Jeden sprawuje mandat radnego w samorządzie powiatowym, drugi - w miejskim. To bez dwóch zdań najbardziej… ekstremalni radni w regionie. Na szczęście nie chodzi w tym przypadku o ekstremizm poglądów. Arkadiusza Zyśka i Wojciecha Zarzyckiego łączy to, że pracę zawodową i działalność samorządową łączą z czynnym uprawianiem sportu. W jego ekstremalnych właśnie odsłonach; Arkadiusz Zyśk jest ultrabiegaczem, Wojciech Zarzycki - triathlonistą.
Dla radnego powiatu ostrołęckiego Arkadiusza Zyśka najważniejszym startem w tym sezonie był udział w Mistrzostwach Polski w biegu 24-godzinnym w Pabianicach. Rozgrywane były one w ramach dużej międzynarodowej imprezy dla ultrabiegaczy - Ultra Park Weekend - w końcówce sierpnia). Arkadiusz Zyśk w biegu 24-godzinnym zajął 12. miejsce w stawce, plasując się jednocześnie na 6. miejscu wśród Polaków (mężczyzn), i 8. miejsce wśród reprezentantów Polski (wyższe miejsca zajęły dwie Polki). Arkadiusz Zyśk w ciągu doby pokonał nieco ponad 212 km.
To był jego drugi start w biegu 24-godzinnym. Debiut zaliczył w 2018 roku w Łysych. Wtedy to wystartował w Mistrzostwach Polski organizowanych na Kurpiach przez Waldemara Pędzicha. To - jakby ktoś jeszcze w regionie nie wiedział - legenda polskich biegów ultradługich, były rekordzista i mistrz kraju.
- Ja w 2018 roku, kiedy Waldek organizował w Łysych Mistrzostwa Polski w biegu 24-godzinnym, miałem już doświadczenie z biegami dłuższymi niż maraton, ale nie bardzo chciałem wystartować w „dobówce” - mówi Arkadiusz Zyśk. - I pewnie bym się nie zdecydował, gdyby nie to, że było to właśnie na naszym terenie.
Waldkowi zależało, żeby nasz powiat miał tam swoją silną reprezentację i dopiął swego. Wystartowało nas tam wówczas czterech debiutantów: Kazik Puławski, Tomek Długołęcki, Michał Zalewski i ja. Mówię debiutanci, bo biegł także już doświadczony Bartosz Pliszka. I z tych debiutantów ja wypadłem najlepiej, przebiegłem wówczas 188 km
- wspomina Zyśk.
I choć zdecydował się po sporym wahaniu, to - jak sam mówi - już po ukończeniu biegu wiedział, że będzie chciał to w miarę szybko powtórzyć.
- Mimo że przez większość tamtego biegu cierpiałem, bo w miarę wcześnie, już po czterech godzinach, przypałętała mi się kontuzja, już po biegu czułem niedosyt. Także dlatego, że niewiele w sumie zabrakło do „dwójki z przodu” (czyli pokonania 200 kilometrów - przyp. red.) - mówi Arkadiusz Zyśk.
Na „zrobienie dwójki z przodu”, w drugim starcie w biegu 24-godzinnym, przyszło mu jednak czekać trzy lata.
- Myśl o ponownym starcie była cały czas - przyznaje. - Okazało się jednak, że w kolejnym roku mistrzostwa zorganizowano nie tradycyjnie jesienią, ale wcześniej, w kwietniu. Dowiedziałem się o tym późno, postanowiłem na spokojnie nastawić się na kolejny rok. Potem zaczęła się ta cała niepewność związana z pandemią… Jakoś tak wyszło, że trzy lata się zeszły. Dwójkę z przodu zrobiłem i mimo że jestem zadowolony ze startu, to znów czuję niedosyt. Czyli to zdrowy objaw - śmieje się.
Zrobić Iron Mana
Jeszcze dłużej czekał na powtórzenie (i poprawienie) swojego ekstremalnego sportowego dokonania Wojciech Zarzycki. Mowa o - jak to mówią triathloniści - „zrobieniu Iron Mana” czyli pokonaniu królewskiego dystansu triathlonowego (3,8 km pływania, 180 km jazdy na rowerze, 42 km biegu). Po raz pierwszy dokonał tego w 2016 roku. Zajęło mu to dokładnie 13 godzin, 13 minut i 13 sekund (sic!). Pięć lat później - we wrześniu podczas Mistrzostw Polski w Malborku - poprawił ten rezultat. Tym razem zakończył rywalizację z czasem 12 godzin, 13 minut i 48 sekund. Czyli poprawił się o niemal dokładnie godzinę.
