Andrzej Wituski. Jedyny taki prezydent Poznania
To za jego prezydenckich czasów czasów powstała Malta i zaczęto budować Poznański Szybki Tramwaj, ale Andrzej Wituski wielu kojarzy się z Konkursami Wieniawskiego, które stały się jedną z najbardziej rozpoznawalnych wizytówek Poznania w świecie
Andrzej Wituski urodził się 23 lutego 1932 roku w szpitalu na ul. Polnej. Aktualnie jest dyrektorem Międzynarodowych Konkursów im. Henryka Wieniawskiego, ale wcześniej w latach 1982-1990 był prezydentem Poznania.
Jest absolwentem towaroznawstwa na dzisiejszym Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu i wielu kojarzy go m.in. z magistratem.
Jest rodowitym poznaniakiem i jedną z najciekawszych postaci stolicy Wielkopolski XX i XXI wieku. W książce „Przecież to mój Poznań” wspomina, że gdy pełnił funkcję dyrektora jednego z przedsiębiorstw handlowych, prawdopodobnie po kilku jego publicznych wystąpieniach władze miasta zaczęły mu się baczniej przyglądać.
To wtedy Stanisław Cozaś, ówczesny prezydent, zaproponował, aby nie krytykował handlu, lecz się nim zajął. I tak został dyrektorem Wydziału Przemysłu Handlu i Usług Urzędu Miasta Poznania. Po roku, kiedy otwarcie krytykował kulturę w mieście, został wiceprezydentem odpowiedzialnym m.in. za tę dziedzinę. To wtedy po raz pierwszy konkursy Wieniawskiego trafiły pod jego skrzydła. I tak powoli sięgnął najwyższego szczebla urzędniczej drabiny - jak sam mówi na „fali zmian” został prezydentem. To jedyny przypadek w historii poznańskiego magistratu, kiedy wiceprezydent później został prezydentem.
Efekty jego rządów widać do dziś i miasto może być z nich dumne. Miał coś wspólnego z Maltą i torem wodnym kajakarsko-żeglarskim, szybkim tramwajem, renowacją Cmentarza Zasłużonych na Wzgórzu Świętego Wojciecha, powołaniem Muzeum Henryka Sienkiewicza, Muzeum Józefa Ignacego Kraszewskiego, Pracowni Kazimiery Iłłakowiczówny, jarmarkami świętojańskimi czy odnowieniem Palmiarni Poznańskiej. Andrzej Wituski był też szefem społecznego komitetu budowy atrium w Akademii Ekonomicznej. A już na osobną uwagę zasługuje zmiana organizacji Starego Rynku, dzięki której zniknęły np. sklepy z farbami, a wyrosły restauracje i kawiarnie.
Im dłużej żyję, przez me życie przepływa strumyk ludzi sprawdzających, czy jeszcze jestem i wyrażających się o mnie niezwykle ciepło
- Trochę się tego nazbierało - zauważa były prezydent Poznania, ale od razu przytacza projekty, których nie udało się zrealizować. Żal mu, że nie powstała linia tramwajowa do Lubonia przez Łęgi Dębińskie, nie dokończono oczyszczalni ścieków i - co mu szczególnie bliskie - nie udało się połączyć płytą mostów Uniwersyteckiego i Dworcowego, choć technicznie było to możliwe.
- Marzyłem, aby na tej płycie organizować m.in. jarmarki, takie jak przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą organizowane są w Hanowerze - opowiada Andrzej Wituski. - Nie udało mi się też dokończyć Kopca Wolności. Ostatnio wysłałem pismo do prezydenta Jacka Jaśkowiaka, gdyż ze wszystkich stron słyszę głosy tych, którzy ze mną to kiedyś robili, aby rzecz dokończyć.
Ach, ten Wieniawski
Od lat 70. ubiegłego wieku oczkiem w głowie Andrzeja Wituskiego są konkursy Wieniawskiego. W pamięci utkwił mu już ten z roku 1952, kiedy był jeszcze studentem. Zafascynowała go wtedy rywalizacja Igora Ojstracha z Wandą Wiłkomirską i z Julianem Sitkowieckim, który - jego zdaniem - był wtedy najlepszy. Ten fakt stał się potem pierwszym impulsem do bliższego zajmowania się Wieniawskim. W latach 70. Andrzej Wituski był wiceprezydentem, któremu podlegała m.in. kultura, został przewodniczącym Komitetu Organizacyjnego Konkursów im. Henryka Wieniawskiego. A były to czasy, kiedy oprócz skrzypcowego, obejmował one także kompozytorski i lutniczy.
Jak wspomina, w 1977 roku pierwszy raz wszedł na estradę i tuła się na niej do dziś. Przyznaje, że każdemu z konkursów towarzyszyły jakieś problemy i trudno je dziś wartościować. Niełatwy był ten w latach 80., kiedy na skutek stanu wojennego w Polsce, przybyło niewielu uczestników.
- To przykre, że muzykę dotknął ciężar wydarzeń politycznych - zauważa Andrzej Wituski, który o konkursach może mówić jako obserwator i jako dyrektor. A szefem ich jest cztery ostatnie edycje - w 2001, 2006, 2011 i 2016 roku.
Konkurs za konkursem
W 2001 roku przewodniczącym jury był znakomity skrzypek Shlomo Mintz. Niestety, równowaga sił pomiędzy Mintzem a organizatorami była zachwiana, ponieważ ten mocno obstawał przy swoich opiniach.
- Przegrałem wówczas, bo granie koncertu Wieniawskiego w finale nie było obligatoryjne - wspomina Andrzej Wituski. - To był jedyny taki przypadek w historii konkursów. I dlatego Shlomo Mintz, który wprawdzie chciał, ale nie został przewodniczącym jury w następnej edycji. Uważam, że granie koncertu Wieniawskiego podczas konkursu jego imienia jest bezdyskusyjne.
Poznaniak dodaje, że być może był to trudny konkurs, ale przecież wygrała go Alena Baeva. Byli naprawdę wybitni skrzypkowie, jak Roman Simoovic czy Mayuko Kamio, czyli nie sposób kwestionować jego wysokiego poziomu. Co ciekawe, selekcja kandydatów odbywała się na podstawie kaset video. Podobnie było zresztą podczas konkursu w roku 2006, gdy szefem jury był Konstanty Andrzej Kulka.
Zobacz też:
Konkurs Wieniawskiego - Czternastu sprawiedliwych
- Potem nastała epoka Maxima Vengerova. Ekspert klasy Vengerova, który ma czas, aby podczas preselekcji przesłuchać 250 skrzypków i z każdym porozmawiać, to rzecz niespotykana w konkursach światowych - zauważa Andrzej Wituski.
Rakieta i góry zamiast smyczków
Jedną z pasji Andrzeja Wituskiego jest tenis. Grał w niego przez ponad 30 lat, zarówno z ludźmi sławnymi i zwykłymi śmiertelnikami. Grał np. z Zenonem Laskowikiem i prof. Janem Fibakiem.
- To były czasy, gdy tenis był ucieczką od uciążliwej roboty i nie przyszłoby mi do głowy rozważać, z kim się gra i dla kogo. Tenis był próbą utrzymania witalności, ale jednocześnie formą odpoczynku - opowiada Andrzej Wituski, który dziś już nie gra, ale pamięta, że był częstym gościem kortów AZS-u przy ulicy Noskowskiego w Poznaniu.
Ma też druga pasję - góry. Kiedyś wchodził na Kasprowy, a stamtąd szedł nad Dolinę Cichą i przez Czerwone Wierchy do Doliny Kościeliskiej i dalej do Zakopanego. Niestety, ubolewa, ale od kilku lat tam nie był. Podkreśla jednak, że takie górskie wypady były zawsze całodzienne, zawsze z puszką piwa w plecaku i z fasolką po bretońsku na ukoronowanie dnia w każdym schronisku.
Rodzina to jest to
Żona Anna, młodsza o pięć lat, pochodzi z Lubelskiego z rodziny, w której zawsze na pierwszym miejscu jest praca. Wiele lat była wicedyrektorem poznańskiego oddziału Polskiej Izby Handlu Zagranicznego. Jest bardzo otwarta i ma łatwość poznawania ludzi. Zajmowała się rynkiem rosyjskim i zagościła w miastach, w których Andrzej Wituski nigdy w życiu nie był i podkreśla, że żona doskonale zna obyczaje nie tylko rosyjskie, ale też np. kazachskie.
Syn Maciej, jak ojciec, ukończył Uniwersytet Ekonomiczny i jest rzeczoznawcą majątkowym. Córka Magda zajmuje kierownicze stanowisko w jednej z firm ubezpieczeniowych w Poznaniu. Najważniejsi są teraz dla Andrzeja Wituskiego wnukowie. Zuzia studiuje na Uniwersytecie Ekonomicznym, Dominik - prawo, a Mikołaj to licealista, który marzy o studiach medycznych.
Zarówno syn, córka, jak i wnuki niezwykle dopingują go do pracy, choć ostatnio podpowiadają, że czas pożegnać się z Wieniawskim.
- Im dłużej żyję, przez me życie przepływa strumyk ludzi sprawdzających, czy jeszcze jestem i wyrażających się o mnie niezwykle ciepło - cieszy się Andrzej Wituski. - Świadczą o tym choćby SMS-y, jakie otrzymuję podczas konkursu, np.: „Niech żyją Wieniawski, Vengerov i Wituski” czy „Niech żyją Wieniawski i Wituski”. Takie SMS-y sprawiają mi wielką radość. Często w oczach mijających mnie ludzi wcale nie widzę pytania o to, co ja tu jeszcze robię. A wręcz odwrotnie. Niedawno, gdy obchodziłem Maltę, jakaś para zatrzymała mnie pytaniem: Sprawdza pan, jak to wszystko działa?
Moje miasto, a w nim...
A co dalej, po Wieniawskim? Na razie nie ma pomysłu.
- W czerwcu przyszłego roku są wybory do Wieniawskiego. Uważam, że muszą już przyjść nowi, młodsi ludzie, z ambicjami - mówi. - Oczywiście trzeba wykorzystać to, co było dobre, ale też wprowadzić nowe, dobre pomysły. Nie chcę i nie będę nikomu przeszkadzać.
Tęsknię za miastem, które ma swoją panoramę, swój horyzont i swoje credo. Nie lubię, gdy zdarzają się „grzyby”, buble, coś co zakłóca scenerię.
Zapewnia, że nadal będzie wyjeżdżał i zwiedzał Poznań. Zwłaszcza że ten zmienił się nie do poznania. Ostatnio był na Marcelinie i ledwo go poznał.
- To zupełnie nowy Poznań - zauważa. - Powstają całe kawałki nowego miasta i muszę się z nimi zapoznać. A Malta jest mi szczególnie bliska, dlatego chodzę tam i zastanawiam się, co bym tam zrobił, gdybym był prezydentem. W 90 procentach się zgadzam z nowym architektem miasta. Tęsknię za miastem, które ma swoją panoramę, swój horyzont i swoje credo. Nie lubię, gdy zdarzają się „grzyby”, buble, coś co zakłóca scenerię.
A co zakłóca, jego zdaniem?
- Kiedy wjeżdżam na atrium i patrzę na Poznań z jednego z najwyższych punktów w mieście, chciałbym zmienić kolory dachów, bo każdy jest inny. A na Zachodzie są one w jednym kolorze. Jeżeli są zgrupowania wysokościowców, to poświęcone są im określone kawałki miasta. Natomiast nie stoją one na zasadzie grzybów - mówi Andrzej Wituski, dodając, że gdy był prezydentem, pojawił się pomysł, aby ulicę Grunwaldzką, która się kończy z Bukowską wejściem w Roosevelta, poprowadzić mostem nad torami do dworca autobusowego.