Anna Nowińska: Gdybym w swoim życiu miała tylko czekać na powrót Jędrka, na pewno bym zwariowała
Andrzej Bargiel nie lubi ciepła. Ona nie cierpi marznąć. On spóźnia się, nie umie gotować i jest bałaganiarzem. Anna Nowińska świetnie i zdrowo gotuje, musi też mieć wszystko poukładane. Oboje są uparci. O kłótnie w ich związku więc nietrudno. - Ale to on wyciąga pierwszy rękę - mówi dziewczyna najszybszego polskiego himalaisty.
- Co Panią fascynuje w facecie, który żyje tak szybko?
- Szczerze mówiąc, na początku nie zdawałam sobie sprawy z tego, co Jędrek robi. Do czasu, kiedy się spotkaliśmy, nie obracałam się w świecie ludzi związanych z górami wysokimi. To były dla mnie obce tematy. I tak naprawdę dopiero wyprawa na Manaslu (8156 m n.p.m.), pierwsza, którą przeżywałam razem z Jędrkiem, uświadomiła mi, na czym polega jego pasja.
- I co?
- Zaczęłam się o niego bać. Pewnie też dlatego, że nie wiedziałam nic o przygotowaniach do zjazdów z gór najwyższych, nie wiedziałam też, jak się będziemy kontaktować przez ten miesiąc, jak Jędrka nie będzie. Czy telefon satelitarny zadziała. Przed Manaslu było zbyt dużo niewiadomych.
- Słuchała Pani opowieści Jędrka o śniegu, o lodzie, o szczelinach, o tym, jak szybko szusuje z góry. Wyobraźnia w takich sytuacjach zaczyna pracować na wysokich obrotach. Co mówił, żeby się Pani przestała bać? I żeby Pani po prostu od niego nie uciekła.
- Zamieszkaliśmy razem w Zakopanem. Z bliska obserwowałam, jak się przygotowuje do tych swoich wypraw. Widziałam, że bardzo się angażuje, dużo trenuje. Przekonałam się, że jest rozsądny, kiedy trzeba. Że ma świadomość ryzyka, ale nie będzie niczego robił na siłę, jeśli nie będzie czuł, że jest gotowy na sto procent. Poza tym wiem, że Jędrek do tej swojej aktywności ma sporo dystansu, traktuje ją jako przygodę, a nie coś, co musi zrobić. Nie jest sfokusowany na realizacji celu za wszelką cenę. Nawet w rozmowach ze mną mówi: jeśli będzie zła pogoda, nie pójdę, odłożę to. Dam sobie szansę, żeby spróbować jeszcze raz. W lepszych warunkach.
- To mogą być deklaracje rzucane na wiatr…
- Na pewno nie. Jędrek jest człowiekiem odpowiedzialnym. Widzę jak się zachowuje na co dzień. Żyje w zgodzie z naturą. Pewnie nie do końca jestem w stanie to zrozumieć, ale akceptuję.
- Jak się poznaliście?
- W schronisku Na Hali Kondratowej. Tam zorganizowaliśmy urodziny naszej wspólnej koleżance.
- Jędrek od razu wpadł Pani w oko?
- Nie, nie, spokojnie. Coś tam może zaiskrzyło, ale minęło jeszcze trochę czasu, zanim zostaliśmy parą.
- Da się żyć w zgodzie z naturą Jędrka?
- Daję radę, choć nie spędzam w górach tyle czasu co on. Od ośmiu miesięcy mam swoją firmę i to jest moje główne zajęcie.
- Czym się Pani zajmuje?
- Cateringiem dietetycznym. Wróciłam do Bielska, bo nie czułam, że nadszedł już moment, żeby zapuścić korzenie w Zakopanem. Może za jakiś czas, gdy zdecydujemy się na stabilizację, zbudujemy dom, przyjdzie na to pora. Teraz każde z nas chce się rozwijać, spełniać swoje marzenia.
- Podczas wyprawy Jędrka na Broad Peak (8051 m n.p.m.) zajmowała się Pani obsługą medialną tego przedsięwzięcia. To nie było marzenie?
- Na tamten moment mojego życia tak.
- A przed Śnieżną Panterą też była Pani Jędrkową pomocnicą?
-W bardzo wielu sprawach mu pomagałam, ale gdy wystartowałam ze swoją firmą, brak czasu nie pozwalał mi na większe zaangażowanie w jego sprawy. Masa firmowych obowiązków po prostu mnie oblepia, a ilość rzeczy do załatwienia rośnie i rośnie.
- Czy taka równoległa działalność, że on robi swoje, a Pani swoje pozwala przetrwać jego, że tak powiem - niebezpieczną nieobecność?
