Architektura i zbrodnia. O kłopotliwym dziedzictwie okresu III Rzeszy w Krakowie
1961 dni niechcianej stołeczności Krakowa, kiedy decyzją Adolfa Hitlera, miasto zostało wyznaczone na siedzibę władz okupacyjnych Generalnego Gubernatorstwa, to okres jedynego w swoim rodzaju eksperymentu, związanego z przebudową i symbolicznym zagarnięciem przestrzeni miasta. Temat niechcianej stołeczności Krakowa oraz architektury miasta w okresie okupacji niemieckiej podejmuje wystawa Międzynarodowego Centrum Kultury. Z jej pomysłodawcą prof. Jackiem Purchlą rozmawiamy o tym kłopotliwym dziedzictwie obecnym w przestrzeni architektonicznej miasta.
Niechciane dziedzictwo, kłopotliwe dziedzictwo to słowa-klucze wystawy „Niechciana stołeczność” poświęconej architekturze Krakowa w czasach okupacji niemieckiej.
Dziedzictwo to nasza pamięć, wybór i tożsamość, dynamiczny proces codziennego reinterpretowania tego wszystkiego, co odziedziczyliśmy. Pojęcie tzw. kłopotliwego dziedzictwa, które robi dziś karierę w całej Europie, dotyczy tematów trudnych, ponieważ dziedzictwo nie musi być piękne. Najlepszym przykładem jest wpis na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO Niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau.
Architektura Krakowa została doskonale opisana, ale na temat okresu niemieckiej okupacji nie ma zbyt dużej bibliografii. To właśnie ta kłopotliwość?
Kiedy przed ponad dwudziestu laty wspólnie prof. Marcinem Fabiańskim postanowiliśmy napisać „Historię architektury Krakowa w zarysie” to, paradoksalnie, łatwiej miał mój uczony kolega, choć wziął na siebie odpowiedzialność za średniowiecze i czasy nowożytne. Ja zajmowałem się architekturą XIX i XX wieku i największą trudność sprawiło mi napisanie rozdziału dotyczącego lat 1939-1945, to była terra incognita. O pewnych rzeczach się mówiło, można się było domyślać, ale temat nie był przebadany, co skłoniło mnie do podjęcia badań naukowych prowadzonych w Krakowie, ale przede wszystkim w Niemczech. Odkrycie przeze mnie kilkanaście lat temu planów przebudowy Krakowa wykonanych przez jednego z najwybitniejszych niemieckich architektów I poł. XX wieku, Huberta Rittera, pochodzących z lat 1940- 1941, szybko uświadomiło mi, że powinniśmy wypełnić tę białą kartę w historii naszej architektury. Uświadomiło także, że cała nasza narracja o tragedii II wojny światowej, ludobójstwie, a także próbie, jakiej poddany został Kraków jako stolica Generalnego Gubernatorstwa, jest narracją ofiar – i to jest zrozumiałe. Ale jest jeszcze druga strona medalu, jest rzeczą bardzo intrygującą, co III Rzesza chciała zrobić z Krakowem?
Zorganizować tu Norymbergę wschodu...
O tym przez wiele dziesięcioleci w Krakowie i w ogóle w Polsce nie wypadało głośno mówić, właśnie z tego powodu, że cała nasza narracja oparta jest przede wszystkim na męczeństwie i bohaterstwie, czemu trudno się dziwić. Zaczynając od 1939 roku, od Westerplatte jako symbolu heroicznego oporu, od walczącej Warszawy, broniącej się do końca września, Krakowa w tej narracji nie było i nie ma. Wehrmacht zajął miasto rankiem 6 września 1939 roku, 1 września bombardowano infrastrukturę komunikacyjną Krakowa: lotnisko, dworzec kolejowy, ale ośmielę się powiedzieć, że miasto w zasadzie nie ucierpiało. Ta próba, jakiej Kraków został poddany, zaczęła się chwilę później, kiedy miasto zostało wyznaczone na stolicę Generalnego Gubernatorstwa. 12 października 1939 roku Hitler podpisał dekret tworzący Generalne Gubernatorstwo, powstałe z resztek terenów II Rzeczypospolitej okupowanych przez Niemcy, które nie zostały bezpośrednio wcielone do III Rzeszy. Niemcy nie mieli jeszcze wtedy sprecyzowanych planów co do tego zarządzanego z Berlina satelity Niemiec – tym różnił się los Generalnego Gubernatorstwa od Protektoratu Czech i Moraw oraz Słowacji, gdzie były kolaboracyjne lokalne rządy. Ten eksperyment nie ma precedensu, Kraków był, mimo woli, stolicą państwa, które latem 1941 roku, po poszerzeniu GG o dystrykt Galicja ze stolicą we Lwowie, liczyło 17 milionów mieszkańców. Centrum administracyjnym tego, okupowanego i zarządzanego przez Niemcy, terytorium został Kraków.
