Archeolodzy w obozie jenieckim odkrywają baraki i ziemianki
W Polsce do dziś nie interesowano się archeologią I wojny św. To się zmienia. Właśnie w Czersku!
To, że rozpoczęły się pierwsze badania - wykonywane metodą nieinwazyjną - w obozie jenieckim pod Czerskiem, zelektryzowało środowisko archeologów w całej Europie. Są ewenementem na skalę europejską.
Mikołaj Kostyrko z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu mówi, że na konferencji w Santiago de Compostela naukowcy z Belgii, gdy usłyszeli o Łukowie, byli tym projektem badawczym bardzo zainteresowani. Sami, jak mówiła dr Kornelia Kajda, są pionierami w archeologii I wojny światowej. Powód - tam aż 80 proc. terytorium było objęte działaniami wojennymi i Belgowie są w swoich badaniach bardzo zaawansowani. Tyle, że oni zajmują się polami bitwy, a w Czersku rzecz dotyczy niemieckiego obozu jenieckiego, w którym w strasznych warunkach przetrzymywano kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Nie wystarczy obejrzeć piękne widokówki - jak ta ze szpitalem. One miały za zadanie zakłamanie rzeczywistości, stanowiły zapewne ówczesną formę niemieckiej propagandy.
A więc tak mało wiemy, tym większe wyzwanie. Na cmentarzu w kilkuosobowych grobach pochowano ok. 5 tys. jeńców. Głównie wziętych do niewoli z armii carskiej, a więc Rosjan, Tatarów i innych mniejszych narodów dawnego imperium. Ale wśród jeńców byli także obywatele - choć nieliczni - krajów zachodniej Europy, jak Wielkiej Brytanii. - Na liście nazwisk w archiwum w Bydgoszczy znaleźliśmy też jednego Fina - mówi Kostyrko.
Skarb nie do przecenienia
Takich obozów na terenie Polski było aż 36, także w Tucholi, ale tylko ten pod Czerskiem jest szczególny. Nietknięty, jakby zaklęty. Porosły mchem, uchronił go... las. Jak zauważa prof. dr hab. Arkadiusz Marciniak z Instytutu Archeologii UAM w Poznaniu, szczęśliwie Czersk nie rozwijał się w tym kierunku i tylko dzięki temu obóz stanowi tak wyjątkowe, choć nieuświadomione dotąd przez nas dziedzictwo.
W poniedziałek przed południem prof. Marciniak razem z dr. Dawidem Kobiałką z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN w Warszawie, dr Kornelią Kajdą i Mikołajem Kostyrką z Instytutu Archeologii UAM w Poznaniu pojechali do obozu z uczestnikami warsztatu terapii zajęciowej w Czerska. Po południu, już po swoich wykładach w CIT, drugi taki wyjazd. Tym razem z naukowcami wybrali się członkowie Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Czerskiej.
Zatrzymujemy się w lesie. To teren obozu - trzeba uruchomić wyobraźnię, by zobaczyć to, co archeolodzy dostrzegli, czytając umiejętnie swoje mapy. Jakie, o tym za chwilę.
Dostaliśmy małe aparaciki. Wystarczy patrzeć na czerwoną kropkę - to my. Kierujemy się w stronę żółtych punkcików, są położone w szeregach obok siebie. Tam były ziemianki. Faktycznie je dostrzegamy, wgłębienia w terenie, lepiej dostrzegalne dla oka zimą.
Dla turystów, nie wandali
O wiele dalej od tego miejsca, też w lesie - miejsce po barakach. Nasi przewodnicy pokazują po drodze, że nadal można się natknąć na przedmioty jeńców. Te, które dla poszukiwaczy z łopatami nie stanowią cennego łupu. Przy jednej z dziur zostawili mniejsze elementy, takie jak szkło. Gdzieś porzucili nawet minizapalniczkę, nie zdając sobie zapewne sprawy, jak i my, z takiego jej przeznaczenia.
90 hektarów nie da się ogrodzić. Ale prof. Marciniak, pytany o potencjał turystyczny miejsca, jest zdania, że warto byłoby rozważyć utworzenie ścieżki dla turystów. Takiej np. z kodami QR na smartfona, tabliczkami, nawet - atrapą baraku. Zgodę, naturalnie, musiałby wydać konserwator, konieczne byłoby też pozwolenia właściciela terenu - nadleśnictwa.
A my idziemy dalej, widzimy ślad po bocznicy kolejowej, tędy wagonami przywożono jeńców. Blisko byłych ziemianek na aparaciku jest wyraźna linia - słyszymy, że tam jeńcy wybudowali zapewne rurociąg odprowadzający wodę z podmokłego terenu.
Niewiarygodne, jesteśmy teraz podobno 20 metrów niżej niż w miejscu przy barakach. Nie mieliśmy o tym pojęcia. Skąd archeolodzy to wszystko wiedzą? Korzystają ze specjalnych map, które mają z zeskanowania laserowego całego terenu z pokładu samolotu. Wiązki światła wróciły odbite. Wystarczyło sobie odpowiedzieć na pytanie, jak długo i z jaka siłą. Potem praca w komputerze, skomplikowane obliczenia z algorytmami i jest obraz jak na dłoni. Wiadomo, gdzie jechać. To te żółte punkciki na monitorku na GPS-ie. Dr Dawid Kobiałka z PAN w Warszawie, chojniczanin, pomysłodawca projektu, świetnie odczytuje nie tylko mapy, ale i odkodowuje historię przedmiotów. To, jak mówi, ich biografia.
W 2006 r. pasjonat Piotr Szulc z Czarnej Wody odnalazł tu carską manierkę - naczynie do picia. Sam nie zwrócił uwagi na detale, Kobiałka tak - po jednej stronie wyryte malowidło, po drugiej inskrypcja w cyrylicy. Jest też gołąbek, ale wykonany mniej sprawną ręką. Domyślnie, być może ktoś z czasem przejął manierkę dawnego właściciela. A ten był zapewne Tatarem - bo ktoś taki - w charakterystycznych czapie, butach i z wąsami jest na malowidle. Pojmany 15 kwietnia 1915 r., są jego inicjały. Tu ginęli ludzie - z głodu, chorób i wycieńczenia. Ale też mimo wszystko starali się być w niedoli po prostu sobą.