Ania Seweryn po śmierci ratuje innych! 10 lat temu szukaliśmy dla niej dawcy. Nie udało się, ale inni dostali szansę
Ania Seweryn, chora na białaczkę 22-letnia studentka AWF w Katowicach, była bohaterką kilkudziesięciu artykułów w DZ. Razem z fundacją DKMS szukaliśmy dla niej dawcy wśród milionów zarejestrowanych na świecie. Chociaż Ania nie znalazła swojego genetycznego bliźniaka, to podczas Dnia Dawcy zorganizowanego właśnie dla niej niemal dokładnie dziesięć lat temu na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach pojawiło się 2296 osób. - W takich kolejkach nie staliśmy od czasów PRL - śmieje się 46-letni dziś Józef Kukuczka z Chorzowa, który stał w tej kolejce, i mimo że jego szpik nie pomógł Ani, to okazał się w 100 proc. zgodny ze szpikiem chorującego na białaczkę Sebastiana z Knurowa. Chłopak cieszy się życiem. - Spotkaliśmy się. Okazało się, że razem kibicujemy Górnikowi Zabrze. Miał w sumie 50 dawców, ale to ja okazałem się tym idealnym.
Wczoraj w centrum Katowic spotkali się rodzice Ani - Janina i Witold - z osobami, które oddały próbki krwi z myślą o Ani, a dali już jako dawcy szansę na życie 35 innym osobom. Nie tylko z Polski, ale też Niemiec, USA czy Turcji. - Ania przed śmiercią mówiła: „Ta moja choroba ma jakiś sens. Jeszcze nie wiem, jaki, ale ma” - wspominała pani Janina, całkowicie zaskoczona utrzymywanym w tajemnicy spotkaniem. Mogła wyściskać 23-letniego Mateusza, który cztery lata temu zachorował na białaczkę i otrzymał szpik od jednego z dawców Ani. - Dziękuję, dziękuję - powtarzał wtulony w panią Janiną, która potem długo ściskała mamę Mateusza. Szeptały sobie do ucha słowa, jakie tylko mogą wyszeptać dwie mamy. Akcja na rzecz Ani zachęciła wiele osób do zostania dawcą. Od tamtej chwili fundacja DKMS ma ich zarejestrowanych w województwie śląskim aż 188 tys. 902 już oddało swoje komórki potrzebującym.
O tym, że będą genetycznymi bliźniakami, że będą mieli szansę uratować innym życie, dowiadywali się w pracy, na zakupach, spacerze z psem, za kierownicą samochodu. Rodzina dawców Ani to ponad 2200 osób. Już 35 z nich stało się tzw. realnymi dawcami. Dali innym szansę.
Mama Ani, pani Janina Seweryn, w specjalnym albumie ma powklejane wszystkie teksty, jakie ukazały się o jej córce. Zamieszcza w nim też informacje o tym, czy któryś z dawców, zarejestrowanych w Dniu Dawców dla Ani, został genetycznym bliźniakiem dla kogoś innego i dał mu szansę na życie. - Zaraz mejluję to synom. Cieszymy się z mężem. To dla nas jak zastrzyk nadziei i radości. Powód, że możemy się uśmiechać - wyjaśnia pani Janina. Były z córką bardzo do siebie podobne. Te same charaktery. Gdy pojawiła się choroba, postanowiły, że nie mogą się poddać. Będą do końca szukać dawcy.
Trzy dni po wielkiej akcji w Katowicach, gdy w słynnej kolejce stanęły całe rodziny, mnóstwo studentów, ludzie, którzy akurat przechodzili ulicą, doszło niestety do nawrotu choroby. Ania nigdy nie dowiedziała się, że wśród tych fantastycznych ludzi dobrego serca nie znalazł się jej wybawiciel. - Byłaby jednak bardzo szczęśliwa widząc, że dzięki tej akcji udało się uratować innych - wyjaśnia pani Janina, która przez te wszystkie lata jest dobrym duchem fundacji. Historia Ani, chociaż nie skończyła się tak jak wszyscy na to liczyli, stała się opowieścią, niemal założycielską, dla DKMS. Tu wszyscy Anię wspominają, utrzymują z jej rodziną kontakt. Takich ludzi jak Ania i jej mama nie da się zapomnieć. Stają się symbolem dobra.
Mateusz spod Wadowic, którego uratował dawca Ani, niebawem żeni się z Agnieszką. W podróży do Katowic towarzyszyła mu też mama Lucyna, która wciąż przeżywa chorobę syna. Najpierw białaczkę zdiagnozowano jako przeziębienie. Chłopak, wtedy 18-letni, szybko trafił do profesjonalnego ośrodka i tylko kilka miesięcy czekał na szpik. W tajemnicy wyjawia, że spodziewa się dziecka. Wróci do pracy, ale lżejszej niż wcześniej, biurowej, bo sterydy „zjadły” mu stawy biodrowe. Jest po operacjach.
- Tak wspaniale cię widzieć - mówi zapłakana pani Janina. Ale DKMS oprócz spotkania z Mateuszem przygotował dla tej wyjątkowej osoby jeszcze jedną chwytającą za serce niespodziankę. Nagle poproszono, aby spośród wszystkich zgromadzonych na sali wstali uczestnicy Dnia Dawcy dla Ani. Mimo piątku, średniej pogody, przyjechało 20 osób, które w ciągu minionych dziesięciu lat stały się rzeczywistymi dawcami.
Katarzyna Czernia z Lysek była wtedy studentką. Razem z koleżankami wzięły udział w akcji. Półtora roku temu dostała telefon z fundacji. Była w drodze, w podróży służbowej z Rzeszowa. Miała być dawcą dla 65-letniego mężczyzny z Niemiec.
- Oddawałam szpik z krwi obwodowej w Instytucie Onkologii w Gliwicach. Tam nauczyłam się pokory. Obok mnie na fotelu młoda dziewczyna przyjmowała chemię ostatniej szansy. Tak się cieszyła. Tak wierzyła w cud. Niestety nie przeżyła. Dlatego myślę, że warto być dawcą, bo ustawiamy odpowiednią hierarchię spraw codziennych. Nie przejmujemy się głupstwami - ocenia. Jej mąż Krzysztof też jest dawcą, ale jeszcze „nie dostał telefonu”.
- Mój kuzyn, który studiował w Katowicach, zadzwonił do mnie i spytał, czy chcę zrobić coś dobrego - zostać dawcą szpiku. Bez wahania wzięłam udział w Dniu Dawcy dla Ani - dziś pani Ola z Chorzowa ma dwoje dzieci, czteroletnią Tosię i pięciomiesięcznego Tymka i dobrze wie, że zrobiłaby dla nich wszystko. - Ma pani taki sam uśmiech jak Ania - powiedziała jej pani Janina.
Ola była dawcą dla starszej kobiety. Jej dar przedłużył jej życie. - Nie zdawałam sobie sprawy, że możemy pomóc także osobom starszym. Każde życie jest takie cenne. Każdy jego kolejny dzień - mówi.