Artur "Baron" Więcek: „Prawdziwe życie aniołów” to film, po którym chce się żyć

Czytaj dalej
Fot. G. Ziemiański
Anita Czupryn

Artur "Baron" Więcek: „Prawdziwe życie aniołów” to film, po którym chce się żyć

Anita Czupryn

To nie jest film o chorobie; ona jest tylko pretekstem do pokazania woli życia i siły życia, determinacji, z jaką potrafimy walczyć z własną niemocą. I w tym sensie jest to film o sile ludzkiego ducha, a ta siła udziela się widzom. Mnie się wydaje, że „Prawdziwe życie aniołów” to film, który dodaje skrzydeł. To dobry film na złe czasy, które, czasami, nam się w życiu przytrafiają – mówi Artur W. Baron, reżyser filmu „Prawdziwe życie aniołów”.

Pamięta Pan ten moment, kiedy pierwszy raz spotkał Krzysztofa Globisza?

"Prawdziwe życie aniołów", Film Kraków, 2023.
Alicja Rzepa Artur "Baron" Więcek, reżyser filmu "Prawdziwe życie aniołów": Historia Krzysia jest bardzo filmowa, w stylu hollywoodzkim wręcz, aż żal by było jej nie opowiedzieć

Czy pamiętam...? Chyba pamiętam! Oczywiście znałem go ze sceny Starego Teatru, ale tak „na żywo” poznałem go gdzieś na początku lat 90. Spotkaliśmy się w Piwnicy pod Baranami na wieczorze, który potem rozwinął się w noc…

...jak to w Piwnicy pod Baranami bywa.

Tak. A z nocy rozwinął się w świt. Skończyliśmy na imprezie z tańcami na stole, gdzieś na ulicy Dietla. Jestem pewien, że Krzysztof w ogóle tego nie pamięta i na pewno nie pamięta mnie z tamtego czasu, bo ja byłem wtedy nikomu nie znanym, początkującym twórcą, co zresztą nie zmieniło się do dzisiaj! (śmiech) Ale to jest chyba moje pierwsze wspomnienie Krzysia, które przychodzi mi głowy. Zamieniliśmy ze sobą parę zdań, jak to w takich sytuacjach imprezowych bywa. To były luźne rozmowy. Ale już wtedy pomyślałem: „Co za super gość! Świetny aktor, a nie zadziera nosa!”! Marzyłem, żeby z nim kiedyś popracować.

Marzenie się spełniło!

Jak tylko pojawiła się szansa, to zaprosiłem go do „Historii filozofii po góralsku”, serialu, który robiliśmy dla Telewizji Polskiej, według książki ks. Józefa Tishnera. Krzysztof grał tam w Sokratesa i mówił po góralsku, co, jak twierdził było dla niego chińszczyzną. I to było nasze pierwsze spotkanie zawodowe. Był może 1996 albo 1997 rok. Ale to wtedy, na planie tego serialu zobaczyłem w nim Anioła Giordano, upadłego nieco ale przezacnego i przyjaznego ludziom cherubina, który za złe sprawowanie i przesiadywanie w czyśćcu z Elvisem Presleyem zostaje zesłany na ziemię.

I tak powstał film „Anioł w Krakowie”, a potem „Zakochany anioł”.

Tak. Ze specjalnie napisaną dla Krzysia rolą, do której był po prostu stworzony!

"Prawdziwe życie aniołów", Film Kraków, 2023.
G. Ziemiański "Prawdziwe życie aniołów", Film Kraków, 2023

Jak się Panów znajomość rozwijała?

Myślę, że, jak to się mówi, nadawaliśmy na podobnych falach. Obaj lubimy się śmiać, jesteśmy otwarci na ludzi, ciekawi świata. Mamy podobne poczucie humoru i zapatrywania na różne rzeczy. Generalnie jesteśmy osobami, które lubią się też napić winka. (śmiech) To wszystko sprawiło, że gdzieś tam oprócz zawodowej współpracy pojawiło się i kumpelstwo. Zaczęliśmy bywać z małżonką u Globiszów w Kopytówce na wszelakich imprezach, imieninach, czy innych grillach. Tak poznaliśmy jego żonę Agnieszkę i całą rodzinę Krzysia, w tym legendarne cioteczki, o których wspominany też w naszym ostatnim filmie „Prawdziwe życie aniołów”. Ta znajomość rozwijała się przez lata i trwa do dzisiaj.