- W swojej kategorii wiekowej, 50-55 lat, gdzie konkurencja była duża, celowałem w pierwszą dziesiątkę, byłem 12. W open zająłem 138. miejsce, wynik poprawiłem, czyli cel został zrealizowany - mówi Wojciech Zarzycki.
Myślałem tylko o tym, że nie mogę odpuścić
Łatwo jednak nie było…
- Na pewno nie sprzyjała pogoda, było zimno. Kiedy startowaliśmy do pływania było zaledwie kilka stopni. Woda miała, myślę, nie więcej niż 15-16 stopni. Popłynąłem dobrze, ale po wyjściu z wody byłem na tyle wychłodzony, że miałem poważny problem z włożeniem koszulki. Myślałem tylko o tym, że nie mogę w tym momencie odpuścić i powoli, powoli na rowerze dochodziłem do siebie. Po około 25-30 kilometrach poczułem dopiero, że moje ciało jakoś się rozgrzewa i powoli zaczyna wracać do formy - opowiada Zarzycki. - Z jazdy na rowerze jestem bardzo zadowolony. Średnia prędkość 30,3 km na godzinę na dystansie 180 kilometrów to dobry wynik. Miałem nadzieję, że równie dobrze pójdzie mi w biegu, ale po około 10 kilometrach okazało się, że podczas jazdy na rowerze nie dopilnowałem kwestii jedzenia i miałem dość poważny kryzys. Pokonałem go jednak i ukończyłem maraton z czasem 4 godziny i 37 minut. Powinienem pobiec przynajmniej 15-17 minut szybciej - skrupulatnie analizuje start w Malborku.
A skąd u niego pomysł na powrót do triathlonowego Iron Mana po pięciu latach?
- Ta myśl cały czas ze mną była. Wiem jednak ile takie przygotowanie się do zawodów wymaga poświęcenia i samozaparcia. Dlatego przede wszystkim ukłony i podziękowania dla mojej żony i całej rodziny. Sam start to był prezent od żony na moje pięćdziesiąte urodziny, ale przede wszystkim liczyło się to, że dostałem od rodziny zielone światło dla przygotowań - mówi Zarzycki. - Do startu w Iron Manie, tak mówią wszystkie programy treningowe, trzeba się przygotowywać przynajmniej pół roku. Ja robiłem to osiem miesięcy, od stycznia.
I Zarzycki i Zyśk podkreślają, że choć to co robią, robią z pasji, nie znaczy, że na każdy trening biegną z uśmiechem na twarzy. Tym bardziej, że pasję łączą z pracą i działalnością w samorządzie…
- I jeszcze u mnie dochodzi budowa domu - mówi Arkadiusz Zyśk. - Pewnie, że nie zawsze mi się chce.
Dodajmy, że radny powiatowy utrzymuje się z działalności gospodarczej, jest właścicielem dobrze prosperującej hurtowni materiałów budowlanych. Własna firma to oczywiście nie jest praca do przysłowiowej piętnastej…
- W tygodniu trenuję wieczorami, i to czasem naprawdę późno wieczorem, po dwudziestej drugiej. Pewnie, że nie zawsze się chce, bo to i znużenie i zmęczenie, i ciemno… Trzeba jednak być konsekwentnym. Z drugiej strony dla mnie to już jest jak nałóg. Chyba bym nie umiał bez tego biegania żyć.
Przykłady naszych dwóch samorządowców - obaj są w podobnym wieku - pokazują, że drogi do sportowych sukcesów w ekstremalnych dyscyplinach mogą być różne. Można mieć kontakt ze sportowym wyczynem od dziecka, jak w przypadku Wojciecha Zarzyckiego…
- Ja miałem to szczęście, że trafiłem wcześnie na dobrego nauczyciela wychowania fizycznego, który zaszczepił we mnie sport - mówi przewodniczący rady miasta, który jest jednocześnie wuefistą.
Zaczynałem, jak chyba każdy młody chłopak od grania w piłkę, w MKS Przasnysz. Potem grałem w koszykówkę, ale to wszystko odbywało się na bazie lekkoatletyki. W podstawówce i szkole średniej z sukcesami rywalizowałem w biegach przełajowych. Sport był ze mną od zawsze.
Weź się za siebie!
Arkadiusz Zyśk jak sam mówi ze sportem wyczynowym w młodości wiele wspólnego nie miał.