- Na pewno. Gdybym miała tylko czekać na jego powrót, chyba bym zwariowała. Nigdy na szczęście nie było takiej sytuacji, że wyłącznie czekałam. Nie należę do osób lubiących bezczynność. Zawsze znajduję sobie jakieś zajęcie. Nawet w czasie naszej pierwszej rozłąki, gdy Jędrek był na Manaslu, miałam swoją pracę, a wolny czas wypełniałam spotkaniami ze znajomymi.
- A w przypadku Broad Peaku?
- Byłam w centrum przygotowań. Włożyłam w tę wyprawę serce i jej sukces jest to poniekąd też moje dziecko, bo naprawdę dużo razem pracowaliśmy. Zaangażowałam się w to przedsięwzięcie na sto procent. To było fajne, bo byłam na bieżąco z tym, co dzieje się w górach wysokich. Codziennie słyszałam głos Jędrka przez telefon. Wiedziałem, że jest w dobrej formie i to mnie uspokajało. Dawało komfort psychiczny. Towarzyszyło mi też wtedy jakieś wewnętrzne przekonanie, że jego plan się uda.
- W tym czasie pod Gasherbrumem II (8035 m n.p.m.) zginął Olek Ostrowski…
- No właśnie. To był tragiczny moment.
- Wyobrażam sobie. Młodzi ludzie, jak wy, na ogół nie myślą o śmierci. To dla nich coś odległego, nierzeczywistego. A tu nagle okazuje się, że wasz rówieśnik, doskonale przygotowany do wyprawy znika w ciągu paru sekund. Zaczyna pracować wyobraźnia?
- Zaczyna. I to na najwyższych obrotach. Miałam wtedy kontakt z pakistańską agencją, która organizowała obie wyprawy - Olka i Jędrka, więc o tym wypadku dowiedziałam się bardzo szybko i to w czasie, kiedy Jędrek atakował szczyt. Na dodatek jedna z osób, które dowodziły akcją w tej agencji, przez swoją nieprofesjonalność zaogniała atmosferę. Wciąż słyszałam, że z Jędrkiem nie ma kontaktu, że nie wiadomo gdzie jest. Moje ciężko wypracowane pozytywne myślenie i mój spokój runęły w ciągu minuty.
- Bała się Pani?
- Potwornie. Trudno mi opisać, co wtedy czułam. Miałam napady duszności, nie mogłam logicznie myśleć, drżały mi ręce. Bardzo dużo mnie kosztowało, żeby przetrwać do czasu, gdy się dowiedziałam, że Jędrek jest na dole, bezpieczny. Ale potem też było bardzo ciężko…
- Dlaczego?
- Musiałam powiedzieć Jędrkowi, co się stało z Olkiem. Wiem, że radość z ogromnego sukcesu przestała mieć wtedy dla niego znaczenie.
- Na dodatek byliście od siebie daleko.
- Właśnie. Tylko się słyszeliśmy, a pojawiły się też problemy z łącznością satelitarną. Jakiś pech.
- Najważniejsze, że wrócił z tarczą. Lubi Pani powitania?
- Bardzo.
- Po którymś z powrotów z gór wysokich dała Pani swojemu Jędrkowi nietypowy prezent; wielki słoik wypełniony płatkami i bakaliami.
- A skąd pani to wie?
- Mam swoje źródła. I one właśnie doniosły, że mu to „coś” bardzo smakowało.
- Musiało, bo to była ulubiona granola Jędrka. Ze względu na pracę dość rzadko ostatnio bywam w Zakopanem, ale jak jestem, to zawożę jedzenie, które mu smakuje i jest zdrowe. A że Jędrek nie potrafi gotować, granola z mojej firmy „Hi Good Food” spełnia swoje zadanie. Wystarczy, że doda ją do jogurtu i gotowe.
- Co jest w składzie tej ulubionej granoli?
- Wszystkiego nie zdradzę, ale są między innymi bakalie, płatki owsiane, płatki z kokosa, olej kokosowy.
- Na wyprawę trudno zabrać słoik, a jeść trzeba…
- Gdy wyruszał na Śnieżną Panterę, dostał ode mnie batony mocy; energetyczne i zdrowe.
- Zadziałały, bo ta Pantera się Jędrkowi nie oparła. Ale obawiam się, że w tej sytuacji już nigdy się nie nauczy gotować….
- Może mieć pani rację, bo przywykł, że jak przyjeżdżam do Zakopanego, przywożę mu jedzenie na tydzień wraz z instrukcją, co z czym zmieszać, co i kiedy podgrzać.
- A gdyby zapomniała Pani o zdrowych zakupach, to umarlibyście z głodu?