Czemu Kraków, a nie Warszawa?
Niemcy bali się Warszawy, która we wrześniu `39 roku dała świadectwo swojej determinacji, oporu. Bali się oddalonego od granic III Rzeszy, 1,5-milionowego miasta, które znacznie trudniej byłoby okiełznać i opanować.
Dlaczego nie bali się Krakowa?
Przede wszystkim dlatego, że Kraków był niemal sześć razy mniejszy, położony stosunkowo blisko przedwojennej granicy polsko-niemieckiej. Ale też oferował wszystkie zalety miasta metropolitalnego, budował pewien prestiż. Co więcej, ten prestiż łączył się z tym, co dla Rzeszy było tak bardzo ważne, tzn. z prawem magdeburskim, obecnością niemieckiego mieszczaństwa, czy artystami klasy Wita Stwosza. Z ideologicznego punktu widzenia Hitlerowi Kraków pasował. Po podboju Francji, kiedy Niemcy hitlerowskie inkorporowały także Alzację i Luksemburg, Hitler miał powiedzieć, że obszar niemieckiego Kultur Raum, niemieckiej przestrzeni cywilizacyjnej jest rozpięty między katedrą w Strasburgu a Wawelem.
Stąd to wyszukiwanie przez Niemców elementów architektury i urbanistyki, mających świadczyć o tym, że Kraków jest „starym niemieckim miastem”?
Wszystkie te quasi naukowe próby udowodnienia, że Kraków był od zawsze uralte deutsche Stadt wynikały z kilku powodów. Z jednej strony, dosyć szybko zmieniały się niemieckie wizje i plany wobec Generalnego Gubernatorstwa. Kluczowym wydarzeniem była klęska Francji, po której latem 1940 roku w Berlinie i w Krakowie na Wawelu, gdzie rezydował Hans Frank zapanowała euforia, wzmożenie imperialne, w wyniku którego zlikwidowano dopisek informujący, że Generalne Gubernatorstwo dotyczy okupowanych polskich terenów, od tego czasu było po prostu das Generalgouvernement.
Na wystawie pokazujemy plakat, który wypełnia fotografia zrobiona w 1940 roku z okien budynku, w którym rozmawiamy (red. w kamienicy „Pod Kruki”, budynku Międzynarodowego Centrum Kultury w czasie hitlerowskiej okupacji mieściła się siedziba NSDAP na Generalne Gubernatorstwo), na którym jest napis Deutschland, a widać na nim Sukiennice, kościół Mariacki, wieżę ratuszową. Łączyło się to ze zbrodniczymi planami przekształcenia Generalnego Gubernatorstwa w Nadrenię bis, tak miał się zresztą wyrazić sam Hitler na jednym z tajnych spotkań z Hansem Frankiem w marcu 1941 r. w Berlinie. Już wówczas otwarcie mówił, że nad Wisłą będzie przestrzeń dla ok. 5 milionów Niemców. Docelowo dla Polaków i Żydów miało tu nie być miejsca. I o tym właśnie jest wystawa „Niechciana stołeczność”. Jest nie tylko próbą zinwentaryzowania tego, co Niemcy zdążyli w krótkim czasie wojny zbudować - to pretekst. Chcieliśmy pokazać dwie ważniejsze kwestie. Po pierwsze: co nam groziło, gdyby inaczej potoczyła się bitwa pod Stalingradem, jakie plany wobec matecznika Polski, duchowej stolicy narodu polskiego miała III Rzesza.
