Artyści starzeją się wolniej
Ur. 8.09. 1946 r. w Katowicach. Mieszka w Grotnikach. Rodzice byli aktorami i śpiewakami operowymi. Uczył się w podstawowej szkole muzycznej w Poznaniu, w klasie fortepianu, śpiewu - już w średniej szkole w Łodzi. Wokalista Trubadurów (1963-1973), artysta solowy.
Jak minęły święta?
Bardzo spokojnie, radośnie, rodzinnie, w naszym kościółku śpiewaliśmy kolędy z chórem. O godzinie 24.00 była pasterka. Ja nie popisywałem się, pełniłem rolę kantora, prowadziłem całość, dyrygowałem. Kolędy śpiewałem także w telewizji w Polsacie.
Dlaczego nie wystąpiłeś na jednym z wielkich sylwestrów w trzech stacjach telewizyjnych?
Telewizje prowadzą dobrą strategię, jeżeli chodzi o wykonawców. Przy całym szacunku dla fenomenu, jakim jest Maryla Rodowicz, która jest w rewelacyjnej formie, starają się dobierać różnorodnych piosenkarzy i nie zapraszać wciąż tych samych nazwisk, co popieram. Dlatego zdecydowałem się wystąpić dla 10 tysięcy ludzi w Ostrowie. Wszyscy pięknie się ze mną bawili.
Widzę, że zacząłeś dbać o linię…
Nadwaga zaczęła być uciążliwa i przestałem rzucać się na jedzenie. Jeden z doświadczonych dietetyków powiedział: „przed jedzeniem, niech pan sobie powie, że pan już to jadł”. Po prostu jem mniejsze ilości potraw. I oczywiście nie objadam się wieczorem, tylko jabłko, suszona śliwka, popijam herbatą. Trzeba mieć samozaparcie.
Musisz mieć dobrą kondycję, bo nie zwalniasz tempa i ostro pracujesz.
Właśnie wróciłem ze studia, w którym nagrałem 6 nowych piosenek.
Wydaje mi się, że mniej koncertujesz…
Koncertów jest trochę mniej, bo nie chcę być robotem wokalnym, tylko artystą, który grając koncert, pragnie przekazać ludziom radość. Zauważyłem, że programy telewizyjne typu talent show wyłoniły spory tłumek wokalistów, bardzo zdolnych, którzy sporo występują. Ja jestem ostrożniejszy w przypadku angażowania się w to wszystko, co organizatorzy imprez proponują. Po wielu latach pracy wyczuwam, jak zakończy się dany koncert.
Ale zgadzasz się na śpiewanie na eventach i weselach?
Te koncerty są tak samo traktowane, jak na salach koncertowych. Jest to sympatyczny rynek, koncerty są quasi kameralne, zupełnie inne niż dla 5 tysięcy ludzi na placu, wtedy musisz mieć kopa estradowego. Na uroczystościach rodzinnych atmosfera jest zupełnie inna. Niedawno, na jednej z nich kobieta zemdlała, bo nie przypuszczała, że mogę być dla niej niespodzianką. Była moją wielką fanką, miała cały pokój moich nagrań i plakatów. Mąż na urodziny „kupił jej Krawczyka”.
Osobiście ją cuciłeś?
Podszedłem do niej, aby zapytać, jak się czuje i zapytałem, co mam jej zaśpiewać przy stoliku? Padło na „Love my Tender” Presleya.
Powiedziałeś, że scena odmładza. Sprawdziłeś to na sobie?
Może nawet więcej, bo jest coś takiego, że artyści starzeją się trochę wolniej. Jak się okazało, dostają zastrzyki energii z takich narkotyków wewnętrznych jak serotonina, adrenalina, które u nas wydzielają się automatycznie. Dlatego 70-letni piosenkarz Krzysztof Krawczyk może wytrzymać godzinny koncert, który biegnie w bardzo mocnym tempie i nie czuje zmęczenia. Publiczność swoimi reakcjami wyzwala we mnie coś takiego, że chcę jej dać wszystko, co umiem najlepiej. U mnie nie ma innej opcji, muszę dać z siebie sto procent, albo wcale.
Podobno stosujesz pewne drobne sztuczki, żeby wyglądać młodziej?
W Stanach Zjednoczonych ukończyłem krótki kurs charakteryzacji, m.in. estradowej. Wiem jak wyprostować nos, jak usunąć drugi podbródek, wyszczuplić się i przyciemnić tam i tu. To wszystko przed wejściem na scenę, bo gdyby wyjść sute, to światła zrobią z ciebie chorego człowieka. Jeżeli są ubytki we włosach, to trzeba użyć korka od szampana i wystygniętą sadzą można zamaskować pewne miejsca. Mam własnego fryzjera, który robi balejaż, bo siwizna źle wygląda na scenie.
W jaki sposób dbasz o kondycję fizyczną?
Mam rower, na którym w pozycji półleżącej przez 15 minut muszę pojeździć. Spaceruję z kijkami. Wykonuję ćwiczenia na mięśnie lędźwiowe i kolana. Chodzę na zabiegi, które nazywają się „fala uderzeniowa”, czyli młoteczek pod ciśnieniem uderza w kolana, obłożone specjalnym lodem. Stosuję też akupunkturę.
Publiczność przyjmuje cię tak, jak za czasów twojej największej popularności?
Jest to dla mnie wielką tajemnicą, bo na koncerty powinni przychodzić 60-, 70-latki, a widzę dużo młodych ludzi, którzy ze mną śpiewają piosenki. Przerabiają je, aranżują na nowo.
Podobno zrealizowałeś wszystkie swoje marzenia. Co będzie teraz?
Zostały mi tylko podróże międzyplanetarne...
Wydałeś 126 płyt. Teraz promujesz kolejną w duetach. Lubisz śpiewać w duetach?
Miałem awersję do duetów i to mi zostało z dzieciństwa. Mój ojciec i mama śpiewali w operetce, patrząc na duety, wydawało mi się to sztuczne. Pierwszą propozycją było nagranie duetu ze Zdzisławą Sośnicką, bo mieliśmy głosy bogate w alikwoty i mogło to dać dobry efekt. Śpiewałem na scenie z Ireną Jarocką, z Dorotą Stalińską, ze Skaldami. Dzisiaj po nagraniu 12 duetów wiem, że trzeba znaleźć klucz do serca partnera z duetu, bo on oczekuje tego ode mnie.
Ile duetów nagrałeś w wirtualny sposób?
Połowę płyty, w tym duet z Kasią Nosowską, czy Maciejem Maleńczukiem. Bardzo wymagająca była Edyta Bartosiewicz, wycisnęła ze mnie wszystko, co można.
Wybrałeś do duetów piosenkarki i piosenkarzy z zupełnie innych obszarów muzycznych. Dlaczego?
Wydawało mi się, że w ten sposób płyta będzie ciekawsza. Wybierałem osobowości. Zaskoczyła mnie country’ową barwą głosu Urszula. Zaskoczył mnie Daniel Olbrychski, który śpiewa całkiem nieźle. Nagranie z nim trwało pół godziny, co rzadko się zdarza.
Na finał umieściłeś świąteczną piosenkę „Witamy ciebie gwiazdko”, którą śpiewasz z Eleni. Dlaczego z nią?
Zastanawiam się, dlaczego do tej pory nie nagrałem całej płyty z Eleni, bo my bardzo dobrze brzmimy razem, a ona jest bardzo serdeczną osobą. W przyszłości chciałbym nagrać kolędy w duecie z moim synem, który dobrze czuje się w studiu.