Andrzej Niemczyk: Piątego seta ja wygrałem. Uważam, że była nim walka z nowotworem
Nowotwór pokonany za pomocą litrów whisky i setek wizyt w kasynach. Burzliwe relacje z kobietami. Milion dolarów stracony w kilka sekund. Kulisy pracy z reprezentacją Polski, metody, dzięki którym doprowadził „Złotka” do podwójnego mistrzostwa Europy, oraz cała prawda o PZPS. Andrzej Niemczyk znakomity trener siatkarski szczerze o sobie opowiedział w książce „Życiowy tie-brak”. Napisał ją wspólnie z Markiem Bobakowskim, urodzonym w Jaworznie dziennikarzem sportowym.
Trudno było pana namówić na książkę „Życiowy tie-break”?
Zadzwonił do mnie Marek Bobakowski. Chciałem powiedzieć mu: słuchaj, już paru osobom odmówiłem i tobie też chcę odmówić. Ujął mnie jednak wywiadem w Zagrzebiu. A raczej tym, że nie było wywiadu, on siedział i patrzył na mnie, ja paliłem. Podobno to był najlepszy z jego wywiadów (śmiech). To mi się spodobało. Zacząłem szukać informacji o nim, kto to jest, jakie ma pióro... Stwierdziłem, że można się oddać w ręce tego człowieka. I się oddałem.
Kiedy poczuł pan, że ta siatkówka może być sportem na całe życie? Jako dziecko uprawiał pan sport polegający na bieganiu na raty do sklepów. By mięśnie poćwiczyć.
Zacząłem uprawiać wiele sportów równolegle, mając 11 lat. To był 1955 rok. Wtedy trenowało się w każdej dyscyplinie, praktycznie dwa razy w tygodniu. Uprawiałem równolegle piłkę nożną, koszykówkę, tenis stołowy... Nawet musiałem trochę poboksować, bo mnie łoili chuligani jak wracałem do domu. Kiedy zbiłem tego największego chuligana, to już miałem spokój i przestałem boksować. Mając 12 lat musiałem się jednak zdecydować. Wybrałem siatkówkę, bo po roku byłem pewny, że chciałem być trenerem. Byłem zdolny, byłem w kadrze, ale to mnie nigdy nie zadowalało. Podglądałem trenerów i właściwie cały czas przygotowywałem się do pracy jako trener. Minęło 50 lat pracy trenerskiej oraz 60 lat w samej siatkówce, a ja tak samo to kocham dzisiaj jak wtedy. To jest jedyna rzecz, z którą się nie rozwiodłem.
Założenie było takie, że w tej biografii nie ma taryfy ulgowej, tylko „kawa na ławę”?
Podrzucę takie zdanie: „życie to jest taka impreza, z której nikt nie wychodzi żywy”. I pewne sprawy trzeba uregulować w swoim życiu. Nawet jeżeli się nie wyda książki, to byłoby ciekawe, żeby napisać taką biografię dla rodziny, dla najbliższych. Aby cię poznali lepiej. Nie tylko co na zewnątrz, ale to co było wewnątrz, co ukrywałeś przed rodziną. Pisze się testament... To nie znaczy, że jutro będę chciał umierać, bo wydałem biografię, a testament już dużo wcześniej napisałem. Nie o to chodzi. Chciałem, by życie było uregulowane.
Jest sporo smakowitych kąsków w książce. Na przykład to, że wyrzucono pana z kasyna...
Raz. Ale przez przypadek
Na lotnisku zdarzyło się panu przyłożyć w twarz...
Bo na to zasłużył.
Z pięści czy z otwartej dłoni?
Z otwartej głowy. Ale zdjąłem wcześniej okulary. Swoje i jego.
Jako selekcjoner zarabiał pan 5 tysięcy złotych.
Tyle, że nie starczało na benzynę, ale złoty medal zdobyliśmy.
Wysłano też za panem list gończy... W pewnym sensie
Ja często troszkę za szybko jeżdżę. Kiedyś jadąc z Berlina do Koszalina, do rodziców mojej dziewczyny, z którą wtedy byłem, złapała mnie policja na szybkości... Siedzimy, rozmawiamy, oni sprawdzili czy jestem trzeźwy. Ja nie prowadzę po alkoholu, więc problemu nie było, ale musiałem zapłacić mandat za przekroczenie prędkości. I już właściwie go zapłaciłem, chcę wysiadać z samochodu, gdy policjant mówi, żebym jeszcze został. Widzę, że rozmawia z dyżurnym i sprawdza moje dane: Ryszard Andrzej Niemczyk. Normalnie mam Andrzej Ryszard Niemczyk, ale kiedyś pomylono mi się w metryce urodzenia. Jak skończyłem 18 lat mieliśmy wyjazd z juniorami za granicę i gdybym nie zrobił szybko dowodu osobistego, to bym nie pojechał. Machnąłem na to ręką, że przestawili mi imiona. Nie zmieniłem tego do dzisiaj. I przy kontroli policyjnej okazało się, że w tym samym czasie uciekł z więzienia morderca Ryszard Andrzej Niemczyk. Zgadzały się nawet imiona rodziców, na szczęście on był troszkę młodszy. Bo jeszcze by mnie zapuszkowali (śmiech). Zapytałem tylko policjantów, czy mają taki list gończy. I poprosiłem, aby przysłali mi go do Berlina. Tak też się stało. Oprawiłem ten list gończy w ramkę, powiesiłem na ścianie i tak wisiało.
