Archiwum X. Zbrodniarz, który ukradł dziecięce zabawki

Czytaj dalej
Fot. Przemek Świderski
Dorota Abramowicz

Archiwum X. Zbrodniarz, który ukradł dziecięce zabawki

Dorota Abramowicz

Tylko na Pomorzu 130 zbrodni nie doczekało się rozwiązania i ukarania winnych. Śledztwa wznawiają policjanci z Archiwum X. Dziś piszemy o okrutnej zbrodni, której ofiarą padła 35-letnia Krystyna Dratwa z Gdańska. Matka dwojga dzieci, osoba ciepła, przyjazna, życzliwa ludziom.

Miałem wtedy trzynaście lat - mówi Artur Dratwa, syn Krystyny. - Były ferie zimowe. Zapamiętałem z tamtego dnia wszystko. Każdy szczegół.

Siedzimy na czwartym piętrze bloku przy ul. Cebertowicza 8 na gdańskim Chełmie. W tym mieszkaniu 7 lutego 1990 r. doszło do dramatu, który zabrał Arturowi i jego siostrze spokojne, szczęśliwe dzieciństwo. Zabrał im matkę.

Krystyna Dratwa była fryzjerką. Pracowała w zakładzie przy ul. Piwnej w Gdańsku. Rozwiedziona przed dziesięcioma laty z mężem, który wyjechał na stałe do USA, sama wychowywała dwoje dzieci. Rok przed śmiercią odebrała klucze do wymarzonego lokalu na Chełmie, do którego przeprowadziła się ze Świbna na Wyspie Sobieszewskiej.

- Mama bardzo cieszyła się z nowego mieszkania - opowiada syn Krystyny. - Urządzała je, chętnie kupowała nowe sprzęty i meble. W przedpokoju położyła boazerię. Nie zdążyła zabudować pawlacza. Wszystko się pozmieniało, ale do dziś tę jej boazerię z niezabudowanym pawlaczem zostawiłem.

W środę, 7 lutego 1990 r., Krystyna około południa wyruszyła ze Świbna do Gdańska. Pierwotnie miał z nią jechać Artur, który następnego dnia był umówiony na wizytę lekarską. Ale on tak bardzo chciał pobawić się z kolegami na podwórku... Ostatecznie matka zgodziła się, by Artur jeszcze jeden dzień został u dziadków.

W centrum miasta pani Krystyna wysiadła z autobusu, poszła na ul. Piwną, odwiedziła zakład fryzjerski. W zakładzie trwał remont, więc po krótkiej rozmowie z koleżankami pojechała do domu.

Następnego dnia, zgodnie z umową, do Gdańska wybrał się Artur. Około godziny 14 stanął przed blokiem. Zadzwonił domofonem, ale mama nie otworzyła. Wszedł więc na czwarte piętro, włożył swój klucz do zamka, przekręcił tylko raz. Dziwne, przemknęło mu przez myśl, mama przecież powtarzała, by zawsze dom zamykać, przekręcając klucz dwa razy...

- W przedpokoju było ciemno i bardzo zimno - mówi cicho Artur. - Zapaliłem światło. Wszędzie panował jeden wielki bałagan, a drzwi do wszystkich pomieszczeń były zamknięte. Przy wejściu do dużego pokoju na podłodze leżał rozsypany proszek do prania. Ktoś zostawił otwarte drzwi balkonowe i zasunął zasłony.

Do dziś , klatka po klatce, widzi tamten obraz. Popielniczka na stole, papierosy, krew na meblościance. Szklanka po kawie. Puste miejsce po odtwarzaczu wideo marki Otake i kasetach. Zakrwawione i oddarte prześcieradło.

Wbiegł do łazienki. Leżały tam rzeczy poplamione krwią, na wieszaku wisiał ręcznik, także cały we krwi. Na pralce stała pusta butelka po wódce. Niemożliwe, by mama tak butelkę postawiła - pomyślał.

Kuchnia. Wysunięta szuflada ze sztućcami. Chleb na stole, siatka z zakupami. W siatce były kukułki, ulubione cukierki mamy.

Został tylko jeden, ostatni pokój. Nacisnął klamkę.

