Apostazja. Ludzie coraz częściej żądają, by ich wypisano z Kościoła
Liczba apostazji wzrasta tak gwałtownie, że nie można już ignorować tego zjawiska. I to nie jest tylko wewnętrzny problem Kościoła. Też ci, którzy postrzegają katolicyzm tylko jako zjawisko cywilizacyjne, mają o czym myśleć, gdy widzą formalizowanie odchodzenia od niego.
Od dawna ludzie odchodzili od Kościoła, zaprzestawali praktyk religijnych (z wyjątkiem czasu odwiedzin u babci). Nie obchodziły ich jednak zapisy w metrykach chrztu. Nie formalizowali swojego odejścia. Teraz coraz częściej żądają, by ich wypisano z Kościoła. Co to znaczy?
Czy chodzi o legalizm? Nie chcą oszukiwać, że wierzą w Boga? Może trochę. Lecz większości wystarczy tylko deklaracja wobec przyjaciół. Po co formalna apostazja? Ci ludzie bardzo często mówią, że w Boga wierzą, tylko już nie wierzą w Kościół, albo lepiej, nie wierzą Kościołowi. Nie ufają mu, boją się go. Stąd chcą się od niego trzymać z daleka, nawet formalnie. By nic do nich nie miał.
Zastanawia ten strach. Może wynikać z głębokiego zranienia. Podczas spowiedzi, gdy człowiek dzieli się swoimi słabościami i upadkami, bardzo łatwo może być zraniony. Jest wtedy niemal bezbronny. Odsłonił się.
Kształtowanie swojego sumienia w dialogu z kimś mądrym, konfrontowanie swoich postaw, poznawanie swoich motywacji to osiągnięcia, jakie chrześcijaństwo wniosło do naszej cywilizacji. Zapewne są doceniane również przez niewierzących dostrzegających wartość psychoterapii. Jednak wspólne doświadczenia doprowadziły do tego, że psychoterapeuta musi mieć superwizora, by nie ranić otwierających się przed nim pacjentów.
Czy dostatecznie dbamy o taką „osłonę” w przypadku spowiedników? Większość odchodzących od Kościoła to osoby deklarujące, że zostały źle potraktowane w konfesjonale, że spotkały się tam z opresją, z atakiem, z niepoważnym (nieprofesjonalnym) traktowaniem. Rodził się w nich odruch obronny: już więcej tam nie pójdę. Sytuacja się pogarszała, gdy potem słyszeli, że jednak muszą znowu tam iść. Odczuwali wtedy Kościół jako instytucję opresyjną. Stąd nie dziwi, gdy apostaci mówią o uldze, o wyzwoleniu…
Wielu z nas uważa, że apostazja to tragedia. Warto jednak „posłuchać” apostatów i usłyszeć, od czego odeszli, jaki mieli obraz Kościoła (w sercu). Bo prawdziwa tragedia będzie wtedy, gdy ich wołanie pozostanie bez odpowiedzi.
Jestem przekonany, iż większość z tych, którzy zdobywają się na wysiłek formalnej apostazji, chcą coś powiedzieć Kościołowi, może nawet wykrzyczeć mu w twarz. Nie są obojętni. Czują się skrzywdzeni, zgorszeni. I jest to akt protestu wobec zła. Nie można na to zatykać uszu, jeśli bierzemy na poważnie przypowieść o 99 i tej jednej.