- Owszem lubiłem lekcje wuefu, w ósmej klasie przez cztery miesiące trenowałem boks, bo taką miałem akurat zajawkę, ale to wszystko. Żadnych zawodów, wyczynowego uprawiania sportu - mówi i przyznaje, że przez długie lata można było o nim powiedzieć wszystko, ale nie to, że prowadzi sportowy tryb życia.
Aż w pewnym momencie…
- To może być dobrą motywacją - przyznaje i opowiada. - Dziś mam 46 lat, biegam mniej więcej od jedenastu. A zaczęło się od chęci rzucenia palenia. Jak miałem 35 lat to tak popatrzyłem na siebie i mówię: Chłopie, ważysz 106-107 kilo, palisz dwie pół paczki papierosów dziennie, czasem lubisz popiwkować. Ani się obejrzysz, a za 10 lat będziesz miał nadciśnienie, perspektywę zawału. A przecież masz dla kogo żyć, masz super rodzinę, biznes, który dobrze się kręci. Weź się za siebie!
Zyśk postanowił rzucić palenie.
- Tyle że jak kumple rzucali, to przytyli po 10 kilo. Pomyślałem, że muszę coś zrobić, żebym ja też tyle nie przytył, bo jakbym miał ważyć 120 kilo to byłoby już za dużo. Pomyślałem, że trzeba zabrać się za sport. Wtedy i nie przytyję i szybciej organizm oczyszczę - mówi.
I choć wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji najprostszym pomysłem jest wzięcie się za najbardziej naturalną formę aktywności, czyli bieganie, u Arkadiusza Zyśka początki były nieco inne.
- Jak już postanowiłem z tym sportem, to… założyłem klub sportowy - śmieje się dziś. - Taki prywatny amatorski klub piłki nożnej KS Arco Ławy (tak nazywa się firma Arkadiusza Zyśka - przyp. red.). - Zaczęliśmy od gry w tych amatorskich ostrołęckich rozgrywkach „siódemek”. Nawet zacząłem trochę kopać, ale szybko się okazało, że jestem za ciężki. Stałem z boku jako menadżer, chłopaki sobie kopali, ja czerpałem z tego przyjemność.
Kolejny krok
Przyszedł w końcu czas na kolejny krok.
- Zauważyłem, że chcę i potrzebuję ruchu, zacząłem więc biegać - mówi Arkadiusz Zyśk.
A że to człowiek konsekwentny i ambitny szybko postanowił sprawdzić się w zawodach.
- Rok nie paliłem, pół roku biegałem, zapisałem się na bieg na 10 km w Rzekuniu - wspomina. - Przybiegłem przedostatni, dwa dni po biegu umierałem - mówi dziś.
Obaj panowie zapewniają, że sport - nawet w tak ekstremalnych formach jak w ich przypadku - jest dla każdego. Wystarczy bardzo chcieć.
- Każdy w miarę sprawny człowiek może się przygotować i wystartować w Iron Manie - przekonuje Wojciech Zarzycki. - Da się to pogodzić z pracą, choć oczywiście wymaga to wyrzeczeń i samodyscypliny. Ja na przykład wstawałem o piątej, żeby jeszcze przed pracą zrobić trening na basenie - mówi.
Plany biegowe
Obaj mają też kolejne plany. Zarzycki bardzo sprecyzowane.
- Plan na przyszły rok to zaliczenie Wielkiego Jakuszyckiego Szlema. Raz już to zrobiłem i byłem nawet wysoko w klasyfikacji open, bo trzynasty. Ta trzynastka jakoś za mną chodzi - śmieje się.
Wielki Jakuszycki Szlem polega na ukończeniu (w jednym roku) trzech długich dystansów w trzech dyscyplinach - narciarstwie biegowym (50 km), biegu górskim (51 km) i kolarskim wyścigu MTB (60 km).
- Będę chciał wystartować także na dystansie jednej drugiej Iron Mana i pobiec w końcu, odwoływany ostatnio w związku z pandemią Półmaraton Kurpiowski. Do Iron Mana wrócę może za trzy lata. Ale wrócę na pewno - deklaruje przewodniczący rady miasta.
Arkadiusz Zyśk także planuje kolejne starty w biegach 24-godzinnych (coś z tym niedosytem po ostatnim trzeba zrobić), ale nie tylko.
- Myślę też o spróbowaniu swoich sił w biegach górskich. To jednak na razie mało sprecyzowane plany - zaznacza.