- Zawołałem kilka razy „mamo”! - mówi. - Ale wtedy już wiedziałem.

Przewrócony stół, ślady walki. Plamy krwi. I mama, leżąca w domowych, niebieskich spodniach dresowych. W noszonej tylko po domu bluzce. Nieruchoma, z kablem od zielonej lampy na szyi, zadzierzgniętym - jak garotą - metalowym widelcem z drewnianą rękojeścią.

Chłopiec zbiegał na dół, waląc kolejno pięściami do drzwi sąsiadów. Cisza, cisza, cisza. Dopiero na pierwszym piętrze otworzył sąsiad. Był milicjantem. Artur powiedział mu, że coś stało się z mamą. Wrócili na górę, sąsiad kazał mu zostać przed drzwiami, wszedł sprawdzić, czy kobieta żyje.

A potem przyjechała milicja.

Maszyna, piesek i lalka Barbie

Wyniki sekcji zwłok ujawniły przerażającą prawdę o ostatnich minutach życia pani Krystyny. Zanim została uduszona, sprawca brutalnie ją pobił. Na ciele, głównie na głowie, znaleziono liczne rany i ślady uderzeń. Stwierdzono złamanie nosa i zasinienia przegubów rąk.

Od razu założono, że motywem zabójstwa mógł być rabunek. Były mąż Krystyny od czasu do czasu przysyłał z USA paczki dla dzieci, a ostatni partner kobiety podjeżdżał pod jej dom czerwonym BMW. Czasami ktoś do niej przychodził, by pożyczyć kasety wideo.

Z domu zniknęły nie tylko odtwarzacz i kasety wideo (z nagranymi filmami „Siedmiu wspaniałych” i „Tarzan”), ale także radio stereo, trzy złote pierścionki, portfel z pieniędzmi, kluczem do mieszkania i trzema pamiątkowymi monetami, upamiętniającymi wizyty papieża Jana Pawła II w Polsce.

- Najbardziej charakterystycznymi rzeczami, zabranymi z mieszkania zamordowanej kobiety, były zabawki - podkreśla nadkom. Paweł Mrozowski z gdańskiego Archiwum X, działającego przy Komendzie Wojewódzkiej Policji. - Skradziono m.in. jugosłowiańską maszynę do pisania Collegiate 1000 dla dzieci, piszącą tylko dużymi literami. Zniknął także żółty piesek na baterię (chodził i szczekał), nie znaleziono sześciu jednakowych laleczek o białych włosach, lalki pachnącej oraz lalki z Ameryki, „śpiewającej” przy kołysaniu, lalki Barbie, Mikołaja z pozytywką. W tamtych latach były to dość drogie zabawki.

Niewykluczone, że sprawca miał dzieci. I że podarował im zabawki wyniesione z domu przy ul. Cebertowicza. Prowadzących śledztwo zainteresował również rozsypany na podłodze proszek do prania. Zabójca musiał wiedzieć (być może z kryminalnych filmów), że zapach proszku dezorientuje psy tropiące.

- Już po wznowieniu sprawy jeden z policjantów zwrócił uwagę, że rozsypywanie proszku w sytuacji, gdy morderca opuszcza dom i idzie np. na przystanek autobusowy lub do samochodu nie miałoby sensu - mówi nadkom. Paweł Mrozowski. - Inna sprawa, gdyby zabójca mieszkał gdzieś w pobliżu.

Tajemniczy blondyn

Niestety, w początkowej fazie śledztwa popełniono wiele błędów. Chociaż na miejscu zbrodni pobrano ślady linii papilarnych, należących prawdopodobnie do sprawcy, nie przebadano wszystkich mieszkańców bloku. Nawet w klatce, w której mieszkała pani Krystyna, nie udało się przesłuchać wszystkich lokatorów. I nie badając przy tym, czy ktoś mieszkający nie nosi świeżych śladów obrażeń, zadanych przez broniącą życia kobietę.

Błąd zaniechania zaciera ślady. Osoby, które dziś mogłyby znaleźć się w kręgu podejrzewanych, już nie żyją.