Szczerze opowiadał pan o chorobie.
Można się poddać, ale ja nie jestem człowiekiem, który się poddaje. Zawsze walczyłem i będę walczył. Wyjaśnię od razu skąd tytuł tej książki: „Życiowy tie-break”. Żeby dojść do tie-breaka trzeba dwa sety wygrać i dwa sety przegrać. Tak było w moim życiu. Nie zawsze człowiek był na górze. Też przegrywał. Ale piątego seta to ja wygrałem. Uważam, że tym piątym setem była walka z nowotworem. Przez 10 lat z nim walczyłem. Później się śmialiśmy, że nowotwór po prostu nie wytrzymał tej ilości whisky (śmiech). Ale to była zabawa. Po prostu lekarz, który się mną opiekował, powiedział, że recesja choroby następuje tylko u ludzi mocnych psychicznie. Tych, którzy walczą. Bo można pomóc lekarstwu i lekarzowi, a można też położyć się do łóżka i czekać na zakończenie tej imprezy.
Gdyby mógł pan coś zmienić w życiu?
Z moim dzisiejszym doświadczeniem mógłbym dużo pozmieniać. Ale każdy wiek ma swoje plusy i minusy, z których dziś możemy się cieszyć, śmiać, płakać. Być złym, że podjęliśmy taką, a nie inną decyzję. Na pewno nie wpadłbym nagle na pomysł, by być biznesmenem i stracić milion dolarów, bo ja się na tym nie znałem. To po co się za to brałem? Trzeba było siedzieć w siatkówce i miałbym ten milion, bo zarobiłem go za siatkówkę.
Zrewolucjonizował pan podejście do kobiecej siatkówki. Za pana sprawą zawodniczki musiały nie tylko dobrze grać, ale też wyglądać, malowały się na mecze, wysyłał je pan na solarium. Były zgrupowania, które zaczynały się od grilla, by wszyscy zjawili się punktualnie...
Nie wiem, czy to jest rewolucja. Kobieta powinna ładnie się umalować, być lekko opalona. Jeśli zawodniczki będzie się na pierwszym miejscu traktować jako kobiety, a na drugim miejscu jako siatkarki, to człowiek ma szansę nawiązać z nimi kontakt, złapać wspólny język i wygrać sprawę. Jeśli się będzie traktowało tylko jako siatkarki, to tak jakby panią mąż w domu zaczął traktować jako sprzątaczkę i kucharkę, bo pani gotuje i sprząta. A nie jako swoją kobietę. Ja je traktowałem bardzo wysoko i one za to się odwdzięczały. Byłem dla nich człowiekiem, na którym można się oprzeć, od którego można się dużo nauczyć. To zaowocowało wynikami. W moim przypadku, w pracy trenerskiej nie te złote medale, nie te wyniki były sprawą najważniejszą.
Tylko co?
Tylko te generacje siatkarek, które wychowałem na fajnych ludzi. Takich, którzy dzięki tej siatkówce stanęli w życiu naprawdę mocno. Ja mam dziewczyny, z którymi zaczynałem prace. Miały wtedy 11 lat, dzisiaj są babkami. My się często spotykamy w Łodzi. Wcześniej zostały babkami niż ja dziadkiem (śmiech). Nie wszystkie z nich pochodziły z tak zwanych „poprawnych” domów. Niektóre z bardzo kiepskich. Przez to, że zajęły się sportem i coś w nim osiągnęły, one dzisiaj są wspaniałymi kobietami. Mają rodziny, zupełnie inaczej ustawione w życiu. To daje mi największe zadowolenie.
Andrzej Niemczyk
Urodzony 16 stycznia 1944 roku w Łodzi, były siatkarz, zawodnik Społem i Anilany Łódź oraz Stali Mielec, reprezentant kraju. Autor niezliczonych sukcesów żeńskiej siatkówki w Polsce, Niemczech i Turcji. Jedyny szkoleniowiec, który doprowadził polskie siatkarki do mistrzostwa Europy, i to dwukrotnie – w 2003 i 2005 roku. Od 1995 roku zmagał się z nowotworem, który pokonał ostatecznie po 10 latach walki. Łodzianin Roku 2005, ekspert telewizji Polsat i felietonista „Przeglądu Sportowego”. Był trzykrotnie żonaty.
Marek Bobakowski
Urodzony 23 lipca 1979 roku w Jaworznie, dziennikarz sportowy Grupy Wirtualna Polska. Wcześniej był szefem działu sportowego Grupy o2.pl, redaktorem naczelnym „Magazynu Futbol” i szefem działu siatkówki w katowickim „Sporcie”. Do tej pory wydał dwie książki: Niepokój stadionów (razem z Rafałem Zarembą) oraz Grzegorz Lato.