Andrzeja spod Rybnika zna cała Polska. Tak sprzątał McDonald’sa, że trafił na plakaty
Nie trzeba być szefem dużej korporacji i zbić majątku, by spełnić marzenia. Nie trzeba być aktorem czy modelem, by trafić na billboardy w całej Polsce. Andrzej Górniak z restauracji McDonald’s w Rybniku jest tego dowodem. Sprząta restaurację, jest szczęśliwy i sławny.
Jeśli ta twarz wydaje się Państwu znajoma, to słusznie. Mogli Państwo widzieć ją na przykład na wielkim billboardzie przy autostradzie A1 między Gliwicami a Rybnikiem. Na billboardach w całej Polsce Andrzej Górniak występuje od miesięcy. W zielonych okularach, z rozbrajającym uśmiechem. Niczym jakiś sławny aktor - Bogusław Linda czy Marek Kondrat. Poznajcie niezwykłego pracownika restauracji McDonald’s przy ulicy Żorskiej w Rybniku.
Odkąd zaczęła się ta kampania, w której McDonald’s szuka chętnych do pracy w swoich restauracjach („Każdy może być szczęśliwy” - to jej przesłanie), wszyscy go rozpoznają. Niektórzy klienci proszą o autograf, robią selfie, gratulują.
- Fotograf powiedział, że zrobiłbym karierę jako model, ale to nie dla mnie - macha ręką pan Andrzej, przecierając stolik w McDonald’s przy Żorskiej. Właśnie tu zrobił swoją karierę. Sprząta restaurację z charakterystycznymi złotymi łukami. Jest szczęśliwy i sławny.
Andrzej Górniak mieszka w Radlinie, w okolicach kopalni Marcel. Ma orzeczenie o niepełnosprawności. W lipcu 2019 roku będzie świętował 51. urodziny. Trochę jakby na Abrahama dostał wyjątkowy prezent - możliwość udziału w kampanii zatrudnieniowej McDonald’sa. W pakiecie - sławę na cały kraj. - Tak, jestem sławny. Byłem w Warszawie na zdjęciach - przyznaje. Jak to było?
- Kierowniczka mnie wybrała. Przychodzę do roboty i słyszę: „Pojedziesz do Warszawy”. Ale na co? - pytam, bo nigdy wcześniej nie byłem w stolicy - wspomina model z billboardów. - „Na zdjęcia. Przygotuj się, spakuj, co potrzeba” - powiedziała.
I opowiada dalej:
- We dwójkę my jechali, z menedżerem. Elegancko było. Tam już na nas czekali. Założyłem koszulę, bo to musiało być z klasą, tak jak na plakatach widać. Najpierw robili mi zdjęcia z mapą. Trwało to może z pół godziny albo i więcej. Potem była przerwa na obiad. Taksówka przyjechała po nas i do hotelu zawieźli. Był czas na to, by wyskoczyć na miasto i pozwiedzać Warszawę. Pooglądało się trochę. Potem znów miałem zdjęcia w tym nowszym McDonald’sie w Warszawie, z tymi czerwonymi tackami. Zdjęć było mnóstwo, różne ujęcia, na boku i tak, i siak - pokazuje pan Andrzej. - Dobrze wypadłem - mówi z dumą.
Rzeczywiście, fotograf go chwalił. Podkreślał talent.
- Był zaskoczony, że się mu ustawiałem tak, jak potrzeba, jak model. Ale propozycji, bym startował w „Top Model” nie było - śmieje się pan Andrzej.
Jak to z kampanią było
Jak to było z panem Andrzejem. Dlaczego wybraliście właśnie jego na swoje plakaty? - pytam Bogusława Maziarza, właściciela restauracji McDonald’s w Rybniku i kilku innych na Śląsku.
- To był trochę przypadek, ale nie do końca. Jakieś 1,5 roku temu dostaliśmy propozycję, by z grona naszych pracowników wybrać kilka osób, które będą mogły reprezentować nas wszystkich w kampanii zatrudnieniowej. Wyznaczyliśmy wtedy dwie osoby - jedną z nich był właśnie pan Andrzej, drugą Mateusz, który jest kierownikiem jednej z restauracji - opowiada Bogusław Maziarz.
Dodaje, że obie te osoby dostały się do ścisłego „finału” tego wewnętrznego castingu, miały wstępne zdjęcia, ale to pan Andrzej został bohaterem, dzięki swojemu niesamowitemu podejściu do życia i szczeremu uśmiechowi.
- To idealnie na zdjęciach wypadło. Fotograf nie musiał w ogóle ustawiać pana Andrzeja, bo mu to wszystko tak naturalnie przychodziło - mówi Maziarz.
- Teraz co przyjdę do roboty do restauracji, to słyszę: „A to pan jest na tych zdjęciach?”. Ja mówię „tak, ja to jestem”.
- „To bardzo fajnie, elegancko”, gratulacje mi składają. Autografy nieraz były, zdjęcia robią - cieszy się pan Andrzej. Wielkiego billboardu z sobą na autostradzie osobiście nie widział. Na trasie z Radlina do Rybnika, którą pokonuje codziennie w autobusie, żadnego nie powiesili, ale słyszał, że wisi nawet na jakimś wielkim bloku i „z daleka widać”.