Prezentowane na wystawie plany przebudowy miasta pokazują, że tu miały być Niemcy.
Kraków, obok Luksemburga i Strasburga, został włączony latem 1940 roku na listę tzw. Gauhauptstädte, czyli stolic prowincji i miał dostać cały wielki program rozbudowy urbanistycznej z wielką dzielnicą rządową, która według pomysłu Huberta Rittera miał powstać na 250 ha zrównanych z ziemią Dębnik. Monumentalna Norymberga wschodu przeznaczona miała być dla 10 tys. urzędników niemieckich. To jest ta szczególna próba, na jaką Kraków w okresie II wojny światowej został skazany jako jedyne miasto na świecie. Nie było innego tego typu precedensu. Z jednej strony Kraków dzielił los okupowanych ziem polskich, ogarniętych polityką ludobójstwa, terroru i Holocaustu. Z drugiej strony dostał ten „zaszczyt” bycia stolicą tworu, który prędzej czy później, miał być przekształcony w terytorium niemieckie.
A druga kwestia?
Drugą ważną kwestią i celem naszej wystawy jest wykorzystanie architektury, wizji i planów hitlerowskich Niemiec wobec „stołecznego” Krakowa do wypełniania - w moim przekonaniu ciągle - białej karty naszej pamięci, bo o tym po wojnie niechętnie mówiono. Już jesienią 1945 r. komuniści próbowali zrobić polityczny użytek z tego, że Kraków był nie tylko niezniszczony, ale i dzięki Hitlerowi „stołeczny”. Przez długi czas po II wojnie światowej, narracja, którą serwowano nam w szkole była narracją o Westerplatte, powstaniu warszawskim, Auschwitz, o terrorze, barbarzyństwie Niemców i o naszym oporze. Narracja o Krakowie jako niechcianej stolicy nie pasowała. Tymczasem o tym trzeba głośno mówić. Nie mamy powodu do tego, żeby milczeć, a zwłaszcza się tłumaczyć. Architektura jest pretekstem i dowodem w sprawie. Wystarczy spojrzeć na Wawel, który jest dowodem ilustrującym kwestię kłopotliwego dziedzictwa. Hans Frank nie tylko wykorzystywał renesansowe komnaty wawelskie na potrzeby swoje i swojej rodziny, ale też postanowił zaakcentować obecność III Rzeszy na Wawelu zbudowaniem nowego skrzydła, to budynek nr 5.
Wciąż na Wawelu przecież stojący…
Ma pewne praktyczne zalety. Miałem zaszczyt być studentem prof. Jerzego Szablowskiego, wieloletniego dyrektora Państwowych Zbiorów Sztuki na Wawelu, bo tak nazywało się przez lata muzeum wawelskie, profesor było osobą wielce zasłużoną dla polskiej kultury, m.in. przywiózł w latach 70. arrasy z Kanady. Profesor prowadził wykłady z historii sztuki na Wawelu, gdy pytaliśmy go o ten budynek, odpowiadał dyplomatycznie, że jest to obiekt w najlepszym stanie technicznym…
Jednak w latach 2006-2008 kancelarię Hansa Franka na Wawelu poddano przebudowie. Padł wówczas argument „usunięcia chociaż w części piętna niemieckich poczynań na wzgórzu”.
No i to jest pytanie, które publicznie postawiłem, pisząc parę lat temu artykuł pt. „Wawel dziedzictwo kłopotliwe?”. W latach 2006-2008 bryła budynku nr 5, jak eufemistycznie mówimy, unikając nazwy kancelaria Generalnego Gubernatorstwa, został pozbawiony najbardziej oczywistych znaków obecności III Rzeszy. Z wielki trudem skuto wówczas balkony, które były obowiązkowe w tego typu budynkach, łącznie ze specjalnym balkonem dla Fuhrera, gdyby ewentualnie przyjechał i miał ochotę przemawiać. Można powiedzieć, że odarto ten wtręt, jakim jest architektura III Rzeszy w sercu świętej góry Polaków z autentyczności.