Dziwne jest także, że nikt nie usłyszał odgłosów walki, upadających mebli, tłuczonych naczyń i demolowania mieszkania dochodzących z czwartego pietra. Każdy, kto choć krótki czas mieszkał w bloku z wielkiej płyty, wie, że pomieszczenia są w niej wyjątkowo akustyczne, a powód kłótni sąsiadów z parteru nieczęsto jest tajemnicą dla lokatorów z trzeciego piętra.

Inna sprawa, że jedna z sąsiadek zeznała, że w dniu zabójstwa, około godziny 15 zobaczyła stojącego między blokami nieznajomego mężczyznę, który przyglądał się budynkowi. Miał 25-26 lat, około 170 cm wzrostu, był wątłym blondynem o krótkich włosach i bladej, szczupłej twarzy. Ubrany był w drelichowe spodnie i kurtkę.

Prezentowany później w gazetach portret pamięciowy - jak dziś widać marnej jakości - mężczyzny z lekko zarysowanym wąsem nie pozwolił na identyfikację obcego.

Kawa dla zabójcy?

Bliscy Krystyny podkreślali, że, choć miała wielu znajomych i przyjaciół, była osobą bardzo ostrożną. Zawsze przed wpuszczeniem gościa do domu dokładnie sprawdzała, kto stoi za drzwiami.

W dniu śmierci musiała jednak zaufać mordercy, który prawdopodobnie niedługo po gospodyni (sekcja zwłok wykazała, że nie jadła tego dnia obiadu) wszedł do mieszkania. Sama nie piła kawy, więc zrobiła ją dla gościa.

Nie przepadała też za alkoholem, piła okazjonalnie. W dniu śmierci na pewno - jak wykazała sekcja zwłok - nie spożywała alkoholu. Pusta butelka, stojąca na pralce, została więc zostawiona przez zabójcę.

Kto więc i po co przyszedł wczesnym popołudniem do mieszkania Krystyny Dratwy?

Na jednym ze zdjęć z akt sprawy widoczna jest stojąca na stole, rozłożona skrzynka z przyborami fryzjerskimi, służącymi do nakładania farby. Bliscy wspominali, że pani Krystyna czasem przyjmowała klientów w domu. - To, co jest na stole, sprawia na mnie takie wrażenie, jakby mama chciała komuś robić włosy - zeznała po latach córka zamordowanej.

Jeśli klient, to mógł to być każdy. Osoba, która zagadnęła Krystynę w miejscu pracy. Znajomy lub znajomy znajomego. Sąsiad z osiedla.

W umorzeniu śledztwa, podpisanym w październiku 1990 r. przez prokuratora Bogdana Szegdę, czytamy, że prowadzący sprawę przyjęli pięć wersji zdarzenia. Pierwsze - zbrodniarz pochodził z kręgu dalszych znajomych. Drugie - był to bliski znajomy, który upozorował motyw rabunkowy, a tak naprawdę przyczyną zabójstwa były sprawy osobiste. Trzecie - sprawca lub sprawcy weszli do środka pod pretekstem napraw gwarancyjnych (jako np. pracownicy administracji). Czwarte - sprawcą był mieszkający w pobliżu recydywista lub osoba podejrzewana o dokonanie takich przestępstw, mylnie przekonana o zamożności kobiety. I piąte, najbardziej ogólne i tak naprawdę pokazujące bezradność ówczesnych śledczych - kobietę zabił ktoś całkowicie z nią niezwiązany. Z przyczyn niewiadomych.

Po latach ekspert sporządził opinię, z której wynika, że motyw zabójstwa był emocjonalno-afektywny. Oraz - ekonomiczny.

I jeszcze jedno - odciski palców z miejsca zbrodni wrzucono do sprawdzenia w policyjnej bazie AFIS. Nie znaleziono odpowiadających im linii papilarnych. A to może oznaczać, że albo przestępca już nie żyje, albo już nigdy później nie znalazł się w kręgu zainteresowań policji. Niewykluczone, że funkcjonuje do dziś jako szanowany obywatel. Mąż, ojciec, może dziadek.

W kręgu znajomych?

