Anita Lipnicka: Obejrzałam się za siebie i znowu chcę biec do przodu [ROZMOWA]
O przywoływaniu przeszłości, spoglądaniu w przyszłość, zespołowej energii oraz nagrywaniu nowej płyty opowiada nam Anita Lipnicka, wokalistka i gitarzystka, która w sobotę, zagrała koncert w łódzkim klubie Wytwórnia.
Jak zawsze, bardzo dobrze widzieć Cię w Łodzi...
Jak zawsze, bardzo lubię tu przyjeżdżać, to także moje miasto...
Długą, fantastyczną drogę przeszłaś od swoich artystycznych początków w Piotrkowie Trybunalskim i właśnie w Łodzi. Wspominasz czasem tamte lata? I czy zaprojektowałaś sobie wówczas swoją drogę; czy to, gdzie teraz jesteś, jest efektem determinacji, czy właściwych wyborów?
Jako młoda osoba na pewno byłam zdeterminowana i miałam jakiś pomysł na siebie. Czułam wtedy, że mam w sobie mega moc, wydawało mi się, że wszystko jest możliwe i nic nie jest w stanie mnie zatrzymać. Myślę, że to był dobry rozpęd, rodzaj energii, którą miałam w siebie wbudowaną. Byłam też bardziej skoncentrowana na sobie, łatwiej niż dziś było mi z pewnych rzeczy rezygnować i nie oglądać się za siebie. To, co się działo później, rzeczywiście było już kwestią wyborów, których po drodze jest niezmierzona ilość. Rodzimy się, dorastamy i nie jesteśmy wyposażeni w żaden GPS, który nas przez życie poprowadzi. Musimy sami, na bieżąco, modyfikować ścieżki, którymi podążamy - bywa, że spontanicznie, pod wpływem chwili, innym razem bardzo precyzyjnie planujemy kolejne ruchy. Ze mną tak właśnie się działo. Przeżyłam wiele pożegnań artystycznych, miałam dużo zwrotów akcji, ale zawsze działo się to w sposób naturalny, to nie była premedytacja. Po prostu czułam, że jakaś formuła się wyczerpała i czas zacząć coś nowego. Tym zresztą kieruję się do chwili obecnej.
Rozpoznałabyś tamtą siebie?
Myślę, że tak... Jak oglądam stare zdjęcie to widzę, że to ja, choć niektórych rzeczy już nigdy bym na siebie nie włożyła (śmiech)... Natomiast to byłam ja, nie wstydzę się siebie tamtej, nie żałuję. Ciągle zresztą rozpoznaję w sobie siebie sprzed lat...
A jest coś za czym tęsknisz, czego Ci dzisiaj bardzo brakuje?
Pewnie swoistej beztroski, ale to chyba każdego dotyka w pewnym momencie. Życie nas po drodze łamie, rzuca nam różne kłody pod nogi, powoduje, że tracimy niewinność. Z jednej strony nas to wzmacnia, ale z drugiej nierzadko zatrzymuje, coś odbiera. Nie ulega wątpliwości, że z biegiem lat mamy poczucie, że drzwi z nowymi możliwościami jest coraz mniej, one się powoli zamykają, należy dokonywać wyborów w pełni świadomych, bez pozostawiania sobie w głowie furtki z napisem „jakoś to będzie”. Po czterdziestce zwłaszcza jest to bardzo ciekawy moment: oto nadeszły żniwa, zbiory plonów tych decyzji, których dokonaliśmy - i te żniwa bywają rozczarowujące, w niektórych obszarach życia narosło sporo chwastów, w innych wykwitły piękne kwiaty, a jeszcze inne leżą odłogiem zaniedbane. Jesteś coraz bardziej pod presją, że to nie będzie już jakoś tam, że poczekasz, co się wydarzy, tylko musisz z pełną rozwagą poruszać się w rzeczywistości.