"Prawdziwe życie aniołów", Film Kraków, 2023.
G. Ziemiański "Prawdziwe życie aniołów", Film Kraków, 2023.

To się czuje w filmie „Prawdziwe życie aniołów”, ale zanim o filmie, to zapytam o kolejny, zwrotny moment. Jest 2014 rok, lato. Jak Pan się dowiedział, że Krzysztof Globisz przeszedł udar mózgu?

Dowiedziałem się od znajomych aktorów. Byliśmy na wsi, u mnie w domu, był lipiec, więc okres wakacyjny. Była u nas Ewa Kaim, aktorka Starego Teatru i to chyba ona dowiedziała się pierwsza. Może od Ani Dymnej? A może jakimś innym sposobem dotarła do nas ta straszna wieść, teraz już nie pamiętam dokładnie. Oczywiście byliśmy w szoku, nikt się tego nie spodziewał. Krzysztof był w formie, pracował, nic nie wskazywało na to, że może być chory. No więc dojmujące i przygnębiające poczucie smutku. Krzysztof był generalnie osobą niezwykle lubianą, serdeczną, miał piękną duszę, wszędzie pozostawiał aurę fantastycznego człowieka i zewsząd otaczała go dobra, pozytywna energia. Zatem ta wiadomość była szczególnie bolesna, bo dotyczyła bardzo lubianej, bliskiej nam i ważnej dla nas osoby. Ale później, właśnie to, co Krzyś zbudował wokół siebie pozwoliło mu wyjść z choroby moim zdaniem. Można powiedzieć, że był to jakiś przejaw życiowej karmy. Bo on swoim życiem i osobowością sprawił, że zgromadziła się wokół niego wielka grupa przyjaciół, został otoczony miłością i wsparciem rodziny, spłynął na niego niezwykle cenny i ogromny dar pozytywnej energii i on się tego uchwycił i właśnie to go w jakimś sensie uratowało. Mam tu też na myśli tych wszystkich ludzi, którzy przyszli z realną pomocą. Anię Dymną, która zaczęła organizować zbiórki, koncerty. Te uczucia i moc, które otaczały Krzysia, to właśnie było to, co moim zdaniem, pozwoliło mu wygrać z udarem i powrócić do życia.

Dziś sobie myślę, że to niemożliwe, żeby taki film, jak „Prawdziwe życie aniołów” nie powstał i że jest to opowieść o anielskich ludziach. Ale znów wyprzedzam, bo przecież zanim narodził się pomysł na film, przeczytał Pan w internecie: „Anioł miał udar”. To był ten impuls, który doprowadził do zrobienia filmu?

To nie było nagłe, jednorazowe wydarzenie. To był cały ciąg przeróżnych zdarzeń. Oczywiście to przeczytane gdzieś w Internecie hasło dotarło do nas i uświadomiło nam z całą mocą, że dla wielu ludzi Krzysztof Globisz, to jest po prostu Anioł Giordano, którego zagrał…

… a który przez przypadek trafił do Polski.

Dokładnie. Ale zamiast do Holland, trafił do Poland. Ludzie, którzy przecież nie znali Krzysia prywatnie utożsamiali go z tą postacią. A ci, którzy znali go z naszych „anielskich” filmów, często oglądali je, by poprawić sobie humor, by się lepiej poczuć. No więc myśmy wtedy zrozumieli, że to nie tylko Krzysztof Globisz miał udar, ale też anioł Giordano miał udar. A potem zaczęły się pojawiać głosy dalszych i bliższych znajomych, i innych ludzi, którzy mówili mnie i Witkowi Beresiowi: „No i co, chłopaki. Zrobiliście takie optymistyczne, pełne nadziei i jasności filmy. Mówicie, że świat ma sens, że trzeba iść po słonecznej stronie ulicy. Ale, jak to się ma do tego nieszczęsnego zdarzenia?” Łatwo jest robić optymistyczne filmy, pełne miłości, wiary i nadziei, kiedy wszystko się układa, kiedy życie nam sprzyja, kiedy jesteśmy szczęśliwi, zdrowi, mamy kochającą rodzinę i generalnie życie jest piękne. Ale, jak żyć, gdzie szukać nadziei w chwili totalnej rozpaczy i nieszczęścia? W momencie egzystencjalnej próby, kiedy życie mówi: „Sprawdzam”? Kiedy jesteśmy w takim stanie, że zastanawiamy się, czy w ogóle życie ma sens? Gdzie szukać tego sensu? I tu pojawiła się myśl, że może my rzeczywiście powinniśmy się jakoś do tego wszystkiego odnieść, i tak zaczęliśmy dojrzewać do kolejnego filmu z Krzysiem.

