu, ale sprawa trafiła do lekarza, który wysłał mnie na dodatkowe badania - mówi. - Psychiatra negatywnie zaopiniował mój stan zdrowia i musiałem przejść z kolei takie badania, jak zawodowy kierowca. A po nich odebrano mi prawo jazdy. Do tej pory go nie odzyskałem, bo mam inne rzeczy na głowie, które muszę najpierw poukładać.
Chwilowo bez Wisły
Iwan, żeby móc poukładać swoje życie, kolejny raz spróbować się podnieść, musiał na razie zając się sprawami rodzinnymi. - Dostałem szansę, którą niekoniecznie teraz wykorzystałem, bo sprawy rodzinne tak się potoczyły, że muszę na moment zawiesić swoją pracę w Wiśle. Zdążyłem zrobić trochę obserwacji, pooglądałem paru zawodników, ale talentu na razie dla Wisełki nie znalazłem. Inna sprawa, że teraz bardziej Wisła ma na razie inne priorytety transferowe. Trener Hyballa ma swoich ludzi i wygląda na to, że z nich będzie korzystał. A skoro tak dobrze mu idzie, to wypada wierzyć, że sprowadzi do Krakowa takich zawodników, którzy podniosą jakość zespołu. A ja na razie pomóc nie mogę, choć znów muszę tutaj podziękować Wiśle, bo kolejny raz poszli mi na rękę. To jest dla mnie wręcz nieprawdopodobne, że po tym wszystkim, co ja w życiu nawyprawiałem, wciąż mam tyle życzliwych osób wokół siebie, którzy mają do mnie tyle cierpliwości - kręci głową „Ajwen”.
Recepta: wnuki
Przyczyny zawieszenia pracy w Wiśle, jak przekonuje Andrzej Iwan, tym razem związane są nie tyle z jego chorobą, co bardziej z potrzebą pomocy córce Katarzynie, która mieszka w Niemczech pomiędzy Berlinem a Poczdamem. - Muszę wyjechać do Niemiec do Kasi. Ona ma teraz gorący okres, swoje problemy i muszę pomóc w opiece nad wnuczką Zuzią - tłumaczy „Ajwen”. Nie kryje jednak, że dla niego to również jest szansa, żeby wyjść ze swoich problemów.
- Przeżyłem już mnóstwo terapii, detoksów, leczyłem się psychiatrycznie - opowiada. - To wszystko, jeśli nawet pomagało, to na krótko. Dla mnie jednak najlepszą terapią, jaką miałem w życiu, były dzieci, a teraz są nią wnuki. Gdy na nie patrzę, gdy się z nimi mogę spotkać, pobawić, dostaję tak duży zastrzyk wiary, że jeszcze w moim życiu wyjdę na prostą, że trudno to porównać do czegokolwiek. I tak samo teraz wierzę, że ten wyjazd na kilka miesięcy do Kasi, a wstępnie mam tam być do 25 czerwca, pozwoli mi stanąć mocniej na nogach i że po powrocie uda mi się poukładać również inne sprawy.
Gdy Iwan opowiada o wnukach, od razu się ożywia. Nie musi nawet tłumaczyć, jak bardzo są dla niego ważne, bo to po prostu słychać w jego głosie, w którym pojawia się taka pozytywna wibracja. - W jednym roku doczekałem się trzech wnucząt - wspomina z uśmiechem. - Najpierw urodziła się córka Bartka, Nikola, później Zuzia Kasi i wreszcie Nikoś Bartka. Najwięcej nerwów przeżyliśmy, gdy na świat przyszła Zuzia, bo była wcześniakiem, urodziła się w szóstym miesiącu ciąży. Ważyła ledwie 1,16 kg. Dlatego dzisiaj jest oczkiem w głowie całej rodziny.
Wiara jest najważniejsza
Iwan dodaje również, a rozmawialiśmy na kilka dni przed Wielkanocą: - Ja naprawdę wciąż wierzę, że uporam się z tymi moimi demonami, z którymi walczę już od tylu lat. Od wiary w to muszę wszystko zacząć. Zarobię teraz naprawdę dobre pieniądze na książce. I cieszę się, bo będę mógł je spożytkować w godny sposób. Przede wszystkim muszę spełnić obietnicę, jaką złożyłem Zuzi i kupię jej konia, o którym marzy od dawna. Muszę zadbać też o prezenty dla dzieci Bartka. A później postaram się poskładać też moje relacje z żoną. Wierzę, że ten pobyt w Niemczech też mi w tym pomoże. Gdy już wrócę do Polski, do Krakowa, ma się to wszystko odbyć na zasadzie mediacji. Prokurator może przesłuchiwać żonę i jeśli ona wycofa zarzuty wobec mnie, to być może sprawa na tym się zakończy. Jest szansa, że skończy się bez przewodu sądowego i nastąpi umorzenie sprawy. Nie będę niczego obiecywał, bo wiele razy w życiu to robiłem, a później nic z tego nie wychodziło. Wierzę jednak, jeszcze jest dla mnie szansa i że jeszcze to wszystko naprawdę posklejam…