Pytam o przeszłość, bo Twoja aktualna trasa koncertowa nosi tytuł „Na osi czasu”. Zaczęłaś czynić pewne podsumowania
Tak, nadeszła ta chwila. Wiele osób pyta mnie, dlaczego teraz, dlaczego nie jak miałam dwudziestolecie swojej pracy artystycznej lub nie poczekałam do dwudziestopięciolecia. Ja nie wiem! Nie pomyślałam nawet, że taką próbę podsumowania trzeba podpiąć pod jakieś lata i jubileusze. Poczułam, że właśnie w tej chwili przyszedł moment, by pochylić się nad przeszłością, obejrzeć przez ramię i się temu przyjrzeć. Bo do tej pory uciekałam od przeszłości, zamiatałam ją pod dywan albo brnęłam do przodu, szłam przed siebie. Miałam wyraźną tendencję nie oglądania się wstecz. Teraz poczułam, że muszę się odwrócić.
Coś się wydarzyło?
Może nie tak... Pewnie, po części wyniknęło to z tego, co się wydarzyło w moim życiu prywatnym. Przecież prywatność determinuje też moje życie artystyczne. A zdarzyło się tak wiele, tak dużo niespodziewanych zmian, że postanowiłam się przyjrzeć temu, skąd ja się tu wzięłam, dlaczego jestem w tym miejscu. Artystycznie również poczułam, że jeżeli nie zrobię teraz tego, to znowu pobiegnę dalej, będę się zastanawiać na kolejnym ruchem, kolejną płytą. I trochę ludzie, którzy przychodzili na koncerty, wymusili na mnie decyzję, by poruszać się po osi czasu, powędrować własnymi śladami i odkryć samą siebie, kim ja jestem właściwie, co ja robiłam przez ten czas.
Niektórzy przychodzili do mnie po koncertach i przyprowadzali dzieci o imieniu Anita: „pani Anito, to jest właśnie owoc naszej miłości, myśmy stworzyli to dziecko przy pani muzyce”...
...i nie są to niemowlęta...
No właśnie, uświadomiłam też sobie, jak ten czas zasuwa. Zaczęłam się zastanawiać: Taki utwór? Tak rzeczywiście było? Dotarło do mnie, że moja muzyka z różnych okresów twórczości była jakiegoś rodzaju soundtrackiem do życia innych ludzi, którzy ze mną się zmieniali, dorastali, mieli podobne problemy. Trochę więc dla nich również postanowiłam przygotować taki projekt; dla fanów, którzy są ze mną od początku i tyle lat podążają za mną.
Czy takie zatrzymanie otwiera też artystycznie? Czy myślisz sobie: to jeszcze muszę tyle zrobić...
Hmmm... raczej nie. Retrospektywne spojrzenia na siebie okazało się dla mnie znakomitą przygodą, ale z pewnością nie jestem w stanie przeciągać tego w nieskończoność. Nie będę, tak jak niektórzy, grać "the best of forever", bo nigdy nie wierzyłam też w odcinanie kuponów. I już czuję, że tracę cierpliwość i chwila skoku do przodu nadchodzi. Wyjeżdżałam do Łodzi i w ostatniej chwili wzięłam z domu gitarę, by ją mieć ze sobą w hotelu i już coś myśleć, kombinować. Bo już myślę o nowej płycie i coś mnie swędzi, mierzi, chciałabym zakończyć tę trasę i skoncentrować się na czymś nowym.
Spokojnie, kończysz lada dzień, jeden z ostatnich koncertów zagrasz w sobotę, w Łodzi, w klubie Wytwórnia. Będziecie go rejestrować...
Tak. Rejestrujemy koncert łódzki i jest to dla mnie ciekawe także ze względów sentymentalnych. Bo tutaj, w Łodzi, się wszystko zaczęło i w ten sposób zamknę tę klamrę, dwadzieścia dwa lata po tym, jak wystartowałam... Z Łodzią wiąże się mnóstwo moich wspomnień. To była moja pierwsza metropolia, do której aspirowałam. Wsiadałam w pociąg, albo w PKS z Piotrkowa i jechałam do Łodzi, żeby liznąć trochę świata. Od Łodzi naprawdę się wszystko zaczęło i pomyślałam, że skoro mamy zarejestrować jeden wieczór i wydać go na płycie, to będzie to Łódź.
