Antoni Chrost. Dobry dywersant i kiepski ubek. Polak, który zainspirował Hemingwaya
Wszystko wskazuje na to, że fanatyczny polski komunista był pierwowzorem postaci Roberta Jordana z „Komu bije dzwon”. Oto nietuzinkowy życiorys Antoniego Chrosta.
Wrześniowa noc 1937 r. Przez Góry Iberyjskie wędruje gęsiego grupa około trzydziestu republikańskich żołnierzy. Są uzbrojeni w pistolety maszynowe Thompsona, niektórzy tylko w karabiny. Większość z nich niesie na plecach pakunki z dynamitem. Mimo objuczenia i trudnego terenu idą sprawnie i cicho - nigdy nie wiadomo, czy w okolicy nie pałęta się jakiś patrol nacjonalistów. Kolumnę prowadzi miejscowy chłop, który zna tu każdy kamień, krzak, drzewo. Tylko dzięki niemu, mimo nieprzeniknionych ciemności, wędrowcy nie tracą orientacji w aragońskiej dziczy.
Przed północą grupa schodzi z pasma górskiego do doliny, która ciągnie się aż do Teruelu. Jej dnem biegła linia kolejowa, przez którą zaopatrywano miasto. Była to ostatnia nacjonalistyczna reduta na froncie, wrzynającym się na tym odcinku w głąb terytorium kontrolowanego przez wojska Republiki Hiszpańskiej. Tej nocy zadaniem zdrożonego forsownym marszem komanda, dowodzonego przez kapitana Antoniego Chrosta ps. Pepe, było wysadzenie jednego z mostów na tej właśnie linii.
Oddział, niezauważony przez czujki wroga, przekradł się w pobliże celu. Minerzy założyli ładunki dynamitu na przęsłach mostu, po czym, z resztą swoich kolegów, ukryli się w pobliskich krzakach. Dywersanci zastygli w pełnym napięcia wyczekiwaniu na nadjeżdżający pociąg.
Wtem do kpt. Chrosta przybiegł jeden z podwładnych. Doniósł mu, że zwalisty, wąsaty dziennikarz, którego zabrali ze sobą na misję, nerwowo szuka czegoś w swoim plecaku.
Polak przeszedł kilka metrów, by osobiście zbadać sprawę. Wkurzył się, widząc w ręku żurnalisty… aparat z lampą błyskową.
„Panie Hemingway, zamierza nas pan wydać w ręce faszystów? Przecież błysk może zdradzić naszą pozycję. Partole kręcą się wszędzie. Jak chce pan mieć zdjęcie pociągu, to niech pan poczeka do eksplozji. Zrobi je pan w świetle wybuchu”
- upomniał słynnego pisarza oficer.
Ernest Hemingway, niezbyt zadowolony, podporządkował się rozkazom podejrzliwego Polaka. Schował lampę.
Wreszcie z daleka dało się słyszeć nadjeżdżający pociąg. Gdy tylko lokomotywa i pierwsze wagony wtoczyły się na most, nastąpiła pierwsza eksplozja. W świetle serii wybuchów widać było, jak stalowa konstrukcja rozpada się na kawałki. Spadający z kilkunastu metrów parowóz uderzył o ziemię, wśród huku i jęku miażdżonej stali. Zadanie było wykonane. Republikanie rozpoczęli pośpieszny odwrót na wschód, w stronę łańcucha gór. Nacjonaliści mogli pojawić się w pobliżu w każdej chwili.
Szczęśliwie i tym razem oddział kapitana „Pepe” uniknął nocnej walki z frankistami. Zmordowani przeszło pięćdziesięciokilometrowym marszem żołnierze bezpiecznie dotarli na kwatery w Alfambrze, sennej, ciasno zabudowanej wsi.
Na miejscu Chrost rozkazał żołnierzom wymoczyć nogi w słonej wodzie, by przynieść ulgę poranionym stopom. Nie bez oporów zabiegowi poddał się także Hemingway. Potem rozpoczęli, przy jagnięcinie podlewanej winem świętowanie zwycięstwa. Oficer i pisarz siedzieli obok siebie. Ten drugi czuł do Polaka sympatię, ale był lekko poirytowany jego podejrzliwością. Jeden żołnierzy stale pilnował go podczas misji, śledząc jego każdy ruch.
- Mieliście na mnie oko - rzucił Amerykanin.
