Antoni Kopaczewski. Urodzony z genem wolności. W 1980 r. przyszedł do „Solidarności” nie dla wolnych związków zawodowych
W 1980 r. przyszedł do „Solidarności” nie dla wolnych związków zawodowych. Traktował ten ruch jako element walki o wolną Polskę. Człowiek wielkiego formatu i szerokich horyzontów; wrażliwy, nie tylko na sprawy ojczyzny, ale także na krzywdę konkretnego człowieka; człowiek dialogu, który zdecydowane poglądy łączył z szacunkiem dla ludzi nawet ideowo odległych. ANTONI KOPACZEWSKI. 2 sierpnia mija siódma rocznica Jego śmierci.
Był synem Antoniego Kopaczewskiego „Lwa”, żołnierza AK i WiN, zabitego we wrześniu 1946 r. w obławie zorganizowanej przez funkcjonariuszy UB. Z domu rodzinnego wyniósł wiarę, umiłowanie ojczyzny i wolności, zarówno tej osobistej, jak również społecznej i politycznej, oraz twardy antykomunizm. To dziedzictwo plus dramatyczna historia jego ojca spowodowały, że formierz-odlewnik z rzeszowskiej WSK, należący do robotniczej elity, wzorowy pracownik, szanowany nie tylko przez kolegów, ale i swoich zwierzchników, w 1980 r. stał się niekwestionowanym przywódcą wielkiego ruchu „Solidarności” w regionie rzeszowskim, płomiennym mówcą porywającym tłumy.
SB uważała go za ekstremistę
Był legendą rzeszowskiej „Solidarności”, jej pierwszym liderem i przewodniczącym, członkiem Komisji Krajowej „S” w 1981 r., sygnatariuszem Porozumień Rzeszowsko-Ustrzyckich.
Za najpiękniejsze chwile z tamtego czasu uważał te w siedzibie „Solidarności” przy ul. Obrońców Stalingradu (dziś Hetmańska), jeszcze przed rejestracją.
– Gromadzili się tam chłopi, lekarze, nauczyciele. Recytowali wiersze, śpiewali pieśni, płakali. Czułem, że podnoszą się z kolan. To dawało siłę do działania
– opowiadał mi przed laty.
Punktem zwrotnym w historii „Solidarności” był dla niego tzw. kryzys bydgoski w marcu 1981 r., wywołany pobiciem trzech związkowców przez funkcjonariuszy MO i SB. „Solidarność” zagroziła wtedy strajkiem generalnym. Miał zostać przeprowadzony 31 marca, jednak został odwołany dzień wcześniej. Związek nigdy już nie odzyskał dawnej siły w konfrontacji strajkowej z władzami, gdyż – jak powtarzał Kopaczewski – ludzi można poderwać tylko raz.
SB uważała Antoniego za ekstremistę. Sam przyznawał, że taki rzeczywiście był. I że w „Solidarności” najbliżej mu było do dwóch Andrzejów: Gwiazdy i Rozpłochowskiego. Łączyło ich m.in. to, że nie akceptowali ugodowej wobec komunistycznych władz strategii działania, jaką narzucał związkowi Lech Wałęsa.
Podczas ostatniego posiedzenia Komisji Krajowej, 11 i 12 grudnia 1981 r., nawoływał do rozwiązań radykalnych:
– Znaleźliśmy się w punkcie kulminacyjnym i nie ma co się oszukiwać – czy chcemy czy nie, trzeba brać tę władzę. Znaleźliśmy się w takiej sytuacji, że nie mamy wyboru. Albo idziemy na Syberię.
Gdy wracał z tego posiedzenia, w nocy z 12 na 13 grudnia został zatrzymany pod Ostródą. Siedział najpierw w Iławie, później w Pałacu Mostowskich w Warszawie, w Załężu k. Rzeszowa, wreszcie na Montelupich w Krakowie. Przeszedł wtedy dwa zawały serca. Został zwolniony z internowania 6 sierpnia 1982 r.
Poza układem
W latach 1983-89 był szefem rzeszowskiego oddziału Solidarności Walczącej. Coraz bardziej rozchodziły się jego drogi z nurtem podziemnej „Solidarności” skupionym wokół Wałęsy. Nadal jednak reprezentował go na zewnątrz. Jak tłumaczył, to jeszcze nie czas na ujawnianie podziałów. Z funkcji przewodniczącego rzeszowskiej „Solidarności” zrezygnował oficjalnie w styczniu 1989 r.
W 1993 r. kandydował do Senatu. Osiągnął dobry wynik, ale do zdobycia mandatu trochę zabrakło. Działał w Partii Wolności Kornela Morawieckiego, „Solidarności’80” Mariana Jurczyka, był współzałożycielem Stronnictwa Ludowego „Ojcowizna” (w 2012 r. został jego prezesem honorowym).
Od 1994 r. do śmierci w 2014 r. był nieprzerwanie radnym Rady Miasta Rzeszowa, w tym wiceprzewodniczącym Rady i przewodniczącym Komisji Rewizyjnej. Jako radny swój czas poświęcał przede wszystkim na obronę słabszych i pokrzywdzonych.
W 2006 r. został odznaczony przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Pośmiertnie otrzymał odznakę honorową „Zasłużony dla Województwa Podkarpackiego”. Jego imię nosi ulica na Baranówce, przy Szkole Podstawowej Nr 8.
W poglądach radykalny
Trudno zaszufladkować poglądy filozoficzne i polityczne Antoniego. W jednych kwestiach mówił jak XIX-wieczny socjalista, w innych – jak narodowiec.
Był człowiekiem ogromnie zatroskanym o Polskę i zasmuconym tym, że budowa III RP poszła w niedobrym kierunku. Kontestował okrągły stół i dogadanie się części opozycji z
komunistami. Trafnie przewidział konsekwencje tego paktu – od początku było dla niego jasne, że komunistom chodzi o łagodne przejście do nowej rzeczywistości.
Miał poczucie, że z wolnością w państwie, które budowaliśmy po 1989 r., nie jest dobrze. Także dlatego uważał nasze wejście do UE za katastrofę Polski. Wiele razy, obserwując sprzedajność polskich polityków, mówił do mnie: „Jarek, Polski już nie ma”. Czy powtórzyłby te słowa dziś? Nie wiem. Ale też nie jestem pewien, żeby ich na pewno nie powtórzył. Mam też przeczucie, że – patrząc na działania tych polityków, dla których Bruksela jest ważniejsza od Warszawy – podsumowałby ich o wiele mocniej niż wtedy.
Zawsze mi imponował nie tylko ze względu na niezłomność i twardy antykomunizm, ale także dlatego, że potrafił patrzeć na politykę szerzej. Odkąd pamiętam, powtarzał, że w 1980 r. przyszedł do „Solidarności” nie dla wolnych związków zawodowych, bo traktuje ten ruch jako element walki o wolną Polskę. To odczucie okazało się wręcz profetyczne. Nie zawsze potrafił to, co myślał, klarownie wyłożyć, co narażało go na szyderstwa małych ludzi, ale to był w pewnym sensie wizjoner polityki.
Prywatnie ciepły i serdeczny
W kontaktach prywatnych ten radykalny antykomunista był człowiekiem ciepłym i serdecznym. Nienawiści do komunizmu nie przenosił na ludzi wysługujących się temu systemowi, a zdecydowane poglądy łączył z szacunkiem dla osób nawet ideowo odległych. Nigdy nie unikał rozmowy, wejścia w głęboki dialog, nawet z przeciwnikami politycznymi. Legendarny już stał się jego szarmancki stosunek do kobiet, także do działaczek lewicy.
Był człowiekiem walki, a jednocześnie wrażliwcem, który w więzieniu pisał wiersze i do którego przychodzili po poradę ludzie „z ulicy”.
Był człowiekiem prawdziwie wolnym. Bo tylko wolny człowiek jedzie do lasu, zdejmuje buty i spaceruje głośno śpiewając.
No i wyśmienicie gotował, czego miałem zaszczyt wielokrotnie doświadczyć w jego mieszkaniu na os. Kmity w Rzeszowie… Jego przyjaźń uważam za wielki przywilej. Jak również to, że często zapraszał mnie na pogaduchy: „Wpadnij, ugotuję coś dobrego". Podobnie jak ja, lubił te nasze spotkania i często zażarte dyskusje o Polsce. A moja żona szybko nauczyła się, że gdy wychodzę do Antoniego, może się mnie spodziewać najwcześniej za kilka godzin. Żałuję, że mnogość obowiązków spowodowała, iż zaniedbałem Antoniego w ostatnich latach. To się już nie odstanie…
Uczył córkę samodzielnego myślenia
Schorowany, po trzech zawałach, z lewą nogą amputowaną w 2005 r. poniżej kolana (następstwo cukrzycy), żył Polską do ostatnich swoich dni.
– Kiedy tuż przed amputacją leżał kilka miesięcy w szpitalu, w jego sali było najweselej: śpiewał, słuchał radia, żartował z pielęgniarkami, pocieszał innych chorych
– opowiadała mi przed laty córka Antoniego, Renata Nowak.
A ponieważ cz e sto tak się zdarza, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, Renata jest dziś przedstawicielką „trzeciego pokolenia AK”, które ocala dla potomności dokonania dziadków i ojców.
– Nieraz przegadaliśmy całą noc, często kłócąc się, bo ja jako młoda osoba widziałam wszystko w biało-czarnych barwach – powiedziała mi kiedyś córka Antoniego. – Po jakimś czasie okazywało się, że to on miał rację. Ale ważne było, że uczył mnie samodzielnego myślenia: „Pomyśl dlaczego, sformułuj swoje zdanie, przedstaw argumenty, które potrafisz obronić”. Taka postawa to krok do wolności.