Ania Guzik-Tylka: Poświęcam moją wygodę, aby móc się realizować i spełniać w zawodzie [WIDEO]
Nie kryje, że łatwiej zawodowo funkcjonuje się w Warszawie, ale stołeczny blichtr jej nie do końca odpowiada. Znakomita aktorka Anna Guzik-Tylka woli bielski spokój. I to już od szesnastu lat.
Urodziła się w Katowicach, gdzie uczęszczała najpierw do Szkoły Podstawowej nr 31, a potem do VIII LO im. Marii Curie Skłodowskiej. We Wrocławiu ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną, ale to Bielsko-Biała od szesnastu lat jest jej domem. Nie kryje, że dużo łatwiej zawodowo funkcjonuje się mieszkając w Warszawie, ale chociaż spędziła tam niemal dwa lata, to stołeczny blichtr i ożywione życie towarzyskie niekoniecznie jej odpowiadają. Anna Guzik-Tylka, znakomita aktorka teatralna i telewizyjna zdecydowanie woli bielski spokój.
- Gdybyś miała policzyć, ile czasu spędzasz w Bielsku, a ile w rozjazdach? - pytam, gdy po miesiącach prób zgrania terminów udaje nam się umówić na spotkanie. - Bywa różnie. Ten tydzień, o dziwo, spędzam w Bielsku, ale bywa, że nie ma mnie w domu nawet dwa tygodnie – mówi.
Henryk Talar dostrzegł to „coś”
Umawiamy się w miejscu dla Ani szczególnym. W Teatrze Polskim przy ulicy 1 Maja, który szesnaście lat temu przyjął ją w swe gościnne progi. Po raz pierwszy pojawiła się tu we wrześniu 1999 roku. - To był dla mnie bardzo trudny czas. Jeździłam po teatrach w całej Polsce szukając pracy i swojego miejsca w życiu i odbijałam się od drzwi- w Krakowie, Warszawie, Szczecinie, Wrocławiu… Wiedziałam, że będzie mi ciężko, bo nie miałam typowego emploi świeżo upieczonej absolwentki- raczej nie nadawałam się na Julię, byłam pulchną dziewczyną z charakterem. Ale wierzyłam, że ktoś dostrzeże we mnie talent i iskrę bożą. I tak się stało - tą osobą był Henryk Talar, ówczesny dyrektor Teatru Polskiego w Bielsku-Białej – opowiada z uśmiechem.
- Postanowił sprawdzić moje umiejętności. Zostałam przyjęta na etat w czerwcu, więc zadowolona i zrelaksowana pojechałam na wakacje. A we wrześniu okazało się, że czeka na mnie niespodzianka i nowy dyrektor… Na szczęście Tomasz Dutkiewicz również dostrzegł we mnie to „coś” i za jego dyrektury zagrałam wiele pięknych ról - „Iwonę księżniczkę Burgunda”, Stellę w „Tramwaju zwanym pożądaniem” czy Mary Warren w „Czarownicach z Salem”. A później zaczęła się moja przygoda z serialem, coraz częstsze wyjazdy i przeprowadzka na dwa lata do Warszawy – opowiada.
W tym najbardziej intensywnym teatralnie okresie Anna regularnie miała kilka premier rocznie. Zdarzało się też tak, że równocześnie uczestniczyła w próbach do dwóch spektakli. Albo przechodziła płynnie z jednej premiery w następną.
- Zawodowo był to bardzo ważny okres, bo miałam możliwość sprawdzenia się w różnym repertuarze, zderzyć teorię, którą wyniosłam ze szkoły teatralnej, z praktyką na bielskiej scenie oraz ułożyć swój system pracy. Teatr Polski był miejscem twórczych poszukiwań i szkolenia aktorskiego warsztatu – podkreśla.
Pojawia się też w innych teatrach, gra m.in. w „Wydmuszce” w warszawskim Teatrze Komedia, spektaklu „Antoine”, „Pod dachami Paryża” czy „Szwedzkim stole” w warszawskim Teatrze Capitol. - Wciąż jestem głodna wyzwań i otwarta na nowe. To klucz do samodoskonalenia i rozwoju. Uwielbiam uczyć się nowych rzeczy, poznawać nowe techniki pracy, nowych ludzi, sprawdzać się. Oczywiście kosztuje mnie to sporo pracy i nerwów, ale kiedy udaje mi się pokonać siebie i swoje słabości, jestem dumna i wiem, że zrobiłam kolejny szczebel na drabinie rozwoju. Wiem, że jako artystka mam jeszcze sporo do zrobienia – mówi aktorka.