Nie można, mówiąc o kłopotliwym dziedzictwie, nie wspomnieć o KL Plaszow i dyskusjach o tym, jak upamiętnić miejsce kaźni wpisane w tkankę miasta. By się przekonać o tym, że niemal 80 lat po wojnie to wciąż żywy problem, wystarczy wejść na jakiekolwiek grupy dyskusyjne dotyczące tego terenu.
Konflikty pamięci dotyczące tego trudnego dziedzictwa lat 1939-45 są rozpięte między siedzibą Generalnego Gubernatora Hansa Franka na Wawelu a KL Plaszow, miejscem zbrodni, symbolem Holocaustu i swoistym precedensem, bo w moim rozumieniu to był jedyny obóz koncentracyjny założony przez III Rzeszę, który zlokalizowano w granicach wielkiego miasta. To straszne miejsce, w którym ginęli ludzie zostało po `45 roku – co można zrozumieć – na swój sposób wymazane z mapy Krakowa. Na wystawie pokazujemy po raz pierwszy szerokiej publiczności, że było to miasto w mieście, biorąc pod uwagę skalę założenia, ilość baraków. W tym samym czasie co KL Plaszow Niemcy budowali w Krakowie dzielnicę nur fur deutsche przy ulicy Królewskiej – nie mogliśmy uniknąć tego zderzenia. Pamięć tego miejsca jest nie do końca odzyskana i nie do końca przepracowana. Dziś jest to przedmiot sporów politycznych.
Chyba nie tyko politycznych. Mieszkańcy bronią dziś tego terenu także przed, że tak to ujmę „sformalizowanym” upamiętnieniem, nigdy dotąd nie stanęły tam żadne budynki przecież, o co w Krakowie nietrudno.
Patrząc na problem KL Plaszow trzeba wyjść poza Kraków. To nie jest tylko nasza lokalna historia i pamięć, co uświadomił nam choćby Steven Spielberg w „Liście Schindlera”. Dziś casus Krakowa, Fabryki Schindlera i Płaszowa jest wiedzą globalną i powszechną. Nie tak dawno, zaczęli nam przypominać o tym dziedzictwie nasi przyjaciele z Izraela, dzieci urodzone często już po wojnie, rodziców którzy ten obóz przeżyli i przyjeżdżali tu jak np. Lili Haber, żeby upamiętniać to miejsce, był to m.in. Marsz Żywych. Nie możemy uciekać przed historią KL Plaszow, ona po prostu jest faktem i jest obowiązkiem nie tylko Krakowa, ale Polski, żeby to miejsce właściwie odczytać i właściwie upamiętnić. To naturalny obowiązek kolejnych pokoleń mieszkających w miejscu, w którym popełniono zbrodnię ludobójstwa i nasza racja stanu.
Ale mamy też w Krakowie świetnie oswojone dziedzictwo architektoniczne tego okresu.
Wypełniając ewidentną białą plamę chcemy wystawą o niechcianej stołeczności dać także możliwość odświeżenia pamięci, zderzenia własnej pamięci i tożsamości z tym, co nas otacza, z semantyką miejsca. Rzeczywiście, w większości wypadków, jeśli chodzi o to, co Niemcy „zostawili” w Krakowie jeśli chodzi o lata 1940-1944, dawno to oswoiliśmy. Na wystawie pokazujemy takie istotne dla zmian pejzażu Krakowa fakty jak oczyszczenie otoczenia wzgórza wawelskiego z czynszowych kamienic, które odbierały wzgórzu jego splendor i monumentalność.
Ważnym aspektem jest niemiecka inwestycja w infrastrukturę drogową i kolejową. Czy słowo „zawdzięczamy” w tym kontekście będzie adekwatne?