- Nie mogłem narażać życia moich ludzi - tłumaczył się Chrost.
- Franco nic by mi nie zrobił, gdyby mnie schwytali - zapewniał pisarz.
- Ale mógłbyś zdradzić tajemnice Republiki! - odparował Polak.
- I tak cię zdradzę. Napiszę o tobie - powiedział z uśmiechem twórca. - Jesteś Rosjaninem?
- Nie. Polakiem.
- W mojej książce będziesz Amerykaninem.
Taki przebieg, według relacji Antoniego Chrosta z lat sześćdziesiątych, miało mieć jedno z jego spotkań z wielkim pisarzem. Czy jednak rzeczywiście do niego doszło?
Chrost ojcem Jordana?
Robert Jordan jest amerykańskim żołnierzem z Brygad Międzynarodowych. Specjalistą od działań dywersyjnych. W związku z planowaną ofensywą republikanów gen. Golz zleca mu zadanie specjalne. Ma wysadzić most nad przełęczą, by odciąć drogę odwrotu frankistom. Amerykanin wyrusza, by wykonać tę niebezpieczną misję. Tak, w dużym skrócie, rozpoczyna się najsłynniejsza powieść Hemingwaya pt. „Komu bije dzwon”, wydana w październiku 1940 r. W kontekście opowieści Chrosta wydaje się, że wydarzenia z książki były czymś więcej niż tylko wytworem wyobraźni autora.
Przez lata badacze odnosili się podejrzliwie do świadectwa kapitana „Pepe”. Wydawało im się dziwne, że oficer po raz pierwszy wspomniał o spotkaniu z Hemingwayem dopiero w 1967 r., czyli sześć lat po śmierci Amerykanina, kiedy ten nie mógł już, z przyczyn oczywistych, potwierdzić tej wersji wydarzeń. Poza tym w pismach i dokumentach pisarza, wnikliwie badanych przez naukowców, nie znaleziono żadnej wzmianki o tym spotkaniu.
Brak twardych dowodów nie wyklucza, że do tego spotkania Chrosta z Hemingwayem jednak doszło. Adam Hochschild, autor wydanej ostatnio książki o wojnie domowej w Hiszpanii pt. „Spain in our hearts”, wskazuje na kilka poszlak podnoszących wiarygodność Polaka. Martha Gellhorn, ówczesna kochanka Hemingwaya, odnotowała w swoim dzienniku, że we wrześniu 1937 r. zatrzymali się na dłużej w Alfambrze. Co więcej, prof. William Braasch Watson, badacz twórczości „Hema”, potwierdził, że oddziały dywersyjne Brygad Międzynarodowych, w których służył Chrost, operowały w tym okresie właśnie z Alfambry. Poza tym, co ważne, znalazł także przepustkę pisarza uprawniającą go do przejazdu na linię frontu, zaaprobowaną na niespotykanie wysokim szczeblu - przez głównodowodzących dwóch republikańskich armii. Czy zatem zezwalała ona na udział pisarza w ekspedycji za linię wroga? Jest to bardzo prawdopodobne. Adam Hochschild podkreśla, że nie znaleziono żadnego bezpośredniego dowodu podważającego wersję kapitana „Pepe”.
Syn proletariatu
Książkowy Robert Jordan był rycerskim idealistą. Intelektualistą, który jednocześnie posiada kluczowe żołnierskie cnoty. Jest opanowany, odważny i ma silne poczucie obowiązku. Kapitan „Pepe” różnił się od tego hemingwayowskiego męskiego wzorca. Zresztą niech przemówią źródła, na czele z jego teczką personalną założoną pod koniec 1945 r. w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, gdy zgłaszał się do służby w tej zbrodniczej instytucji.
Antoni Chrost (jakiś czas po wojnie przywrócił polską pisownie swojego nazwiska - Chróst) urodził się 28 grudnia 1910 r. w Wielkopolsce. Dokładnie we wsi Srocko Wielkie nieopodal Kościana. Jego rodzice, Józef i Magdalena, byli biednymi chłopami. Dlatego też w poszukiwaniu lepszego życia wyemigrowali, jeszcze przed wybuchem I wojny światowej, do Niemiec. Ojciec naszego bohatera, tak jak dziesiątki tysięcy polskich emigrantów w owym czasie, pracował jako górnik w kopalni węgla w Gerthe (dziś jedna z dzielnic Bochum), w Zagłębiu Ruhry. W połowie lat dwudziestych rodzina Chrostów, powiększona o kolejnego syna i córkę, przeniosła się do północnej Francji, gdzie potrzeba było rąk do pracy w kopalniach departamentów Nord i Pas de Calais. Osiedli w jednym z miasteczek zagłębia węglowego w okolicach Valenciennes. Zasilili szeregi mniejszości polskiej w regionie - w krótkim czasie jej liczebność wzrosła do ćwierć miliona ludzi.
