Andrzej Poczobut: Z Łukaszenką wygra gospodarka
Protesty rozlały się po całym kraju. Łukaszenka uznał, że potrzebny jest mocny sygnał, pokaz siły. Tak sytuację na Białorusi opisuje Andrzej Poczobut, dziennikarz i polonijny działacz
Przez ostatnie miesiące można było odnieść wrażenie, że sytuacja na Białorusi się normuje, nadciąga polityczna odwilż. W weekend już nie było po niej śladu: zamieszki, wojsko na ulicy, aresztowania. Co się stało?
Andrzej Poczobut: To wrażenie, o którym pani mówi było fałszywe. Na Białorusi nie było żadnej odwilży. Natomiast władzy w Mińsku zależało na opinii Zachodu. Aleksandr Łukaszenka zaczął budować sobie dobry PR i wiele osób dało się na niego złapać. Proszę pamiętać, że od 2011 roku sytuacja gospodarcza na Białorusi stale się pogarsza. Władze nie są w stanie nad tym zapanować. Spadają dochody państwa i obywateli. Jeszcze kilka lat temu średnia pensja wynosiła ok. 600 dolarów, teraz jest ponad 300.
I to jest przyczyna tak dramatycznych obchodów Dnia Wolności?
Od kilku dni była prowadzona mediach państwowych kampania, która nie pozostawiała złudzeń, że władza wybrała scenariusz siłowy. Aresztowano opozycjonistów. Ludzi oskarżono, że przygotowywali zamieszki. Pokazywano magazyny z bronią itd. Wytwarzano atmosferę, że będą zamachy terrorystyczne.
Dlaczego Mińsk nie chciał się zgodzić na pokojowe manifestacje?
Z punktu widzenia władzy sytuacja wygląda groźnie. Protesty zaczęły narastać i bierze w nich udział prowincja. Demonstracje organizowano nawet w małych miastach. Wcześniej tak nie było. Zawsze uważano, że prowincja stoi za prezydentem Łukaszenką. Teraz protesty rozlały się po całym kraju. Łukaszenka uznał, że musi wysłać społeczeństwu mocny sygnał. Stąd aresztowania opozycjonistów, a potem pokaz siły, który mieliśmy w weekend.
Czy prowincja przyłączyła się do demonstracji z powodu podatku dla bezrobotnych?
Jak najbardziej. Z jednej strony mamy bowiem spadek dochodów, o którym już wspominałem, a z drugiej pojawił się ten nieszczęsny podatek. On stał się taką formalną przyczyną, która przechyliła szalę cierpliwości.
W którą stronę sytuacja na Białorusi może się rozwinąć?
Jeżeli fala protestów teraz opadnie, a po takim użyciu siły wiele na to wskazuje, to Łukaszenka powróci do tego swojego łagodnego oblicza i nadal będzie kusił Zachód. Natomiast zasadniczym problemem jest tu gospodarka. Po raz pierwszy od lat ludzie wyszli na ulicę nie by żądać wolności, politycznych korzyści, tylko poprawy sytuacji ekonomicznej.
Już kiedyś Pan wspominał o tym, że z Łukaszenką może wygrać właśnie ekonomia.
Gospodarka wykańczała wszystkie lewicowe, populistyczne reżimy. Jeżeli Łukaszenka nie znajdzie jakiegoś cudownego sposobu, by przywrócić np. rosyjskie dotacje, bo ich ograniczenie to główny problem Białorusi, to można się spodziewać, że ta fala niezadowolenia może wrócić później, ale z o wiele większą siłą.
A Zachód, w tym Polska, da się jeszcze nabrać na łagodne oblicze prezydenta Białorusi?
Aleksandr Łukaszenka rządzi już od ponad 20 lat. Władza w Polsce zmienia się co kilka lat. Białoruska dyplomacja zawsze wykorzystuje ten sam sposób. Mówią nowej władzy np. w Polsce: my chcemy normalizacji naszych stosunków, my chcemy spokoju. Wy jesteście tacy fajni, a przed wami to tacy debile byli. W ten sposób wciąga się drugą stronę w dialog.
Jednak w Polsce wiele osób z nadzieją patrzyło na te cieplejsze relacje z Białorusią. Mamy przejścia bezwizowe, czekamy na mały ruch graniczny.
Przyczyn bezwizowego ruchu należy szukać w gospodarce. Wcześniej przyjeżdżało na Białoruś wielu Rosjan. Teraz ich nie ma, więc władza postanowiła ściągać ludzi z Zachodu. Natomiast małym ruchem granicznym władze nie są zainteresowane, bo Białorusini powinni wydawać pieniądze u siebie, a nie w Polsce, czy na Litwie.