Jak zareagował na ten pomysł Krzysztof Globisz?

Zareagował z dużym entuzjazmem, wysłuchał nas, po czym w krótkich, żołnierskich słowach powiedział: „Ja – gram”. (śmiech) I gra, gra pięknie, co należy podkreślać, bo on nie tylko jest w tym filmie, ale też gra, gra jakąś wersję samego siebie, co potraktował, jak kolejne wyzwanie aktorskie, to była dla niego niezwykła szansa powrotu na plan filmowy. Dlatego on był do tego bardziej przekonany, niż jego żona, Agnieszka, która jest osobą bardzo nieśmiałą i skrytą. To Krzysztof był zawsze od czerwonych dywanów, świateł i blichtru sceny. Agnieszka wręcz przeciwnie. Wobec tego, to ona dłużej biła się z myślami, bo miała świadomość, że w jakimś sensie, będzie to ponowne przeżywanie tych wszystkich wydarzeń. A tylko ona wie ile bólu ją kosztowały. Ale tutaj znowu zadziałało coś, o czym już mówiłem: przez lata budowane zaufanie. Ona po prostu miała do nas zaufanie. Wiedziała, że zrobimy wszystko, żeby to był film uczciwy, który nie bazuje na tandetnych uczuciach, który nie pokaże choroby Krzysia w jakiś sensacyjny, tabloidowy sposób. I w końcu, że będzie to film, który jest potrzebny wielu ludziom, znajdującym się na zakręcie. A Historia Krzysia jest bardzo filmowa, w stylu hollywoodzkim wręcz, aż żal by było jej nie opowiedzieć. To coś, co zdarza się bardzo rzadko: bohater przezwycięża wszystkie przeciwności losu, pokonuje chorobę i wraca do życia mimo różnych przeciwności, mimo tego, że nikt w to właściwie nie wierzył. A na koniec wraca także na scenę i na plan filmowy. Oskar! (śmiech)

Takiej historii nikt na świecie jeszcze nie pokazał, żeby aktor po tak silnym, druzgocącym udarze mógł zagrać i to jeszcze zagrać taką rolę!

Oczywiście! Zagrać samego siebie! Dla zdrowego aktora, to jest nie lada wyzwanie. To nie jest wcale łatwe. Trzeba popatrzeć na siebie z boku, zanalizować się, spojrzeć z dystansem. A zagrać, po raz kolejny swój własny udar i całą tę historię wydobywania się z choroby, będąc aktorem, który ma problemy z mówieniem, aktorem nie w pełni sprawnym – to faktycznie jest niesamowity wyczyn, nie wiem, czy był taki w historii kina.

Na spotkaniu po pokazie filmu na niedawnym festiwalu Script Fiesta w Warszawie powiedział Pan, że bez żony Agnieszki ten film by nie powstał, bo te wydarzenia opowiadane są z jej perspektywy. Ale też ona współpracowała w pisaniu scenariusza. Nie można jednak powiedzieć, że jest to historia opowiedziana jeden do jednego. Jest osobista, uniwersalna, ale prawda miesza się z fikcją. Co zatem jest prawdą, a co kreacją?