- Trudno kogoś posądzać, ale mam wrażenie, że zbyt mało skupiono się na znajomych i znajomych znajomych mamy - uważa Artur. - Niektórych ludzi już nie ma, jednak część z nich nadal żyje. I myślę, że o tożsamości sprawcy musi wiedzieć więcej niż jedna osoba.

Partnerem pani Krystyny był Jan L., który przed śledczymi zeznał, że oboje planowali małżeństwo. I który niedługo później ożenił się z inną kobietą. Człowiek o bardzo szerokim kręgu znajomych. Policja dokładnie sprawdziła alibi L., który w momencie zbrodni przebywał w Niemczech. Jednak według syna istotne mogą być także inne wątki związane z mężczyzną.

- L. znał ludzi, których nazwiska w ogóle nie pojawiły się w początkowym etapie śledztwa - zastanawia się Artur. - Były wśród nich osoby związane z trójmiejskimi agencjami towarzyskimi i półświatkiem. Jedna z nich była spokrewniona ze znanymi policji braćmi P. Może warto ich sprawdzić? Sam L. na krótko przed zabójstwem i tuż po śmierci mamy ukrywał się poza Gdańskiem. Kogoś się bał? Komuś winien był pieniądze? A może ten wierzyciel uznał, że skoro nie ma znaleźć L., to trzeba się zabrać za moją mamę?

Artur wspomina też sąsiadkę, mieszkającą w pobliskim bloku, po wizycie której matce miały zginąć pieniądze. Poprzedzającą zabójstwo kłótnię między gośćmi pani Krystyny a Janem L. w kuchni mieszkania na Chełmie. Pewną tajemniczą parę w okularach, sfotografowaną na kanapie w mieszkaniu na Chełmie. Wątek związany z planami pani Krystyny, która zamierzała otworzyć własny zakład fryzjerski.

Jednak, jak odpowiada nadkomisarz Mrozowski, policjanci z Archiwum X przebadali po latach już wiele osób, nie tylko wskazanych przez syna, ale także tych, którzy „wypłynęli” przy powtórnej analizie akt. M.in. ustalono i sprawdzono sąsiadkę, podejrzewaną o kradzież. Policja dotarła do byłych znajomych Jana L. Niektórzy z nich byli wzywani na przesłuchanie z zagranicy, do innych trzeba było wyruszyć do miast w głębi kraju. Badania odcisków wykluczyły ich z grona podejrzanych.

Cień zbrodni

Zbrodnia sprzed 29 lat nie tylko w sposób okrutny pozbawiła życia niewinną osobę. Ona także zniszczyła życie tym, którzy zostali. Rodzicom Krystyny. Dzieciom, pozbawionym miłości i wsparcia matki. W tym szczególnie synowi, który jako zaledwie trzynastoletni chłopiec musiał zmierzyć się z okrutnym doświadczeniem znalezienia najbliższej osoby, ofiary zabójcy. Artur przyznaje, że jako dorosły mężczyzna nadal żyje w cieniu tamtych tragicznych wydarzeń.

- Człowiek zadaje sobie sto pytań. W tym także - co by było, gdybym przyjechał tu dzień wcześniej z mamą - mówi syn Krystyny. I dodaje: Po jej śmierci wychowała nas najukochańsza osoba, nasza babcia. Pomagała jej ciocia, siostra mamy. Przez lata mieszkanie na Chełmie było wynajmowane. Wreszcie jednak postanowiłem tu wrócić. Być może dlatego, że właśnie tu nadal czuję obecność mojej matki.

Artur nadal wierzy, że jest szansa na ustalenie tożsamości zabójcy. Może ktoś skojarzy fakty. Może przypomni sobie cenną zabawkę, którą dostał jako dziecko. Może jeszcze po 29 latach w jakimś domu leży taka rzadka, jugosłowiańska maszyna do pisania?

A może wreszcie kogoś ruszy sumienie?

Policjanci apelują, by osoby, które mogą pomóc w wyjaśnieniu zabójstwa Krystyny Dratwy kontaktowały się z Archiwum X KWP w Gdańsku tel. 58 321 52 82 i (po godz. 15.30) - 58 321 58 60.

Dorota Abramowicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.