Listy Jarosława Iwaszkiewicza do Jerzego Błeszyńskiego to głębokie studium miłości - mówi Anna Król, która niepublikowaną dotąd korespondencję opracowała i wydała w książce „Wszystko jak chcesz”
Jest rok 1953. Jarosław Iwaszkiewicz ma 60 lat. Jest sławnym pisarzem, mężem, ojcem, dziadkiem. Pewnego dnia w jego domu pojawia się piękny, chory na gruźlicę, 21-letni chłopak. Tak, pisze Pani we wstępie, rozpoczyna się ta namiętna, tragiczna historia miłosna. Aż trudno uwierzyć, by w ogóle mogła się wydarzyć.
To opowieść bardzo dobrze udokumentowana. Już przez samego Iwaszkiewicza, w listach i dziennikach. Czyta się je jak powieść, to gorący zapis uniesień, cierpienia, kłamstw i czułości. Mamy poczucie obcowania z czymś niezwykłym, niemalże nieprawdopodobnym. Ale tak może jest z wielkimi historiami miłosnymi…
Pełen namiętności, ale i duchowości związek dwojga żonatych mężczyzn, których dzieli wszystko, społeczny status, różnica wieku, intelekt, wrażliwość. Uczucie tak irracjonalne, że w zasadzie mogłoby istnieć tylko w wyobraźni pisarza.
To, co przydarzyło się Iwaszkiewiczowi jest jak z jego książek. Gdyby nie grób Błeszyńskiego, można by pomyśleć, że - rzeczywiście - miłość tę sobie wymyślił. Mamy tu do czynienia - z jednej strony - z niezwykłym przeplataniem się życia i literatury. Z drugiej, z przeniesieniem życia do literatury. Postać Jerzego Błeszyńskiego wciąż jest bardzo tajemnicza. Mimo że Iwaszkiewicz poświęcił opisom relacji z nim czy opisom jego samego wiele miejsca w swoich zapiskach, to jednak wszystko, co o nim wiemy, niemal wszystko, jest relacją samego Iwaszkiewicza, który jednocześnie utrwalał tamten czas, emocje w literaturze. Powstały utwory, których bohaterowie są obdarzeni cechami Jurka Błeszyńskiego. Bez tej miłości nie byłoby „Wzlotu”, „Kochanków z Marony”, „Tataraku”, „Sławy i chwały”.
Jak wyglądał Jerzy Błeszyński? Do archanioła porównywali go jego najbliżsi. Podobał się i mężczyznom, i kobietom.
Był niezwykle przystojny. Męski. Twarz jak wyrzeźbiona. Piękny nos, pełne usta, wysokie kości policzkowe, głębokie spojrzenie. Kanon męskiej urody. Piękno, które nie przemija.
Iwaszkiewicz pisze, że był dlań wszystkim: „…kochankiem i bratem, śmiercią i życiem, istnieniem, słabością i siłą, a przede wszystkim czymś, co podtrzymuje we mnie resztki życia, czymś, co pozwala patrzeć na liście, tęczę, kwiaty i piękne kobiety (…) Jesteś moim wszystkim szczęściem, słońcem zachodzącego mojego życia; żona moja zbudziła mnie dziś w nocy, bo powtarzałem przez sen: Jurek, Jurek”.
W listach Iwaszkiewicz na gorąco relacjonuje przebieg tego związku, różne jego odcienie, od zauroczenia, romansu, przez obsesyjną miłość, aż po jej tragiczny koniec. Na każdym z tych etapów Błeszyński był dla pisarza kimś innym. Przede wszystkim jednak nieoczekiwanym prezentem od losu w momencie, gdy już nie spodziewał się tak głębokiego uczucia. Dzięki niemu mógł żyć i przeżywać intensywniej. Wielokrotnie pisał o tym, że miłość i piękno są mu niezbędne, by tworzyć. Wszystko to w tej relacji otrzymał. To uczucie było kwintesencją życia i twórczości w tamtym okresie.
