Anna Adamczyk: - W polityce wciąż jest za dużo egoistów
Rozmowa z Anną Adamczyk, członkinią rady krajowej partii Razem o kryzysie parlamentarnym i nieskutecznej opozycji.
- Gdy widzi pani, co się dzieje w Sejmie, to co sobie pani myśli?
- Że to jest żenujące. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca w demokratycznym państwie w centrum Europy. To jest kryzys demokracji. Marszałek Kuchciński złamał prawo, a budżet, kluczowa ustawa, budzi ogromne wątpliwości, bo został przegłosowany nielegalnie. To, co zrobił PiS, to był tylko i wyłącznie pokaz sił, który obnażył pogardę wobec opozycji. Za to opozycja zachowuje się tak, że Jarosław Kaczyński nie mógłby sobie tego lepiej wymarzyć. Kompromitacja PO i Nowoczesnej jest spektakularna. Posłowie i posłanki przesiedzieli przerwę świąteczną w Sejmie, jedli, śpiewali i zdawali z tego sprawozdanie w mediach społecznościowych. A potem przestali protestować i właściwie nie wiadomo, co dalej, bo opozycja nie ma żadnych sensownych pomysłów. Do tego Ryszard Petru, który wyrwał ludzi, aby protestowali w święta na mrozie, a sam poleciał na Sylwestra na wakacje. To pokaz skrajnej nieodpowiedzialności i brak solidarności.
- Byłoby inaczej, gdyby Razem dostało się do Sejmu?
- Gdybyśmy mieli taką siłę jak obecna opozycja, na pewno nie byłoby takich sytuacji. Ale nawet gdyby nas było w Sejmie kilkoro, robilibyśmy wszystko, aby ten kryzys rozwiązać konstruktywnie. Wywieralibyśmy nacisk na marszałka Kuchcińskiego, aby powtórzyć głosowanie nad budżetem. I nie śpiewalibyśmy piosenek na sali plenarnej. Na pewno też nikt z nas w tym czasie nie pojechałby na urlop.
- Polska lewica właściwie nie ma żadnej mocnej reprezentacji w Sejmie. Co się z nią stało?
- Nie miała reprezentacji od wielu lat. Nie udawajmy, że SLD, który obniżył podatek CIT, był zamieszany w sprawę tajnych więzień CIA w Polsce i który wystawił w ostatnich wyborach prezydenckich Magdalenę Ogórek, to prawdziwa lewica. Brak SLD w Sejmie, to skutek tego, że konsekwentnie okłamywało i zawodziło społeczeństwo. O PiSie mówi się, że to lewica, bo realizuje pewne postulaty socjalne, ale robi to w sposób nieprzemyślany, chaotyczny, a czasem wręcz szkodliwy. Program 500+ bez publicznych żłobków, przedszkoli czy ułatwień dla matek wracających na rynek pracy nie poprawi polskiej demografii.. My identyfikujemy się z socjaldemokracją, której głównym zadaniem jest likwidacja nierówności społecznych, a te rosną w Polsce od początku transformacji.
- PiS mówi to samo.
- Tak, ale przy okazji rozbudza obrzydliwe, nacjonalistyczne resentymenty Polaków i depcze przy tym wszystkie demokratyczne procedury.
- Myśli pani, że Polacy chcą w Sejmie lewicy, a może większości jest to obojętne? W końcu frekwencja wyborcza to nie jest nasza silna strona.
- Niewiele osób budzi się rano, patrzy w “lustro” i mówi: jestem wyborcą lewicy. Ludzie chcą mieć stabilną pracę, dach nad głową, porządną opiekę medyczną, dobrą edukację dla dzieci i bezpieczeństwo. To są postulaty lewicowe. Nie chcą dostosowywać się do coraz bardziej wymagającego rynku pracy, który faktycznie oznacza fatalne warunki pracy i płacy. Nie chcą słyszeć takich mądrali, jak minister Bieńkowska, która mówiła, że za 6 tys. zł pracują tylko frajerzy. Dlatego PiS wygrał wybory. Zaoferował zmęczonym ludziom godne warunki życia, obiecał program socjalny, przy okazji żerując na lękach i rozbudzając narodową ideologię. Dał ludziom poczucie własnej wartości za cenę zdeptania demokracji. Dopóki opozycja tego nie zrozumie, nie ma szans na uzyskanie przewagi nad PiS-em.