Cała walka o Adama, czyli bohatera filmu, którą po udarze podejmuje filmowa żona, jest bardzo prawdziwa. Dzięki Agnieszce jest w tym filmie jakaś bardzo osobista i autentyczna nuta. Jest mnóstwo sytuacji, które naprawdę się wydarzyły, słów, które naprawdę zostały wypowiedziane. Jest jednak i sporo fantazji, inaczej wygląda rodzina Krzysia; poza tym myśmy w filmie zbudowali także odrębny od realnego świat wyobraźni bohatera, to, za czym on tęskni, do czego ucieka ze szpitala, i gdzie funkcjonuje niejako alternatywnie. To wszystko było niezbędne do skonstruowania ciekawego filmowego świata. Chodzi przecież o kino, nie tylko o prawdę. I z Agnieszką pracowało się wspaniale także dlatego, że ona właśnie doskonale rozumie potrzebę dramaturgii, specyfikę opowieści i filmowej narracji; doskonale wie, że niektóre rzeczy trzeba opowiedzieć inaczej, nawet podkolorować, że opowieść rządzi się swoimi prawami, potrzebuje odpowiedniej struktury i ma swoje wymogi. I Agnieszka, ale i cała rodzina Globiszów doskonale to rozumie. Poza tym ona przez cały czas była z nami na planie, a jej energia i pomoc była absolutnie nieoceniona, także z grająca ją Kingą Preis znalazły serdeczny, wspólny język.

"Prawdziwe życie aniołów", Film Kraków, 2023.
G. Ziemiański Prawdziwe życie aniołów, Film Kraków 2023 r.

Kinga Preis wzorowała się...?

Nie, nie. Kinga zagrała Agnieszkę tak, że warta jest wszystkich nagród świata, ale nie chciała zbyt intensywnie się nią inspirować, co ja też bardzo rozumiałem i popierałem. Może spotkały się raz, żeby porozmawiać, ale Kinga tworzyła własną wersję Agnieszki, podobnie – co ciekawe – jak Krzysztof kreował własną wersję siebie.

Nie odwzorowywał udaru, bo go nie pamiętał.

Dokładnie. Ta rola jest przedziwnym melanżem tego, co Krzysiu naprawdę doświadczył, z czego się wydobywał i co pozostawiło w nim jakiś ślad na dnie duszy, ale i tego, co na potrzeby filmu wykreował na planie. I to połączenie sprawia, że ta rola ma jakąś szczególną siłę wyrazu i jest wyjątkowa w polskim kinie. Co też istotne, on nie pamięta nic z tamtego czasu, nie pamięta samego udaru, ani mrocznego okresu tuż po nim, on to wykasował kompletnie z pamięci, może chroniąc się przed tym.

Nie było niepotrzebnego, powtórnego traumatyzowania?

Nie, zupełnie nie. To, że on to wyrzucił z głowy uwolniło nas też w sensie twórczym, niczego nie musieliśmy odtwarzać, wszystko mogliśmy wykreować od nowa. I w tym sensie to była normalna filmowa praca. Robiliśmy też duble. Z początku bałem się, czy ponowne odgrywanie niektórych traumatycznych przecież zdarzeń nie uruchomi u Krzysia jakiegoś niepokojącego procesu, depresyjnych odczuć, ale na szczęście okazało się, że nic niepokojącego się nie dzieje, a Krzysztof traktował te sceny, jak typowe zadanie aktorskie, jakby go osobiście nigdy nie dotyczyły. Jak widać aktor przed udarem, czy po udarze, pozostaje aktorem. Opowiem pani anegdotę o Juliuszu Osterwie, mogę?

Bardzo proszę!

Otóż Osterwie zmarła żona. I po pogrzebie, na cmentarzu długo stał przy jej grobie i płakał w żalu. Po wszystkim podeszła do niego jakaś, rozczulona tym widokiem, kobieta i powiedziała: „Panie Juliuszu! Jest pan naprawdę przejmujący w swym bólu!” A Osterwa, rozejrzawszy się dyskretnie, mówi do niej: „A widziała mnie pani w kaplicy?”

(Śmiech).

Widzi pani – aktor pozostanie aktorem – zawsze i wszędzie. To samo było z Krzysztofem. Trzeba zagrać udar? Nie ma problemu - gramy udar! A może dubelek? (śmiech)

Wydawać by się mogło, że kręcenie filmu „Prawdziwe życie aniołów” szło jak po maśle, a przecież zupełnie nie. Po pierwsze praca na planie filmowych ziała się już w czasie pandemii. Po drugie – zdarzył się kolejny udar Krzysztofa Globisza. Jak sobie radziła z tymi przeciwnościami ekipa filmowa i czy były też jasne, radosne momenty na planie?