Zresztą i tak najbardziej cieszy się chyba z tej odbitki, którą powiesiła sobie ostatnio na lodówce jego siostra.
- Rodzina mówi do mnie teraz: „to się wywyższyłeś, teraz jesteś lepszy, lepiej wyglądasz”, mówiła mi siostra. Ma moje zdjęcie powieszone na lodówce - mówi ze wzruszeniem. - A mama? Mama powiedziała: „wreszcie cię docenili”. Jest dumna ze mnie - mówi z radością pan Andrzej.
Zanim trafił na plakaty w całej Polsce, pracował najpierw „przy cukierkach” w Gorzyczkach.
- Dobrze było, robiłem różne rzeczy, ale firma splajtowała - wspomina stare dzieje. Znajoma powiedziała mu, że jest praca w restauracji McDonald’s przy Dworcu Komunikacji Miejskiej przy Budowlanych w Rybniku.
- Ja tam każdą robotę wezmę, czemu nie. Pojechaliśmy na spotkanie z kierowniczką. Powiedziałem, że się nie boję, nauczony jestem sprzątać. Jak im wyczyściłem wszystko, to dopiero się zaczęło. Byli w szoku. Bo nigdy nie widzieli, żeby było tak czysto. Jak nie widzieli? Musi tak być! To jest restauracja, tu musi być porządek! - mówi stanowczo pan Andrzej. Od razu dali mu umowę na czas nieokreślony. Powiedzieli, że już nie wypuszczą.
- Martwią się nawet, jak idę do domu - śmieje się pan Andrzej.
Kawka, ploteczki? O nie. Praca
Pan Andrzej zaczyna pracę najczęściej o godzinie 12 w południe. Nie pije kawki, nie plotkuje, od razu zabiera się do pracy. Jest profesjonalistą.
- Jeszcze przed południem oglądam, co jest do zrobienia. A potem od razu zabieram się za stoliki, wycieranie, zamiatanie podłogi, ubikacje, ustawianie stołków, coś tam przynieść, coś pomóc i tak się kręci. Obserwuję - jak tylko stolik robi się pusty, zaraz wycieram. Musi być elegancko posprzątane, kosze nieprzebrane, najważniejsze, by nie było śmieci, łazienki czyste - mówi teraz szybko, tak szybko, jak szybko pracuje.
Opowiada, że gdy pracował jeszcze na „dwójce” - jak pracownicy nazywają McDonald’sa przy Budowlanych w Rybniku - przyjechał raz szef i żartował, że kamery się popsuły, bo na monitoringu nie ma pana Andrzeja, tylko wiatr.
- „Co ty masz Andrzej w nogach, że kamery nie umieją cię chwycić”, mówił mi szef. Klatka na sekundę - tak szybko chodziłem, tylko przeleciałem, taki wiater był. „Pani Beato, dlaczego Andrzeja nie ma na ekranie. Popsuło się?”, pytał szef. A ja w tym czasie slalom przez lobby, kuchnię i łazienki obleciałem i już było posprzątane - wspomina pan Andrzej.
Kocha swoją pracę do tego stopnia, że gdy był w Warszawie, na zdjęciach do kampanii McDonald’sa, to obsługa hotelu, w którym się zatrzymał, nie miała tego dnia pracy.
- Wszystko posprzątałem, papierki wyrzuciłem. Mówili mi, że tu nie trzeba, że jestem tu gościem, ale jak to? Bałagan po sobie zostawić miałem? - pyta retorycznie. Rzecz jasna „pracę zabiera też do domu”.
- Mieszkam z mamą. Tata nie żyje. Zmarł. Teraz ja zostałem mamie i mam wszystko na głowie. Pracuję w domu, wszystko sprzątam. Przecież mam wprawę - mówi.
Porządek musi być. Dopiero gdy wszystko gra, jest czas na laptop, siedzenie w internecie, może jakiś film z Chuckiem Norrisem. Ale nie za długo, bo jutro znów do roboty...
W restauracji McDonald’s pracuje od pięciu lat. Czy nie chciałby przejść „na kanapki”, czyli do pracy przy zamówieniach? - Kanapki dobre. Ta drwala bardzo dobra. Można spróbować. Ale nie, wolę sprzątać. Na tym się znam. Z zamkniętymi oczami bym to robił - mówi. Ciągle chwali pracę, załogę, atmosferę w rybnickim McDonald’sie. Ciągle powtarza, że przydałoby się trochę więcej osób do pracy. A praca „dobrze płatna, pieniądze na koncie na czas”. Mógłby przeszkolić... A kto wie, może komuś uda się pójść w jego ślady i trafić na plakaty w całej Polsce?
Bogusław Maziarz mówi, że dzięki kampanii udało się o wiele więcej niż same zdjęcia.
- Pan Andrzej dzięki naszej kampanii pierwszy raz był w Warszawie. Udało się przy okazji wiele fajnych rzeczy zrobić, wyjątkowych w swoim rodzaju. Co dla jednych jest absolutnie normalne, dla drugich może być przygodą życia. To, że pan Andrzej jest na większości billboardów w Polsce, jest dodatkiem do tej wielkiej przygody - kwituje.