- A co opozycja mogłaby zrobić?
- W Polsce ciągle panuje przekonanie, że neoliberalizm działa, mimo że nawet ekonomiści z Banku Światowego mówią coraz głośniej, że nie ma czegoś takiego jak "skapywanie dobrobytu". W myśleniu opozycji musiałby nastąpić socjalny zwrot, w stronę takiej regulacji rynku, która polegałaby na likwidowaniu nierówności społecznych poprzez podział dóbr. To nieprawda, że nie da się znieść ubóstwa. Niezaprzeczalnie mnóstwo ludzi w Polsce żyje w fatalnych warunkach, więc mają poczucie krzywdy skierowane w stronę tych, którzy poprzednio rządzili. Szczególnie duże jest ono w małych miejscowościach pozbawionych instytucji kulturalnych, dobrych połączeń kolejowych, służby zdrowia, której można ufać. Jednak nie da się poprawić tych wszystkich rzeczy bez zwiększenia podatków najlepiej zarabiającym i bez przestrzegania litery prawa w demokratycznym państwie.
- Co jest teraz największym problemem polskiej demokracji?
- Zanik więzi społecznych, brak poczucia odpowiedzialności za wspólnotę. Wiem, że WOŚP jest wielkim zrywem, podobnie manifestacje pod Sejmem w obronie demokracji, ale to wszystko pokazuje, że potrafimy protestować, zjednoczyć się, a później idziemy do domu, a wspólnota się kończy. Demokracja wymaga nudnej, żmudnej, długotrwałej pracy nad budową procedur. Skandal z fakturami Mateusza Kijowskiego pokazuje, jak bardzo brak procedur jest szkodliwy. Jak duży przez to KOD ma problem z transparentnością i ochroną swoich interesów. Rozumiem, że organizacja, która tak szybko urosła, nie miała czasu tych procedur wypracować, ale nie widzę wśród działaczy żadnej refleksji. Udają, że nic się nie stało i nawołują, aby wierzyć w lidera, który traktowany jest jak totem.
- Wy za to proponujecie nie jednego lidera, ale kilku, co spotyka się z zupełnym niezrozumieniem społecznym. Odbiór jest taki, że nie wiecie, czego chcecie.
- W Polsce kolektywne zarządzanie jest wciąż traktowane jak egzotyczna fanaberia, ale zapewniam, że działa. Np. plan finansowy przygotowuje dziewięcioosobowy zarząd krajowy, potem jest dyskutowany na forum, wraca do zarządu po poprawki i znów do dyskusji. To długi i żmudny proces, ale przejrzysty. Nie ma żadnych kłótni, wypracowujemy najlepsze rozwiązanie, które gwarantuje uczciwość.
- A gdy trzeba podjąć pilną decyzję?
- Też podejmujemy ją kolektywnie. Zarząd musi zebrać kworum. Mamy takie procedury i narzędzia komunikacji, które bardzo dobrze działają. Przede wszystkim są odporne na autorytaryzm. Wszyscy są włączeni, a przez to są odpowiedzialni, nie zrzucają zadań na kogoś innego.
- Dlaczego więc tak trudno wam przekonać innych do kolektywnego zarządzania? Wyzywają was od dziwaków.
- Bo to jest trudny styl zarządzania. Bardzo żmudny, pracochłonny, wymagający od ludzi rezygnacji z personalnych ambicji i oddania głosu np. koleżance, zamiast przemawiania przez całe zebranie samemu. Wciąż jest za mało osób, które są w stanie zrezygnować z nastawienia na "ja" i dlatego nasza krajowa polityka tak wygląda.