Kiedy Anna coraz częściej zaczęła grać w popularnych serialach telewizyjnych - „Na Wspólnej”, „Hela w opałach” czy „Agentki”, stanęła przed wyzwaniem, jak pogodzić serial z teatrem. - Pomimo rozwijającej się kariery telewizyjnej nie zdecydowałam się na porzucenie teatru. Nie byłam na to gotowa. Miałam zatem podwójne obowiązki - na planie serialu w Warszawie oraz w bielskim teatrze. Okazało się, że 24 godziny potrafią być bardzo pojemne. Bywało, że rano miałam zdjęcia do serialu, następnie wsiadałam w pociąg, aby zdążyć na wieczorną próbę (podczas której zdarzało się, że nie wchodziłam na scenę), aby w nocy z powrotem wsiąść do pociągu jadącego do Warszawy. No cóż, nie miałam wtedy taryfy ulgowej, a i tak niektórzy koledzy mieli pretensje, że dyrektor zwalnia mnie czasem z prób. Na szczęście byłam tak zmęczona, że nawet nie miałam siły wchodzić w jakąkolwiek polemikę. Musiało minąć trochę czasu zanim zrozumieli, że moja pozycja i popularność jest swoistego rodzaju kapitałem, który można wykorzystać również w teatrze.
Jestem strasznym „tremiarzem”
Anna mówi o kilku istotnych dla niej spektaklach, które wyznaczały kolejne etapy jej zawodowej ścieżki. - Jednym z nich była „Królowa Piękności z Leenane” w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza, za którą otrzymałam Złotą Maskę i Ikara. Ta rola przyszła do mnie w momencie, kiedy po intensywnej pracy w serialu postanowiłam ponownie skupić się na teatrze. Bywają takie postaci, które są dla nas jakby skrojone, Maureen była jedną z nich. Potem była „Wydmuszka” w Teatrze Komedia, spektakl w którym sprawdziłam nie tylko swoje umiejętności na stołecznej scenie, ale również swoją teatralną kondycję - bite dwie godziny scen przeplatanych moimi monologami. Było to ogromne wyzwanie i bardzo ważny etap przed rzuceniem się na głęboką wodę, jakim była realizacja monodramu. „Singielka”, bo o niej mowa, to niezwykła praca i spotkanie z Jackiem Bończykiem. I niezły sprawdzian dla mnie jako aktorki- jak przez ponad półtorej godziny utrzymać zainteresowanie widza, rozśmieszyć go i wzruszyć. A przy tym poradzić sobie z własnymi demonami, bo jestem niestety „tremiarzem”… – opowiada Anna.
W „Singielkę” wcieliła się już ponad 100 razy, a mimo to trema nadal jej nie opuszcza. - To przedziwne, bo mam spektakl w małym palcu, a jednak za każdym razem czuję się, jakbym grała pierwszy raz. Pewnie ma to związek z poczuciem odpowiedzialności wobec widza – dodaje.
Wymieniając spektakl „Ifigenia” wspomina o kolejnym ważnym spotkaniu z reżyserem, Pawłem Wodzińskim, obecnie dyrektorem teatru w Bydgoszczy. - Uwielbiam spotkania z artystami, którzy zaskakują mnie swoją wizją spektaklu, systemem pracy i sposobem myślenia. To pomaga wyrwać się ze schematu, w który często, chcąc nie chcąc, popadamy. Miałam kilka takich spotkań w swoim życiu zawodowym i wciąż czekam na więcej - mówi.
Niespełna dwa miesiące temu w Teatrze Polskim premierę miał najnowszy spektakl z udziałem aktorki, czyli „Apokalipsa homara” w reżyserii Tomasza Dutkiewicza. – W spektaklu wcielam się w postać Paige, wytwornej pani domu, która wydaje ekskluzywną kolację na cześć swojego męża. Jest elegancka, inteligentna i piekielnie złośliwa. To jedna z tych skomplikowanych postaci, które wymykają się schematom, zbudowana z półcieni. Bywa wspaniała i okrutna zarazem. Spektakl prowadzi do odkrycia brutalnej prawdy o postaciach, a wszystko doprawione jest odpowiednią dawką czarnego humoru- dodaje.
Nauczyć się trzymać rakietę...
Po trudach pracy dobrze jest odreagować. Dla Ani od kilku lat rozrywką, a zarazem okazją do zadbania o dobrą kondycję fizyczną, jest tenis ziemny. Jedziemy więc na korty tenisowe Solar, znajdujące się przy ulicy Oświęcimskiej 22.
Dlaczego w jej życiu pojawił się ten sport? - Jak zwykle przez przypadek. Zadzwoniła do mnie Kasia Skrzynecka z zapytaniem, czy może przekazać mój numer organizatorowi turnieju Baltic Cup Adamowi Grochulskiemu, bo wie, że jestem sportowym typem, a szukają artystek, które mogłyby zagrać w tym turnieju. Z miejsca się zgodziłam i tak zaczęła się moja przygoda z tenisem, którego matką chrzestną jest Kasia! – śmieje się.
- Kiedy pojawiłam się na turnieju w Pogorzelicy trzymałam rakietę zaledwie miesiąc, ale po dwóch wygranych i trzech przegranych spotkaniach wiedziałam już, że zaraziłam się tym sportem na dobre. Obudził się we mnie duch sportowej rywalizacji, którego już dawno nie czułam – wspomina.