To było coś więcej niż erotyzm. Pisał: „Kocha się nie erotyzmem, nie marną pieszczotą, ale jakąś ludzką jednością, wspólnotą cierpienia i śmierci. Myślę, że tak może kochać tylko mężczyzna mężczyznę…”
Listy Iwaszkiewicza do Błeszyńskiego to głębokie studium miłości. Erotyka jest tylko jednym z elementów tego świata, wcale nie najważniejszym. Ci, którzy spodziewają się, że znajdą w tej korespondencji przede wszystkim jakieś sensacyjne, pikantne opisy, będą rozczarowani.
Tę miłość porównuje pisarz do Pierwszego Koncertu Skrzypcowego Szymanowskiego. „Jest przesączony erotyzmem, ale nie tym erotyzmem polegającym na chędożeniu bez końca, na włóczeniu się z kobietami - ale erotyzmem wszelkich uczuć, wielkich zespoleń, wspaniałego współżycia duchowego. (…) Nie jest to ani miłość, ani przyjaźń, a tym bardziej perwersja; jest to największe osiągnięcie, na jakie może zdobyć się ludzka natura”.
Listy do Jerzego Błeszyńskiego to opowieść o tym, jak miłość nas zmienia, co z nami robi, jak nas uskrzydla, ale też jak spycha w otchłań, w niebyt. Na tym bardzo uniwersalnym poziomie, czytanie jej pozwala przyglądać się także sobie i własnym emocjom. Sprawy, o których pisze Iwaszkiewicz w sposób niezwykle przejmujący nie są wyłącznie jego sprawami. Literacka narracja sprawia, że ta historia staje się czytelna i porywająca także na metapoziomie.
Pisze Pani: „Nie ma w polskiej literaturze równie poruszającego obrazu męskiej miłości, którą rządzą uniwersalne prawa romansu i tragedii”.
Nie znam w literaturze innego, tak intensywnie zapisanego uczucia, które dotyczyłoby dwójki mężczyzn. Listy Iwaszkiewicza do Błeszyńskiego układają się w intensywną, splątaną biografię. Są jak powieść z obyczajowym tłem epoki, wątkami historycznymi, społecznymi. Zgłębianie tej historii, to z jednej strony, obcowanie z niezwykłą literaturą, z drugiej - poznawanie genezy konkretnych utworów literackich pisanych przez Iwaszkiewicza w tamtym konkretnym czasie.
Czymś szczególnym są listy pisane przez Iwaszkiewicza przez niemal rok po śmierci Błeszyńskiego: „Syneczku mój kochany, przyjacielu jedyny - czwarty dzień mija odkąd wyjechałeś do Surabai i oczywiście nie mogłem mieć jeszcze żadnych wiadomości od ciebie…”
To nie tylko przejmujące treny. Ale i literacki dowód na nieskończoność życia, zaprzeczenie przemijaniu, bunt przeciw śmierci. Nie pojawia się w nich nic, co mogłoby czytelnikowi wskazać na fakt, że ich adresat nie żyje. Jest tu mowa jedynie o rozstaniu, podróży, tęsknocie. Informacji o śmierci, pogrzebie, żałobie w nich nie znajdziemy.
Czym była ta miłość dla Iwaszkiewicza?
Błeszyński nie był ani jego pierwszą namiętnością, ani pierwszym kochankiem. Był jednak miłością ostatnią. Tym silniej przeżywaną, że umieranie Jerzego przypadło na czas, gdy sam Iwaszkiewicz z dnia na dzień borykał się coraz bardziej z bolesną świadomością przemijania. Ślady, które ten związek pozostawił, są w książkach Iwaszkiewicza bardzo wyraźne. Echa tego, co przydarzyło mu się pod koniec lat 50. znajdziemy w wielu utworach pisanych również dużo później. Można mieć przekonanie, że był to rodzaj emocji, które w człowieku pozostawiają ślad do końca życia.