Szykujesz jakieś niespodzianki z tej okazji?
Hę... nie wiem, zobaczymy... jedna się cały czas waży... Myślę, że niespodzianką dla uczestników koncertu będzie sama setlista, utwory, które przygotowaliśmy. Pewnie ci, którzy przyjdą, nawet nie spodziewają się, że usłyszą niektóre piosenki.
Sam przyznam się szczerze, że byłem zaskoczony, gdy z okazji tego projektu spojrzałem na półkę z Twoimi płytami. Sporo tego i różnorodnie...
Nawet nie wiem, ile płyt wydałam, nigdy tego nie policzyłam. To kolejny przykład tego, że przeszłość jakoś pomijałam, nie rozpamiętywałam jej. Ktoś mnie nawet zapytał, dlaczego nie mam w domu swoich Złotych Płyt, gdzie są te wszystkie Fryderyki, które dostałam. A to było po prostu popakowane w pudłach. W końcu moja mama mnie zmusiła, bym powiesiła to na ścianach: „przecież to twoje dokonania” - mówiła. A ja machałam ręką, myślałam: „przecież to już było”. Dużo mniej mnie to interesowało niż to, co dopiero ma być. Po drodze zdarzyło się tak wiele rzeczy, zostałam mamą, były różne historie miłosne, jakieś problemy ze zdrowiem, które też mnie zatrzymały i sprawiły, że zaczęłam się zastanawiać nad śmiertelnością, że czas, który tutaj mamy, jest jednak ograniczony. Stąd podsumowania... Ale, jak widzisz, już mi jest niewygodnie i już bym chciała zająć się czymś zupełnie innym.
Ale pracujesz już nad nową płytą. Co Cię teraz zatem kręci?
Pracuję, pracuję... Moje ostatnie dwie płyty były dosyć introwertyczne, a nawet neurotyczne. Teraz zaczęła mnie kręcić sytuacja, że mam zespół super muzyków, z którymi świetnie się komunikuję na poziomie czysto ludzkim, z którymi lubię spędzać czas. Postanowiłam więc zmienić podejście do tworzenia nowej płyty i robić to kolektywnie, na zasadzie wymiany energii, pójścia czasem w jakieś improwizacje, by poszukać nowej ścieżki. Nie robić tego samemu, zamykać się w domu i dłubać wszystko od początku do końca. Zapragnęłam wyrosnąć z siebie i się trochę rozprzestrzenić, powymieniać energię z ludźmi, którzy mnie otaczają. Dało mi to dużo radości. Na przykład mamy teraz taki sposób pracy, że wyjeżdżamy w góry i zamykamy się wszyscy razem w domu - trochę to przypomina wyjazdy na kolonie z dzieciństwa, zachowujemy się strasznie. Ale jest w tym też całkowite skupienie na tym, co robimy; nie ma tych wszystkich dzieci, żon, mężów, tylko jest to, co nas cieszy najbardziej, czyli wspólne muzykowanie. I myślę, że ta energia się przeniesie na płytę, i że pod tym względem będzie to album inny, już nie taki introwertyczny, tylko bardziej zespołowy. Nowością będą też wpływy bluesowe, które się pojawią, których nie było na moich solowych płytach. Będzie to prawdziwie bandowe granie.
Ale musi być ktoś, kto uderzy pięścią w stół i powie: koniec...
...To ja jestem tą osobą.
Jesteś faszystką w pracy?