W krótkim czasie pojawiły się zaproszenia na kolejne turnieje, m.in. odbywający się w sierpniu w Hotelu Jawor Spa turniej Beskid Cup, który w tym roku będzie miał swoją dziesiątą edycję i turniej żeński. - Nasze tenisowe zjazdy to nie tylko okazja do sprawdzenia swoich umiejętności na korcie, ale również spotkania ze wspaniałymi ludźmi- aktorami, reżyserami, muzykami, artystami kabaretu. Tenisowi zawdzięczam nie tylko kondycję fizyczną, ale sporo znajomości i kilka przyjaźni – dodaje.
Kiedy ma zdjęcia w Warszawie do serialu „Na Wspólnej” lub programu „Zdrowie na widelcu” musi zrezygnować z tenisa, ale później nadrabia zaległości i stara się spędzać na korcie cztery godziny w tygodniu. To moment, kiedy może się wyłączyć, zrelaksować i przestać na chwilę myśleć o pracy.
Miejsc dobrych do odpoczynku w Bielsku-Białej, Ania wylicza jeszcze kilka. Wśród nich Cygański Las, czyli bielskie błonia, popularne miejsce wypoczynku mieszkańców miasta. - To miejsce, gdzie można pójść na spacer, pojeździć na rowerze, pobawić się z dziećmi na placu zabaw lub pograć w tenisa. Latem w Cygańskim Lesie odbywają się również imprezy plenerowe. Miłośników rowerów spotkać można również na Lotnisku oraz nad Zaporą w Wapienicy. Ci, którzy lubią wyzwania, mogą wybrać się rowerem w góry, np. wjechać na Szyndzielnię – opowiada Ania.
Chociaż na początku w planie naszego spaceru było zaliczenie właśnie kolejki na Szyndzielnię, zmieniamy kurs i idziemy w stronę polany pod Dębowcem (525 m n.p.m.). W ciągu kilkunastu minut można tutaj wejść, by na miejscu zastać piękne widoki: panoramę Bielska-Białej.
- Jako dziecko jeździłam głównie do Wisły i Ustronia. Raz w roku przejeżdżałam przez Bielsko-Białą w drodze do Jaworza. Znajdował się tam wówczas górniczy ośrodek wczasowy Jawor, jak na tamte czasy bardzo luksusowy- z basenem, kręgielnią i siłownią. Dziś zmienił swe oblicze i przekształcił się w Jawor Spa... Czyli miejsce, gdzie znów pojawiam się, tym razem na korcie tenisowym. Życie potrafi być zaskakujące – śmieje się Ania, gdy pokonujemy bardziej stromy fragment drogi na Dębowiec. Lubi tu czasem przychodzić, gdy ma chwilę wolnego czasu. - Wczoraj z przyjaciółką zrobiłyśmy trasę przez Szyndzielnię i Klimczok na Błatnią. Ale na taki spacer trzeba zarezerwować około czterech godzin – opowiada, gdy docieramy na górę.
- Kiedy jest piękna pogoda, Dębowiec roi się od ludzi. Zimą działa tutaj wyciąg narciarski, z kolei latem można rozkoszować się pięknym widokiem i relaksować, leżąc na łące. W sezonie letnim odbywają się w kościółku plenerowe msze święte. To miejsce jest pewnego rodzaju symbolem, że góry są na wyciągnięcie ręki. Zresztą bielszczanie korzystają z tych udogodnień. Myślę, że to wspaniałe, że coraz więcej ludzi spędza czas aktywnie, dbając o swoją kondycję i zdrowie – podkreśla.
Czasu nie ma zbyt wiele, więc ostatnim punktem spotkania będzie pięknie wyremontowany dworzec PKP. Kolejne symboliczne miejsce. - Ten dworzec jest alegorią mojego życia na walizkach. Od momentu rozpoczęcia nauki w szkole teatralnej we Wrocławiu, a było to już 20 lat temu, moje życie po części toczy się w pociągach. Ale nie narzekam - taki był i jest mój wybór. Poświęcam swoją wygodę, aby móc się realizować i spełniać w swoim zawodzie. Ta perspektywa, którą dają podróże i praca w różnych środowiskach, jest wspaniała i działa na mnie kojąco. Potrafię dostrzec zalety i nie przejmować się zbytnio niedogodnościami. Myślę, że to kolejny etap, do którego udało mi się dojść– podsumowuje Anna Guzik-Tylka. I rusza w dalszą trasę.
Anna Guzik-Tylka
Urodziła się 15 sierpnia 1976 w Katowicach, gdzie uczęszczała najpierw do Szkoły Podstawowej nr 31, a potem do VIII LO im. Marii Curie-Skłodowskiej. We Wrocławiu ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną. Jest cenioną aktorką teatralną i telewizyjną. Znana m.in. z seriali „Hela w opałach” oraz „Na Wspólnej”., gdzie wciela się w postać Żanety. W 2007 roku razem z Łukaszem Czarneckim wygrała VI edycję programu „Taniec z gwiazdami” . W 2013 roku zawarła związek małżeński z Wojciechem Tylką.
Ania na scenie
9 i 10 maja w Teatrze Polskim będzie można zobaczyć monodram „Singielka”. Są jeszcze ostatnie bilety.