Andrzej Rychard: Opozycja potrzebuje głębokiego resetu
Przyglądając się zachowaniu niektórych polityków opozycji, można odnieść wrażenie, że im odpowiada bycie w tej sytuacji, w której są. Będąc w opozycji, nie muszą brać za nic odpowiedzialności, mogą krytykować do woli - a jednocześnie regularnie pensja wpływa na konto - mówi prof. Andrzej Rychard, socjolog z Polskiej Akademii Nauk.
Rubryka ogłoszenia drobne: „Sprzedam białego konia. Donald Tusk”.
Wie pan, ja tego konia na jego miejscu jeszcze bym nie sprzedawał.
Wygląda na ochwaconego.
On przede wszystkim jest zbyt długo przetrzymywany w stajni, ciągle nie wiadomo, czy on weźmie udział w gonitwie, czy nie. Takie stanie w miejscu, zbyt długie oczekiwanie nie pomaga w mobilizowaniu, trudniej podtrzymać zainteresowanie.
Czy to oczekiwanie to pozytywna emocja? Czy raczej czekanie według klucza: wśród ślepych jednooki królem?
Nie, Tusk wciąż budzi pozytywne emocje. On ma umiejętność mówienia w prosty sposób o kwestiach ważnych. We wtorek w Gdańsku po raz kolejny o tym przypomniał. Jasno powiedział to, czego inni nie umieli wyartykułować - że trzeba być za, a nie przeciw. Niby wydaje się to oczywiste, ale dobrego mówcę poznaje się po tym, że w jednym zdaniu mówi coś, na co inny potrzebuje całego akapitu. Kogoś takiego ciągle potrzeba, osoby, która będzie umiała mobilizować.
Akurat eurowybory tego nie potwierdziły.
Wcale nie uważam, że ich wynik był dla opozycji druzgocący. Poza tym hipoteza o tym, że wystąpienia Tuska zaciążyły na wyniku opozycji, jest nie do sprawdzenia - równie dobrze można by postawić tezę, że bez jego aktywności ten rezultat byłby jeszcze gorszy, taka hipoteza jest tak samo uprawniona.
A co mówi pana nos badacza-socjologa?
Mój nos mówi, że on dalej zachował zdolność mobilizowania wyborców. Platforma jest może dobra dziś w tworzeniu koalicji, ale Grzegorz Schetyna nie umie nawiązać kontaktu ze zwykłym wyborcą. W przeciwieństwie do Donalda Tuska. Do dziś pamiętamy, jak rozmawiał on z paprykarzem pytającym go: „jak żyć”.
Tyle, że tej swojej zdolności do rozmów z Polakami Tusk nie weryfikował już pięć lat - wcale nie ma gwarancji, że ją zachował.
Rzeczywiście, w Gdańsku widzieliśmy go na tle jego zwolenników, to nie jest obraz reprezentatywny. Ale 4 czerwca Tusk zajmował się przede wszystkim mobilizowaniem zwolenników - bo jej brak okazał się jedną z przyczyn porażki Koalicji Europejskiej w eurowyborach.
Ma szansę poderwać swoich wyborców?
Tylko co znaczy: swoich? Mówimy obrazowo, że są dwie Polski - ale tak naprawdę w każdym z nas te dwie Polski istnieją obok siebie. Różnice polegają tylko na proporcjach. Każdy Polak chce modernizacji kraju - postulat Platformy - każdy też przywiązuje wagę do tradycji - hasło PiS. Różnicę między tymi dwoma Polskami widać gdzie indziej.
Gdzie?
W reprezentacji politycznej. Dziś lepiej to wygląda po stronie PiS, bo skuteczniej potrafią utrzymać kontakt ze swoim elektoratem. Natomiast po drugiej stronie mamy potencjalny elektorat partii niepisowskiej - mówię ogólnie, kiedyś ten elektorat reprezentowała Platforma. Jednak o ile potencjalni wyborcy są, to obecnie brakuje ugrupowania, polityków zdolnych ich zmobilizować.
W tym celu powstała Koalicja Europejska.
Tyle, że ta próba nie okazała się skuteczna. I nie jestem wcale przekonany, że rada Tuska, mówiącego, że trzeba pójść jeszcze szerzej, może przynieść pożądany skutek. Zresztą w tym miejscu pojawiła się niespójność w gdańskim wystąpieniu Tuska. Z jednej strony mówił, żeby być „za”, z drugiej namawiał, żeby iść jeszcze szerzej. Tylko że to sprzeczność - bo gdy formułę koalicji jeszcze się poszerzy, to jeszcze trudniej będzie znaleźć wspólny mianownik, to „za”, które wszystkich połączy.
Zawsze pozostaje tradycyjny, wykorzystywany od lat anty-PiS.
No właśnie, widać, że opozycji innych pomysłów brakuje. Początkowo takim postulatem był polexit, ale dzisiaj widać, że przyjęcie strategii wyborczej w oparciu o to hasło było błędne.
W wyborach samorządowych częściowy efekt dało.
Tyle, że PiS nigdy do polexitu nie dążył - jemu zależy jedynie na tym, żeby redefiniować Europę według własnej wizji. Jak stało się jasne, że PiS Polski z UE wyprowadzić nie chce, to opozycja pozostała bez hasła. A nie zauważyła, że wybory europejskie - poza Polską - wcale tych partii głównego nurtu nie osłabiły. Wszystkie prognozy mówiące o tym, że Unia Europejska w obecnym kształcie się rozpadnie, nie sprawdziły się.
Z wyborów wzmocnieni wyszli Zieloni i liberałowie.
A UE chcą wzmacniać. Widać, że oni z tym komunikatem zdołali dotrzeć do wyborców. Pytanie, dlaczego nie była w stanie tego zrobić opozycja w Polsce. Przecież dla elektoratu niepisowskiego Europa w ostatnich 30 latach stała się z hasła bardzo abstrakcyjnego czymś codziennym i ważnym. Podobnie zresztą jak dla wyborców PiS.
Partia rządząca tego pilnuje - tylko że ona Europę definiuje jako europejskie zarobki.
PiS od dawna głosi jasny komunikat: Europa tak, ale rozumiana jako europejska zamożność przy jednoczesnym odrzuceniu miazmatów ideologicznych. Tymczasem opozycja nie umiała wygenerować prostego przesłania, wezwać do wzmocnienia Europy. A przecież łatwo to można powiązać z pozycją Polski, argumentować, że umocnienie UE to najlepszy sposób na ochronę interesów naszego kraju. Bez Unii w Europie po raz kolejny będziemy świadkami koncertu mocarstw - na czym Polska tylko ucierpi. Dlatego w naszym interesie jest, żeby integracja europejska w jakiejś formie postępowała, bo to jedyny sposób na ograniczenie przewagi największych. Innymi słowy - wzmacnianie UE to inna forma dbania o interes narodowy Polski. Tyle, że opozycja nie próbowała nawet tego zdefiniować.
Myśli pan, że te hasła mogłyby wybrzmieć w kampanii na jesieni?
Teraz opozycja przede wszystkim musi przemyśleć, w jaki sposób się zorganizować. Nie wierzę, że poszerzanie koalicji może przynieść jakiś efekt. Raczej wierzę w to, że sens miałaby opozycja podzielona na trzy bloki.
Dlaczego aż trzy?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień