Antypolonizm największy jest w Polsce. Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi? To credo wielu polskich urzędników. Credo państwa?
Codziennie radzę panu, żeby pan przyszedł jutro, a pan ciągle przychodzi dzisiaj – zdawać by się mogło, że ta klasyczna odzywka urzędnika do petenta winna dawno odejść do lamusa. Ale jakoś nie chce.
Polka (obywatelka) mówi do Polaka (urzędnika): - Uprzejmie chciałam zapytać, co z moim wnioskiem.
Urzędnik przez trzy godziny przerzuca akta na biurku i w szafach. W końcu pyta: - A kiedy pani toto składała?
Odpowiedź: - No, to będzie już ze trzy lata!
- To czemu od razu pani nie mówi! – wścieka się urzędnik. I ryczy do kolegi: - Mietek, daj no mi tu teczkę z napisem „Pilne!”
Znam w warszawskich i małopolskich, w tym krakowskich urzędach (nawet w kultowym ZUS-ie!) całkiem sporo osób sumiennych, zaharowanych i przyjaznych dla obywatela. Ale nie one, niestety, nadają ton.
Kto nadaje? Pamiętam swą pierwszą wizytę w Urzędzie Rady Ministrów, wiosną 1992 roku, za rządów Jana Olszewskiego. Natknąłem się m.in. na panią odpowiedzialną za tzw. wycinanki, czyli wycinanie z gazet i czasopism istotnych informacji i wklejanie ich do specnotesu. Zaczęła misję za Cyrankiewicza (w latach 60.), a ciągnęła za Jaroszewicza, Babiucha, Pińkowskiego, Jaruzelskiego, Messnera, Rakowskiego, Kiszczaka oraz „nowych” – Mazowieckiego i Bieleckiego. Za Suchockiej przeszła na emeryturę (ciekawe, kto dziś tworzy specnotes dla Wiadomokogo!). Ale zostawiła po sobie mentalność.
Mimo pokoleniowej rewolucji, owa mentalność nie zmieniła się tak bardzo od ery ołówków ostrzonych na sztorc. Krakowski przedsiębiorca zaniósł niedawno do magistratu projekt domu.
– Dziesięć pokojów! Cztery łazienki! Po co panu tyle?! – wykrzyknęła urzędniczka. Przedsiębiorca tłumaczył, że będzie tam mieszkać dziesięć osób należących do trzech pokoleń, w tym piątka młodych nienawykłych czekać na siku. Groch o ścianę. Więc projekt mówi teraz o trzech izbach i dwóch łazienkach. Dlaczego?
Bo tak chciała urzędniczka. Jakim prawem? Niejasne przepisy dają jej ogromną władzę używania widzimisię. Oczywiście, petent może się uprzeć, ale wtedy jego wniosek utonie na lata w teczce z napisem „Pilne”. - Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi! – kultowa odzywka szatniarza z „Misia” mogłaby być credo całej masy polskich urzędników. Wynika to z nastawienia do obywatela, które można streścić hasłem „Łapaj złodzieja!”.
Polski urzędnik reprezentuje wszechpodejrzliwe państwo, które w pierwszym odruchu tropi i karze, a dopiero potem, ewentualnie, pomaga i doradza.
Obecna władza powtarza mantrę o rzekomo szalejącym w świecie antypolonizmie. Ależ droga (dosłownie) władzo, antypolonizm szaleje głównie nad Wisłą!
Miliony niewinnych Polaków doznają codziennie upokorzeń i prześladowań ze strony podwładnych aktualnego rządu – czego symbolem stała się ostatnio słynna (opisana nawet w Al Jazeerze!) prowokacja dwóch urzędniczek z żarówką.
Antypolonizm polskich urzędników trzeba wyplenić – odwracając ich nastawienie do tzw. petenta. Na ostatnim Forum Przedsiębiorców w Krakowie dyrektor Grzegorz Płatek z resortu przedsiębiorczości opowiadał z wypiekami na twarzy, że cud taki udało się wypracować na Litwie. A przecież „Litwo, ojczyzno moja!” itp.
To do dzieła!