- Jędrek ma asa w rękawie. Robi świetną jajecznicę. Tylko na niej się skupił i jest perfekcyjna.
- Czy bycie ze sobą na odległość ma dobre strony?
- Tęsknimy, to normalne. Ale każde z nas podjęło decyzję, żeby dać sobie szanse na rozwój. Teraz jest na to dobry czas. Nie chcielibyśmy się w naszym związku ograniczać, blokować, ale wspierać. Bywa, że nie widzimy się przez trzy tygodnie. To dla nas nowe doświadczenie, ale wychodzi na to, że to nasz związek wzmacnia, a nie osłabia. Zresztą ciągle ze sobą gadamy przez telefon, a niedługo jedziemy na wakacje.
- Co wybraliście, bo o ile wiem, Jędrek nie lubi ciepła, a Pani nie lubi marznąć?
- Jedziemy w Pireneje. Wielkich upałów nie będzie. Ale i tak nie mogę się doczekać, bo jeszcze w tym roku nie byłam na skiturach. Będzie fajnie.
- Już wiemy, że Pani robi Jędrkowi prezenty, a on?
- Daje mi kwiaty, zaprasza na kolacje. Dostałam też bardzo dobry sprzęt skiturowy.
- Czy jako dziewczyna faceta gór zakłada Pani czasami szpilki, sukienki, czy obowiązują raczej stroje sportowe?
- Szpilek nie lubię. Mimo to potrafię wyglądać kobieco. Co prawda, stawiam na naturalność i rzadko maluję się na co dzień, ale sukienki i spódnice noszę z przyjemnością.
- Jędrek przyznaje, że jest bałaganiarzem i że się spóźnia.
- Nie kłamie.
- Nie dość, że go obok Pani na ogół nie ma, to jak już ma być, zjawia się spóźniony i jeszcze na dodatek nabałagani. Ma ten Pani chłopak jakieś zalety?
- Rozczula mnie czasami, zwłaszcza jak przyjedzie spóźniony tak mniej więcej o trzy godziny. Wystarczy, że zrobi tę swoją firmową minkę i moja złość znika. Powoli się do tego spóźniania przyzwyczajam, bo wiem, że to się nigdy nie zmieni.
- A bałagan?
- Odkąd ze sobą nie mieszkamy, bałaganu nie widzę, więc mi to nie przeszkadza. Jak przyjeżdżam, wzbiera we mnie irytacja, ale Jędrek natychmiast mocno się angażuje w porządki. Niedawno, gdy byłam w Zakopanem, sprzątaliśmy razem osiem godzin. No i składa deklaracje, że jak już zamieszkamy we wspólnym domu, to będzie sprzątał, bo będzie u siebie. A teraz to nie jest jego przestrzeń.
- A Pani ma jakieś wady?
- Jestem uparta. Jędrek też, więc na tle tej upartości iskrzy.
- Udaje się Pani z Jędrkiem pokłócić?
- Jasne. Bez problemu.
- Potem się godzicie.
- Właśnie. Czasami musi być gorzej, żeby potem było lepiej.
- Kto pierwszy wyciąga rękę do zgody?
- Jędrek. Zdecydowanie. To on łagodzi konflikty i szybko je puszcza w zapomnienie.
- Czyli tak: Pani gotuje on nie, Pani sprząta on bałagani, on wyciąga rękę na zgodę Pani się daje udobruchać, a więc wszystko jest dobrze.
- Bardzo dobrze.
Sukcesy Andrzeja Bargiela
- 2012 - Lhotse, próby szybkiego wejścia z bazy, ostatnia do wysokości obozu 4 (14-15 października), około 7100 m, przerwana z powodu złej pogody;
- 2013, 2 października - Sziszapangma, środkowy wierzchołek (7999 lub 8008 m), wejście na nartach skiturowych i zjazd, wejście w 30 godzin z bazy (od godz. 5 rano 1 października 2013 do około godziny 13;
- 2 października 2013), zjazd do obozu 2 i po odpoczynku zjazd do bazy; 2014, 25 września - Manaslu - czasowy rekord wejścia z bazy na szczyt w czasie 14 godzin 5 minut oraz czasowy rekord baza-szczyt-baza - 21 godzin 14 minut;
- 2015, 25 lipca - Broad Peak - jako jeden z tylko dwóch himalaistów w roku 2015[10] zdobywa główny wierzchołek i dokonuje pierwszego w historii zjazdu na nartach z tego ośmiotysięcznika (z głównego wierzchołka do bazy. Zjazd na nartach do bazy zajął mu w sumie trzy godziny;
- 2016: rekord w szybkości zdobycia tytułu Śnieżnej Pantery - 29 dni 17 godzin 5 minut