Jestem, mam w sobie takiego faszystę (śmiech)... Nawet gdybym chciała, tego nie zmienię. Miewam wewnętrzne pragnienie, by ktoś mnie poprowadził za rękę i pokazał mi drogę, ja sobie szczęśliwie odpocznę, a ktoś mnie stworzy, ale to jest takie życzeniowe myślenie, które się nigdy nie spełnia. Moje doświadczenia są takie, że jak ja czegoś nie przypilnuję, nie zrobię tego, tak jak czuję i jak oczekuję, to ląduję w ślepej uliczce. Nie da się uniknąć odpowiedzialności i ja ją biorę na bary, wyznaczam drogę począwszy od brzmień bębnów, a skończywszy na szukaniu riffu lub motywu, który będzie się przewijał w utworze obok linii melodycznej. To wszystko jest we mnie i ja to muszę wydobyć z kolegów. Z kolei zauważyłam też, że ludzie lubią w pracy, gdy wiedzą, kto decyduje i chętnie podążają, gdy wiedzą dokąd mają iść. Nie mogę zrobić tak, że zostawiam wytyczne i jadę na wakacje, bo wiem, że gdybym wróciła, to byśmy wszystko robili od nowa, bo by mi się nie podobało. No, masz rację, jestem faszystką...
Ciężka cecha, mam to samo, sam w pracy chcę zrobić wszystko samemu. Kończy się to tak, że dźwigasz wszystkie emocje: swoje i innych...
Taaak, emocjonalnie jest to bardzo trudne do udźwignięcia. I wyczerpujące. Zdaję sobie sprawę, że dla zdrowia odpoczynek jest potrzebny, ale kiedy?... Może też nie spotkałam takiego producenta, osoby, której bym na tyle ufała, że mogłabym się temu poddać, wszystko by się zazębiło. Może taka współpraca jest dopiero przede mną.
Nie, to jest w środku. Nawet gdyby się pojawił Brian Eno, to i tak byś wszystkiego pilnowała do końca...
Pewnie tak (śmiech). Trzeba się z tym pogodzić. Gorzej, że muszą się z tym pogodzić też inni...
A muzyka, która w takiej komunie powstaje, jest bardziej pozytywna niż ta, którą wykonywałaś na ostatnich płytach?
To jest jeszcze tak naprawdę niewiadoma. Na pewno ta muzyka jest bardziej energetyczna, ma więcej drive’u. To jest energia, że tak określę, zdecydowanie bardziej na zewnątrz, niż zamykana do środka. Reszta się dopiero rodzi. Czeka nas jeszcze bardzo dużo pracy i jak to będzie finalnie wyglądało, to nawet ja nie wiem. Ale to jest właśnie fajne w życiu, że to, czym się zajmujemy, jest w sumie takie nieprzewidywalne. Praca w studiu jest pracą na żywej materii, wiele zależy od dnia, od nastroju, od ciśnienia, od sytuacji, od chwili. Dla mnie jest to mega fascynujące, podróż, której finał nie jest jasny. I nagle słyszysz pierwsze dźwięki i to jest najwspanialszy moment, że oto powstało coś z niczego, wzięło się nie wiadomo skąd, wcześniej tego nie było, a teraz jest. To są dla mnie takie małe cuda, które ciągle mnie w mojej pracy rajcują.
Kiedy zatem płyta się pojawi?
Wchodzimy do studia wiosną. Realnie płyta będzie więc na rynku jesienią.
Jak wolisz pracować? Nagrywałaś płyty na tak zwaną „setkę”, za jednym podejściem, ale też były płyty, których brzmienie rodziło się powoli, w studiu. Co jest Tobie bliższe?
Zależy od projektu. Piosenka „Ptasiek”, którą nagraliśmy niedawno z kolegami, powstała tak, że sieknęliśmy na żywo kilka wersji i wybraliśmy najlepszą. Cała praca zajęła nam jeden dzień.
Fajna robota...
Prawda? Śpiewałam na żywo, koledzy byli odseparowani i też grali na żywo, dograliśmy tylko później kilka dźwięków z keyboarda i to wszystko. I wtedy jest ta energia, o którą nam chodziło, którą chcieliśmy uzyskać. Ale bywają projekty, na przykład płyta „Hard Land Of Wonder”, którą nagrywałam w Anglii i która była bardzo osobista i minimalistyczna, gdzie pracuje się zupełnie inaczej. Wtedy zaczynałam od fortepianów, dograłam wokale i dopiero do tego uplotłam wszystkie pozostałe rzeczy i niteczki, jak jakąś serwetkę. Bardzo ostrożnie i powolutku dodając elementy, które miały być dekoracją sedna, czyli głosu i fortepianu. Wszystko zależy od koncepcji. Na nową płytę koncepcja jest taka, że ma być czad, energia zespołu. Na pewno nie będziemy siedzieć i dłubać, bo w tym zestawie wyszło by to zdecydowanie na niekorzyść.