Antoni Chrost, jak większość proletariackich dzieci, był skromnie wykształcony. Ukończył siedem klas szkoły podstawowej i dwa lata szkoły technicznej. Pracował już od 15. roku życia jako mechanik („monter mostowy i samochodowy”) w Valenciennes. Tam też, w 1934 r., został aktywnym członkiem Komunistycznej Partii Francji (KPF, franc. CPF - Parti communiste français), w której działał także jego ojciec.
Dla francuskiej lewicy był to czas próby. W lutym 1934 r. w Paryżu doszło do zamieszek wywołanych przez faszyzujące ugrupowania prawicowe, jak Akcja Francuska, Croix-de-Feu i Partia Radykalna. Demonstranci byli blisko zajęcia gmachu Izby Deputowanych. Dla wielu polityków z lewej strony był to alarmujący sygnał, że w ich kraju może nastąpić powtórka z Włoch i Niemiec. Zagrożenie spowodowało, że postanowili się zjednoczyć przeciw wspólnemu wrogowi. Wiosną 1936 r. komuniści, socjaliści i centrolewica wystartowali w wyborach parlamentarnych pod wspólnym szyldem Frontu Ludowego. Zwyciężyli je, zdobywając niemal 58 proc. głosów. W Paryżu rozpoczął rządy gabinet Leona Bluma. Francja, w mniemaniu członków KPF, była tymczasowo uratowana od faszystowskiego zagrożenia. Tymczasem Front Ludowy rządzący za Pirenejami znalazł się w opałach.
W Grupie 36.
17 lipca 1936 r. w Hiszpanii rozpoczął się pucz wojskowy. Oddziały wierne generałom Franco i Moli próbowały obalić lewicowy rząd Frontu Ludowego. Komuniści i socjaliści z całej Europy, zachęcani i koordynowani przez Moskwę, zaczęli tłumnie napływać za Pireneje, by wziąć udział w antyfaszystowskiej krucjacie. Bić się, jak deklarowali, za „wolność dla uciemiężonego ludu hiszpańskiego”. Wśród tych „krzyżowców” spod znaku sierpa i młota mogło się znaleźć nawet 7 tys. Polaków (jak podawał dąbrowszczak Jan Rutkowski ps. Szymon).
Francuskie związki zawodowe i KPF rozpoczęły kampanię pomocy republikanom już w kilka dni po frankistowskim przewrocie. Polskie sekcje w tych organizacjach także nie próżnowały. Już pod koniec sierpnia wysłały do Hiszpanii pierwszych ochotników, którzy zasilili szeregi organizujących się Brygad Międzynarodowych. Nazywano ich, od liczebności, Grupą 36. W niej znalazł się właśnie Antoni Chrost.
Polacy dotarli za Pireneje w pierwszych dniach września. Utworzyli samodzielny oddział pod dowództwem Stanisława Ulanowskiego ps. Bolek, działacza komunistycznego z północnej Francji. Stanowili zalążek słynnej Brygady im. Jarosława Dąbrowskiego - kuźni kadr dla przyszłych resortów siłowych PRL.
Chrosta i jego towarzyszy szkolono raptem pięć dni. Jak wspominał Antoni Mrowiec, zapoznali się jedynie z rudymentami musztry i postrzelali z karabinów „pamiętających jeszcze czasy Napoleona”. Potem od razu wysłano ich na front.
Polacy przeszli swój chrzest bojowy na froncie pod Tavalera de la Reina na zachód od Madrytu. Tam właśnie Antoni Chrost przeprowadził swoją pierwszą akcję dywersyjną. Oddajmy głos Mrowcowi:
„Nocami robiliśmy wypady, nie dając przeciwnikowi ani chwili wytchnienia. Nad pozycjami faszystów wznosiła się wysoka góra Osso. Na górze tej, odległej o trzy kilometry od naszych pozycji, widniały poczerniałe mury jakiegoś średniowiecznego zamczyska lub klasztoru. Otóż jeden z nocnych wypadów, prowadzony przez Chrosta, dotarł poprzez faszystowskie linie właśnie do tego zamku, zlikwidował posterunki ochronne i posiał panikę na tyłach wroga”.
Mimo tych małych sukcesów republikanie musieli się wycofać w kierunku stolicy pod naporem ofensywy lepiej uzbrojonych i wyszkolonych frankistów. Polacy trafili na linie obronne na północ od Madrytu, pod Las Rozas. Potem uczestniczyli także w walkach na zachodnich przedmieściach stolicy.
W czasie pierwszych miesięcy walk „Pepe” wyróżnił się na tyle, że w grudniu 1936 r. trafił na przeszkolenie oficerskie prowadzone przez sowieckich doradców wojskowych. Po jego zakończeniu nie trafił z powrotem do Brygad Międzynarodowych.
Od wiosny 1937 r. do końca 1938 r. dowodzi 236. brygadą partyzancką (dywersyjną) w 14. korpusie armii republikańskiej. Na czele 30-100 ludzi, w zależności od charakteru działań, dokonywał aktów sabotażu na tyłach wojsk Franco. Szybko awansował. Już latem 1937 r. został kapitanem.
Niestety, poza tą jedną anegdotą o spotkaniu z Hemingwayem niewiele wiemy o jego działalności.
Pod koniec 1938 r. Chrost trafił z powrotem między swoich - do XIII Brygady im. Dąbrowskiego. Wtedy Republika już dogorywała. W lutym 1939 r. Polacy przeszli przez Pireneje do Francji. Wracali z poczuciem klęski. Niektórzy stracili złudzenia co do sowieckiej wersji „demokracji” rozprzestrzenianej via Komintern. Zobaczyli na własne oczy zbrodnie komisarzy, którzy bez wahania zabijali wszystkich posądzanych o trockizm czy przekonania anarchistyczne. Widzieli niską jakość sowieckiego wsparcia dla Hiszpanii - przestarzałe karabiny i niejadalne konserwy. Dochodziły do nich echa procesów moskiewskich, w tym rozprawy z działaczami KPP. Ich zapał w szerzeniu komunizmu w wersji stalinowskiej zmalał bądź zgasł. Ci byli jednak w mniejszości. Z pewnością nie należał do nich Chrost.
W Résistance
Francuzi nie powitali wycieńczonych bojowników z otwartymi ramionami. Wręcz przeciwnie - uważali ich za mogący zdestabilizować państwo czynnik rewolucyjny. Rozbroili ich. Tych, których uznali za szczególnie niebezpiecznych, internowali w obozach koncentracyjnych. Antoni Chrost trafił do okrytego złą sławą Le Vernet, położonego u podnóża Pirenejów. Pisarz Artur Koestler, którego także tu więziono, uważał, że „pod względem wiktu, zakwaterowania i higieny był on gorszy nawet od ówczesnych obozów w III Rzeszy, jak Dachau czy Oranienburg”. Kapitan „Pepe” przebywał za drutami, gdy Polska poniosła klęskę w kampanii wrześniowej. Także z zza nich oglądał porażkę Francji w czerwcu 1940 r. Wcześniej organizująca się nad Sekwaną polska armia nie odpowiedziała na jego zgłoszenie. Widocznie był uznawany za szczególnie fanatycznego komunistę, nawet jak na dąbrowszczaka. Wielu jego kolegów przyjęto bowiem bez problemu.
Niemcy, z przyczyn oczywistych, również nie zamierzali wypuszczać czerwonych radykałów na wolność. Jednak machina wojenna III Rzeszy potrzebowała rąk do pracy. W marcu 1941 r. Antoni Chrost został wywieziony na roboty przymusowe do Duisburga. Po ponad roku, w czerwcu 1942 r., udało mu się stamtąd uciec i przedostać do północnej Francji.
Powróciwszy w rodzinne strony, do departamentu Nord, od razu zaangażował się w działalność ruchu oporu w ramach komunistycznej organizacji FTP, zdominowanej w tym regionie przez Polaków. Na czele czteroosobowego oddziału prowadził działania dywersyjne mające na celu sparaliżowanie szlaków komunikacyjnych w regionie. Miał na swoim koncie m.in. wysadzenie niemieckiego pociągu na linii Valenciennes - Bruksela (4 marca 1944 r.). Komórki FTP znacznie nasiliły swoją aktywność po alianckim lądowaniu w Normandii w czerwcu 1944 r. Pojedyncze grupy konspiracyjne łączyły się w większe oddziały partyzanckie i przeprowadzały zasadzki na wycofujące się wojska niemieckie. Jednym z nich dowodził właśnie kapitan „Pepe”. Kilkakrotnie, z sukcesami, przeprowadzał zasadzki na hitlerowskie konwoje. Za swoje zasługi w Résistance Chrost otrzymał francuski Krzyż Wolności.
Jesienią 1944 r. z polskich komunistycznych partyzantów utworzono przy armii francuskiej dwa Zgrupowania Piechoty Polskiej (ZPP). Dowodził nimi major Bolesław Maślankiewicz - dąbrowszczak, były komisarz polityczny w kompanii im. Mickiewicza. Kapitan Chrost został zastępcą dowódcy 29. ZPP mjr. Jana Gerharda. Polacy brali udział w walkach ostatnich miesięcy wojny na terenie Niemiec. Niczym szczególnym się jednak nie wsławili. W listopadzie 1945 r. przyjechali do Polski. Władzę odmienionej, ludowej ojczyzny powitały ich z wielką pompą. Właśnie takich ludzi - ideowych i zasłużonych komunistów - tu potrzebowano.
Leniwy ubek
Antoni Chrost, tak jak wielu dąbrowszczaków, zgłosił się do służby w resortach siłowych, utrwalających władzę ludową. Już 1 grudnia 1945 r., kilkanaście dni po przybyciu do kraju, podpisał zobowiązanie współpracownika Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Dwa miesiące później trafił na swoją pierwszą placówkę - został szefem PUBP w Wysokiem Mazowieckiem.
Był to wyjątkowo trudny teren. Miejscowi byli wrogo nastawieni do władzy ludowej. Aktywnie wspierali poakowskie podziemie niepodległościowe. Wyklętym, który intensywnie działał w tym rejonie, był kpt. Kazimierz Kamieński ps. Huzar. Tylko za „rządów” Chrosta dokonał tak zuchwałych akcji jak napad na pociąg w Kitach (rozbrojono żołnierzy, rozstrzelano trzech oficerów NKWD), pokonał ubeków (może pod wodzą Chrosta) pod wsią Wiśniówek, wygrał potyczki z grupami ubecko-milicyjnymi we wsiach Osse-Bagno i Rzepki, zlikwidował dwóch konfidentów UB (może zwerbowanych przez Chrosta). Było widać jak na dłoni, że były dywersant zupełnie nie radzi sobie z powierzonym zadaniem. Major Józef Pluta, szef WUBP w Białymstoku, zasypywał centralę prośbami o przeniesienie „niezorientowanego w realiach kraju” oficera na mniej zagrożoną placówkę. Dopiął swego. W sierpniu 1946 r. Chrost obejmuje szefostwo PUBP w Olecku, a niedługo potem, w październiku, zaczyna kierować PUBP w Nowym Tomyślu. Z Podlasia, oprócz zapewne niezbyt miłych wspomnień, zabiera Halinę Wojciechowską, maszynistkę z PUBP w Wysokiem Mazowieckiem, z którą niebawem wziął ślub. Miał z nią trójkę dzieci (syna i dwie córki).
„Pepe”, z racji swoich zasług i koneksji, był nie do ruszenia.
Po przejściu na emeryturę, na prośbę dąbrowszczaka i zbrodniarza z AL gen. Grzegorza Korczyńskiego, Chrost trafił do dyplomacji. Z powodu swoich umiejętności językowych (znał francuski, niemiecki i hiszpański) pracował przez krótki czas w Międzynarodowej Komisji Nadzoru i Kontroli w Indochinach. Potem znów wrócił do mieszkania przy Alejach Jerozolimskich, by wieść spokojne życie człowieka, który już nic nie musi.
Daleko od R. Jordana
Podpułkownik Antoni Chrost zmarł w 1992 r. Został pochowany w kwaterze dąbrowszczaków na Powązkach Wojskowych. Chociaż ma z Robertem Jordanem kilka wspólnych cech, to jedno wydaje się pewne - szlachetny hemingwayowski bohater raczej nie założyłby ubeckiego munduru. Za nic w świecie.
Wojciech Rodak