Szybka realizacja, zwłaszcza tzw. kolei obwodowej, czyli 9-kilometrowego odcinka linii kolejowej łączącej stację kolejową w Łobzowie ze stacją kolejową w Płaszowie, z ominięciem Dworca Głównego, to jest ewidentny skutek niemieckich przygotowań do wojny na Ostfroncie. Projekt tej linii był gotowy już przed wojną, ale zrealizowano go dopiero po jej wybuchu. I tu znowu pojawia się dwuznaczność, bo realizowano go w bardzo szybkim tempie, o jakim się dzisiejszym budowniczym naszych linii kolejowych nie śniło, ale przy użyciu niewolniczej siły roboczej. Ofiarami byli więźniowie np. KL Plaszow, młodzież „Baudienstu”. Innym przykładem może być budowa ulicy Kamieńskiego, czyli arterii wyprowadzającej ruch na wschód, której Kraków bardzo potrzebował albo budowa pasa betonowego na lotnisku w Czyżynach. Bilans tych inwestycji jest niejednoznaczny i choć stołeczność była ewidentnie niechciana, to pozostawiła takie a nie inne ślady w naszym mieście.
Zamek w Przegorzałach jest przykładem dziedzictwa kłopotliwego, które zostało oswojone i przeformułowane? Dziś wpadamy tam do restauracji z przepięknym widokiem.
Kiedy 20 lat temu męczyłem się nad rozdziałem o architekturze lata 1939-45, musiałem m.in. opracować zarys historii Schloss Wartenberg, czyli Przegorzał. Dziś ten tzw. Zamek jest najlepiej zachowanym zabytkiem i pomnikiem obecności III Rzeszy nad Wisłą. Siedząc latem na tarasie restauracji, patrząc, przy pięknej pogodzie, na panoramę gór, warto jednocześnie pamiętać o położonym poniżej wzgórza Gliniku, gdzie systematycznie od 1939 do 1944 roku hitlerowcy w okrutny sposób mordowali ludzi.
Z jednej strony wysyłamy dziś na Ukrainę materiały, dzięki którym można będzie uchronić tamtejsze zabytki z przestrzeni miasta, by ocalić wszystko co się da, z drugiej w każdym miejscu na świecie jednym z pierwszych widocznych znaków zmian politycznych jest burzenie pomników. Jak postępować z dziedzictwem kłopotliwym? Burzyć, wymazywać czy zostawiać świadectwa historii?
Nie uciekniemy przed problemem kłopotliwego dziedzictwa, zwłaszcza w Europie Środkowej, która jest taką częścią kontynentu europejskiego, gdzie w XX wieku granice polityczne zmieniały się szybciej niż granice kulturowe. W związku z tym kwestia kłopotliwego dziedzictwa nie ogranicza się tylko do spuścizny jaką pozostawiła po sobie III Rzesza, Dziedzictwo kulturowe jest dziś nie przypadkiem w oficjalnej agendzie wszystkich krajów Unii Europejskiej. Dla Belgów to np. dziedzictwo postkolonialne, we wszystkich krajach postsowieckich dotyczy to choćby pytań o socrealizm, Pałac Kultury i Nauki w Warszawie od lat jest przecież przedmiotem debaty i kontrowersji. Tych rodzajów dziedzictwa, które wywołuje pewien dysonans jest wiele. Każde dziedzictwo może być przedmiotem nie tylko debaty, ale i kontrowersji. Wracając do przywołanej Ukrainy, tuż przed wernisażem wystawy, który miał miejsce na początku marca, agresja rosyjska w Ukrainie też wywołała w nas wiele wątpliwości, czy jest rzeczą stosowną w tym momencie taką wystawę otwierać. Szybko okazało się jednak, że nabrała ona w tym kontekście zupełnie nowej aktualności. Pokazujemy, jak dla III Rzeszy kłopotliwym dziedzictwem była polskość Krakowa, którą próbowali zamienić w niemiecką interpretację tego dziedzictwa, która po II wojnie światowej stała się z kolei z naszej perspektywy dziedzictwem kłopotliwym.