Rozmawiamy o muzyce, ale powiedz coś o tekstach. O czym chcesz teraz śpiewać?
O tym, co dzisiaj się dzieje. To są teksty osoby, która ma czterdzieści jeden lat, no może już czterdzieści dwa... (śmiech) Będę opowiadać o tym, co się dzieje we mnie, jak widzę siebie, świat i ludzi dookoła obecnie. To jest zapis chwili, tego, co się ostatecznie zamknie w tym momencie mojego życia.
A jesteś teraz szczęśliwa i zadowolona?
Jestem. Żyję na pewno w większej harmonii z rzeczywistością i z sobą niż parę lat wstecz. Sama jestem ciekawa, co to będzie. Zawsze byłam nakręcana artystycznie przez jakieś historie niepokojące, które się we mnie działy. A teraz wzięłam niedawno ślub, prywatnie jestem w ciepłym kokoniku i zastanawiam się, co z tego wyniknie, jaki to znajdzie wyraz na płycie. Cieszę się na to.
Masz świadomość, że dla wielu osób będzie to najbardziej wyczekiwana polska płyta roku?
Nie mów tak, to takie obciążenie... Zobaczymy. Przyznam ci się, że największy dylemat mam z wybraniem języka piosenek. Piszę po angielsku i po polsku. Poprzednią płytę w całości nagrałam w języku polskim, wcześniejszą zaś w całości po angielsku. Wydawało mi się, że mieszanie tego nie ma sensu. Teraz zastanawiam się, czy jednak nie pomieszać. W tej chwili to jest dla mnie najbardziej frapujące pytanie, bo język wyznacza innego rodzaju stylistykę... Nie wiem, co mam zrobić.
Mieszaj, każdy wtedy znajdzie coś dla siebie...
Myślisz? Co z tym fantem zrobić - to dla mnie w tej chwili najtrudniejszy temat. Chciałam, żeby to, co znajdzie się na płycie było spójne, ale może rzeczywiście nie ma nic złego w dwujęzyczności albumu.
Na koniec zadam typowe pytanie dziennikarzy w okresie przedświątecznym, bo oto zaczął się grudzień... Czy zatem Boże Narodzenie to dla Ciebie ważny czas, przepełniony tradycją, czy należysz do tych osób, które wolą wyjechać do spa?
Nigdy nie udało mi się w tym czasie wyjechać do spa. Powiem szczerze, że święta miały magię, gdy byłam dzieckiem. Gdy jednak stałam się dorosła i jeszcze po śmierci mojego taty, one jakoś kompletnie przestały być dla mnie tak fascynujące. Ale oczywiście teraz sama mam dziecko, dzieci w rodzinie jest sporo, więc dla nich robimy święta i dla nich to ma być magiczny czas. Aczkolwiek jestem przerażona, że tak wcześnie one są nagłaśniane i prezentowane, że stały się tak skomercjalizowane na maksa. Nigdy nie zapomnę pytania mojej córki sprzed paru lat, gdy była jeszcze mała. Co krok, w każdym centrum handlowym był Mikołaj. I ona w końcu zapytała: mama, ale który jest ten prawdziwy, bo ja już nie wiem... To jest takie smutne, jak się widzi kolejnego Mikołaja w trampkach, z odklejającą się brodą, bo on dorabia sobie do studiów... Już nawet Mikołaj totalnie przepadł w dziecięcych rankingach. Trzeba dziś naprawdę dużo wysiłku włożyć w to, by święta miały magię, by pachniały, miały w sobie moc. Przykre, ale warto próbować.
Niech magię daje muzyka.
Ciągle daje. I w nią ciągle wierzę.