Jestem pewien, że komuś tam w górze, czy może w dole zależało bardzo, żeby ten film powstał. Nasz film jest wielosezonowy, to znaczy potrzebowaliśmy 4 pór roku, więc okres zdjęciowy był planowany na rok, a stało się tak, że od momentu pierwszego klapsa do zakończenia trwał ponad dwa lata. Zaczęliśmy w listopadzie 2019 roku, a skończyliśmy w grudniu 2021 roku. Pomiędzy setami zdjęć, kiedy czekaliśmy na lato, Krzysztof doznał drugiego, na szczęście lekkiego, udaru. To spowodowało, że musieliśmy zawiesić zdjęcia; czekaliśmy pół roku z myślą, czy ten film w ogóle skończymy. Na szczęście okazało się, że Krzysztof mógł grać dalej. A potem zdarzyła się pandemia, co nas znowu potwornie wstrzymywało. Zostały nam zdjęcia, które musieliśmy kręcić w prawdziwym szpitalu, a w trakcie pandemii szpitale były zamknięte. Na szczęście udało się zorganizować zdjęcia w części należącej do Szpitala Uniwersyteckiego. Stało się to dzięki uprzejmości dyrektora, który ugiął się, zobaczywszy w naszych oczach przerażenie, że nie skończymy tego filmu i wpuścił nas do zamkniętej części budynku, z osobnym wejściem. To też był cud, że to miejsce w ogóle się znalazło. Potem okazało się, że ze względu na rosnącą liczbę przypadków zachorowania na COVID, w szpitalach brakuje miejsc i przyszła decyzja, że w miejscu, gdzie kręcimy, ma być otwarty dodatkowy oddział covidowy. Była to więc walka z czasem. Już nadjeżdżały łóżka, respiratory, a my cały czas kręciliśmy. Ale udało się skończyć! Sporo było tego rodzaju historii, które sprawiały, że mieliśmy pod górkę. Ale jeśli chodzi o chwile jasne i radosne, to też było ich mnóstwo. Całej ekipie, która patrzyła na to, z jakim zaangażowaniem Krzysztof pracuje i ile wysiłku go to kosztuje, udzielała się jego radość. My na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, ile wysiłku kosztuje wypowiedzenie jednego słowa, zrobienie małego kroku, a tu mieliśmy przed sobą faceta, który ma z tym wielki problem, ale nie narzeka, wręcz przeciwnie, wieziony na plan zimowy w specjalnie skonstruowanych saniach, śpiewa operowe arie, i tą siłą i humorem zaraża wszystkich dookoła. W tym sensie mówię o tym filmie, jak mówi się o Barcelonie, moim ukochanym klubie. Mianowicie Barcelona ma takie hasło – „Więcej niż klub”. A dla nas to spotkanie i wspólna praca, to było coś więcej niż film. To naprawdę było budujące doświadczenie. Na wielu poziomach.

Jeździ Pan z filmem na przedpremierowe pokazy – jak ten film działa na publiczność i jakie emocje uruchamia?

Film jest fantastycznie przyjmowany przez publiczność. Mieliśmy już chyba z 10 pokazów, przy wypełnionych salach. Ludzie zostają po filmie, chcą rozmawiać, dzielić się. Są szczerze wzruszeni i przejęci. Chyba udało nam się zrobić coś, co naprawdę działa na widzów. Pewnie jest tak, że, kiedy ludzie patrzą, jak Krzysztof gra i wiedzą, że on nie tylko gra, ale też naprawdę to wszystko przeżył i przetrwał, to pojawia się ten dodatkowy kontekst, który sprawia, że uruchamia się jakiś głębszy rodzaj wzruszenia i przeżywania tego filmu. Talent reżysera też ma tu chyba znaczenie! (śmiech)

Moim zdaniem ten film odpowiada też na pytanie, czym jest człowieczeństwo.

To, co Krzysiu, jego rola i ten film niesie, to rodzaj ogromnej siły i nadziei. Dystrybutor wymyślił hasło, że to jest film, po którym chce się żyć. I rzeczywiście coś chyba jest na rzeczy, to się potwierdza po spotkaniach z widownią. Bo to nie jest film o chorobie; ona jest tylko pretekstem do pokazania woli życia i siły życia, determinacji, z jaką potrafimy walczyć z własną niemocą. I w tym sensie jest to film o sile ludzkiego ducha, a ta siła udziela się widzom. Mnie się wydaje, że „Prawdziwe życie aniołów” to film, który dodaje skrzydeł. To dobry film na złe czasy, które czasami nam się w życiu przytrafiają.

Anita Czupryn

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.