Temat niezmiennie aktualny.
Ruskij mir, to, że Putin nie dopuszcza w ogóle istnienia narodu ukraińskiego, nie uznaje odrębności i tożsamości kultury ukraińskiej, atak na Kijów, stolicę Rusi i Ukrainy, która w rozumieniu Putina powinna być kolejnym rosyjskim miastem pokazuje, że problem dziedzictwa, a więc i tożsamości jest problemem, który nie ma końca. To temat, który wciąż otwiera zupełnie nowe perspektywy. Kiedy przewodniczyłem Komitetowi Światowego Dziedzictwa UNESCO i przed pięcioma laty przygotowywałem odbywającą się w Krakowie jego 41 sesję, odkryciem był dla mnie nierozwiązywalny konflikt japońsko-koreański, z którego sobie nie zdajemy sprawy. Okrucieństwa japońskich okupantów na terenie Korei, to co w czasie II wojny światowej Japończycy robili z koreańskimi jeńcami, skala tego okrucieństwa jest niewyobrażalna. Różnica polega tylko na tym, że Japończycy do dziś się z tych zbrodni nie rozliczyli i dalej próbują wymazać je z pamięci.
Zapytam wprost, wymazywać czy zostawiać świadectwa historii?
Uważam, że należy zostawiać i przyjąć do wiadomości, że to świadek historii, przed którą nie ma ucieczki. Międzynarodowe Centrum Kultury tworzyliśmy z myślą, by podejmować tematy trudne, analizować je szkiełkiem i okiem, ale też, żeby prowadzić dialog. Także z naszymi sąsiadami. Ta wystawy pokazuje, jak niejednorodne jest to dziedzictwo III Rzeszy w Krakowie, a, patrząc na dzisiejszą Polskę, jak jest ono bardzo różne. Czym innym jest architektura III Rzeszy w Krakowie i np. w Szczecinie, gdzie od 1933 roku budowano w duchu Rzeszy szkoły, szpitale – infrastrukturę, do której nowi polscy mieszkańcy przybyli w 1945 roku i do niej przywykli.
Ale są też takie miejsca, z którymi nie potrafimy sobie poradzić – szkolnym przykładem jest Wolfsschanze, czyli główna kwatera Hitlera koło Kętrzyna na Mazurach, gdzie w kluczowych momentach II wojny światowej zapadały najważniejsze decyzje, przesądzające nie tylko o losach wojny, ale o losach świata. Niemcy potrafili na swoje potrzeby wykorzystać Wolfsschanze, bo tam miał w lipcu 1944 roku nieudany zamach na Hitlera. Superfilm „Walkiria” z Tomem Cruisem, który opowiada o tym wydarzeniu jest więc przykładem skutecznej polityki historycznej. Ale gdy pojedziemy latem na Mazury i zwiedzamy tę siedzibę, możemy być zaskoczeni, że państwo polskie do dzisiaj nie znalazło żadnego pomysłu na to miejsce, na rzecz polskiej racji stanu. O dziedzictwie kłopotliwym warto rozmawiać, bo nie uciekniemy przed nim. A jeżeli będziemy uciekać, to inni będą za nas o tym dziedzictwie rozmawiać. Przykład Kętrzyna jest dla mnie w tej kwestii podręcznikowy – nie potrafiliśmy zrobić z tego miejsca użytku, to zrobili z niego użytek nasi sąsiedzi.
Ekspozycja „Niechciana stołeczność. Architektura i urbanistyka Krakowa w czasie okupacji niemieckiej 1939-1945” pokazywana będzie do 5 czerwca 2022 roku w Galerii Międzynarodowego Centrum Kultury przy Rynku Głównym 25 w Krakowie.
Prof. Jacek Purchla jest m.in. nauczycielem akademickim Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i Uniwersytetu Jagiellońskiego, członkiem Polskiej Akademii Umiejętności. Założyciel i w latach 1991-2018 dyrektor Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie.