Ania Rusowicz: Jestem wiedźmą, dużo wiem

„Przebudzenie” to tytuł nowej płyty Ani Rusowicz. Piosenkarka opowiada o swej wycieczce do Nowego Orleanu, ezoterycznych zainteresowaniach i trosce o ekologię.

„Tęsknię do tych miejsc/Z odległych snów” śpiewasz w piosence „Tajemnic” na swej nowej płycie. Co sprawia, że tak lubisz podróżować po świecie?

Naturalna potrzeba, żeby zwiedzić naszą planetę. To chyba jedna z głównych ludzkich potrzeb: zobaczyć jak działa ten świat. Uczymy się nie tylko z książek, ale czerpiemy naszą wiedzę z tego, co zobaczymy, posmakujemy czy powąchamy.

Ostatnio byłaś w Nowym Orleanie. Co cię skusiło, żeby odwiedzić amerykańskie Południe?

Mam swoją „bucket list” - spis rzeczy, które chcę w życiu zrobić. Jest na niej kilka miejsc, które chciałam zobaczyć. Najpierw było to San Francisco, a potem Nowy Orlean. Nie wiem, skąd mi się to bierze, ale mam takie poczucie, że muszę pojechać i te miejsca zobaczyć. Kiedy tam docieram, to mam wrażenie, że ja już tu kiedyś byłam. Nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, co się stanie, gdy dotrzemy do celu podróży. A ja, gdy byłam w San Francisco czy w Nowym Orleanie, miałam poczucie, że jestem po prostu u siebie. Nawet kiedy szłam ulicą z moim synem Tytusem w wózku, to ludzie się mnie pytali o drogę (śmiech). Może przez ubiór, może przez zachowanie, jakoś tam pasowałam.

Co ci się spodobało w Nowym Orleanie?

To kolebka muzyki jazzowej i rockandrollowej. Dlatego tam pojechałam. I nie zawiodłam się. Pojechałam po konkretną dawkę energii i wiedziałam, czego się mogę spodziewać.

Jaki wpływ ta wizyta miała na twoją twórczość?

Ostatnie dwa lata to był dla mnie czas harówki związanej z urodzeniem dziecka. To był ciężki okres - i podróż do Nowego Orleanu była pierwszymi moimi wakacjami od dłuższego czasu. Zapomniałam więc trochę o bożym świecie i wyrwałam się z roli mamy, choć byłam z Tytusem. Było to więc bardzo ożywcze: prawdziwy odpoczynek i oderwanie się od szarej codzienności.

Poznałaś kogoś ciekawego?