Ostatnie dni, które przeżył Iwaszkiewicz z umierającym na gruźlicę Błeszyńskim nazwała Pani „ćwiczeniami z utraty”. Wspominając noc spędzoną z kochankiem w sopockim pensjonacie Iwaszkiewicz pisze: „A mnie ogarniała żałość i miłość na przemian, miłość do tego ciała, stoczonego przez korniki jak mięso jakiejś drewnianej figury. Tym cenniejszy był dla mnie, że taki kruchy i taki obcy…”
Szósty, ostatni rok ich znajomości był szczególnie dramatyczny. Coraz bardziej chory Jerzy i coraz bardziej osamotniony Jarosław, który wyraźnie widzi, że kochanek się oddala. I to w dwójnasób. Boli go, że Jerzy prowadzi przynajmniej dwa życia, poznaje kolejne kobiety, wdaje się w tajemnicze romanse, unika kontaktu. I patrzy na jego dosłowne umieranie. To nie tylko trudne miesiące dla pisarza, ale dla wszystkich, którzy byli świadkami i uczestnikami tamtych wydarzeń. Nie był to czas spokojnych pożegnań, a rozdzierających rozmów, zazdrości, żalu i próby pogodzenia się z tym wszystkim.
W trudnych chwilach wspierała go żona.
Jerzego Błeszyńskiego traktowała jak syna. Przeżywała jego chorobę, starała się pomóc tak jemu jak i jego rodzinie, żonie, dzieciom. Uczucia, wybory, emocje Jarosława - zawsze była wobec nich wyrozumiała. Nauczyła się dzielić z mężem i tę miłość.
Scena pożegnania pisarza z kochankiem w kostnicy jest jedną z najbardziej poruszających w tej historii.
Wiele opisów tamtego czasu, które umieściłam czy to w tej książce i we wcześniejszej „Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie” są tworzone na podstawie informacji zostawionych przez samego Iwaszkiewicza, który wielokrotnie pisał i mówił o tym, że starał się zapamiętać niemal każdy szczegół z życia, każdą drobinę, każdy najmniejszy element przeżyć po to, by go utrwalić.
We wstępie napisała Pani: „Iwaszkiewicz był człowiekiem tak głęboko refleksyjnym i tak przeżywającym świadomie własne życie, że nie mogłam przestać myśleć o tym, by choć raz spróbować żyć podobnie”.
Jest to rodzaj przeżywania własnego życia niezwykle duchowy, poszukujący, odważny, bez obaw związanych z wnikaniem we własne wnętrze, nawet w najbardziej dramatyczne i trudne sprawy. Postawa, od której zwykle uciekamy wybierając zachowanie bezpieczniejsze, czasem bardziej powierzchowne. Historia tej miłości to coś, co może człowieka uwznioślić, jak mierzenie się ze wszystkim, co jest bolesne i trudne.
Tym uczuciem Iwaszkiewicz przekroczył chyba wszelkie granice obyczajowe.
Zapis tego czasu pokazuje, jak nie bał się ich przekraczać, jak czerpał z życia wszystko to, co było mu dane przeżywać.
Listy Iwaszkiewicza do Błeszyńskiego są zgromadzone są w Bibliotece Zamku Królewskiego w Warszawie. Co stało się z listami Błeszyńskiego do Iwaszkiewicza?
Tego nie udało mi się ustalić, nie ma ich w archiwum pisarza, co dziwne, bo skrupulatnie wszystko gromadził. Nie zachowała się nawet ich wspólna fotografia, choć z listów wynika, że wspólnie często się fotografowali.
W poprzedzającym korespondencję spisie osób dramatu przywołuje Pani członków rodziny Jerzego Błeszyńskiego. Także jego żonę, rocznik 1935. Próbowała ją Pani odnaleźć?
Nie miałam zamiaru bawić się w detektywa. Dla mnie jest to historia, która wydarzyła się w latach 50. i chciałam, by w tamtych latach pozostała. Wciąganie w historię tych dwojga mężczyzn osób postronnych byłoby zabiegiem typowym dla naszego świata. Poszukiwanie sensacji ma zwykle duże powodzenie, ale nie to było moim celem.