Atak niedźwiedzia w Bieszczadach. Niedźwiedź usiadł na mnie, kłami przebił dłoń na wylot
Niedźwiedź, atakując, ryczał okropnie, a ja chyba jeszcze bardziej - opowiada Roman Rozwadowski z wioski Moczary w Bieszczadach. - Myślałem, że to już mój koniec.
Moczary, niewielka wioska w Bieszczadach, położona niedaleko Ustrzyk Dolnych, z dawną cerkwią greckokatolicką i domem pomocy społecznej. To tu spotykamy się we wtorek z Romanem Rozwadowskim, który niedzielnego poranka na pewno nie zapomni do końca życia. 53-latek wraca właśnie z córką ze szpitala w Sanoku, gdzie miała mu zostać zaaplikowana surowica po niedawnym bliskim spotkaniu z niedźwiedziem. Ręka zabandażowana, na temblaku, kolano zawinięte, opatrunki w okolicach barku, brzucha i klatki piersiowej.
Opowiada nam, co wydarzyło się w minioną niedzielę.
- Pojechałem ze szwagrem do lasu. Tu blisko, w okolice Jałowego i Stebnika, by pozbierać narzędzia do wycinki drzew i przenieść je na inny oddział - mówi mężczyzna, który od 25 lat pracuje przy wycince. - Wziąłem widły, żeby klina poszukać, bo gdzieś tam mi się zgubił. Wie pani, chodzi o taką metalową część, którą wbija się, obalając drzewo - tłumaczy.
- Kazałem szwagrowi, żeby połaził sobie po lesie, blisko auta i poczekał, bo noga go bolała. Umówiliśmy się około 11.
Od samochodu uszedł jakieś 800 - 1000 metrów. Okolica była mu świetnie znana, bo przecież jest tubylcem. Postanowił skrócić sobie drogę.
- Szedłem prosto, na dół, gdzie raczej się nie zapuszczałem. Wtedy zobaczyłem ogromną dziurę, a w niej ciemne futro. Już wiedziałem, że to niedźwiedź. Był na wyciągnięcie ręki. Szedłem dalej normalnym krokiem, ale oglądając się za siebie.
Rękę przegryzł na wylot
Podświadomie czuł, że coś się za chwilę wydarzy.
- Już byłem na wzniesieniu, gdy nagle niedźwiedź wyskoczył z rykiem. Ruszył na mnie. Odwróciłem się, trzymając widły w rękach i próbowałem nie dopuścić go do siebie. Chwilę tak staliśmy naprzeciw siebie. Pyskiem się pchał, a ja starałem się jak mogłem trzymać dystans.
Dostrzegł, że biegnąc w jego stronę, drapieżnik wpadł do kałuży.
- Łudziłem się przez ułamek sekundy, że jak się skąpie, to mi odpuści, ale nie. Pokonał mnie, przewrócił, a potem walczyliśmy z sobą.
Rozwadowski pamięta, że niedźwiedź cały czas okropnie ryczał.
- A ja chyba jeszcze bardziej. Obaj się darliśmy - uśmiecha się na to wspomnienie, bo gdy adrenalina puściła, łatwiej już z humorem patrzeć na te dramatyczne chwile. - W tamtym momencie myślałem, że już po mnie, bo czego innego się spodziewać, leżąc powalonym na plecach i widząc przed oczami rozwartą paszczę?
Nie pamięta, jak długo trwała kotłowanina z niedźwiedziem. Może dwie, może trzy minuty.
- W końcu chwycił mnie zębiskami za kolano, przyciągnął i siadł na mnie. Starał się dostać do głowy. Osłoniłem ją ręką. Ciachnął mnie zębami w ucho i tutaj, po boku, zęby przeszły przez kominiarkę - pokazuje ślad na głowie.
Córka pana Romana pokazuje nam, co zostało ze skórzanej, czarnej kurtki, którą tata miał na sobie. Zarysowane są jeszcze błotniste ślady niedźwiedzich łap, które rozpruły pazurami solidny materiał. Przy kołnierzu dziury po zębach, jakby ktoś skórę potraktował dziurkaczem. Obrażenia Rozwadowski miałby pewnie jeszcze większe, gdyby nie plecak, który ochronił go nieco przed razami.
- Dopiero jak mi rękę przegryzł na wylot, odstąpił - opowiada mężczyzna. - Zdziwiłem się, że tak szybko uciekł. Ja go ugryzłem, czy co? - żartuje.
Na pozszywanej dłoni będzie miał bliznę. Dziura miała niemal 2 cm średnicy. Szwów ma znacznie więcej. Czeka go leczenie, potem rehabilitacja. Ręka wciąż dokucza.
- Gdy niedźwiedź uciekł, wstałem, wyciągnąłem telefon i chciałem zadzwonić po pomoc, ale zasięgu niestety nie było - kontynuuje opowieść. - Porozglądałem się, upewniłem się, że już go nie ma i pomyślałem: idę. Krew się lała, bolało bardzo.
Wkrótce dostrzegł szwagra. Ten z daleka nie widział jeszcze jego obrażeń.
- Czemu tak szybko, zapytał zdziwiony. A ja na to: bo niedźwiedź chciał mnie zjeść. Wtedy nogi się pod nim ugięły. Nawet nie wie, jak przyjechał ze mną do domu.
Przerażona była także żona, która wciąż nie może ochłonąć. Wezwali pogotowie. Potem przyleciał śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
- Jeszcze się helikopterem przeleciałem, a nigdy wcześniej nie miałam okazji - uśmiecha się pan Roman. - Wrażeń mi więc nie brakowało.
Słyszymy, że widywał wcześniej niedźwiedzie, ale nigdy z tak bliska.
- Nie chciałbym więcej takiego spotkania oko w oko - wzdryga się. - I nikomu tego nie życzę. Ale z podziwem mówi, że osobnik był wyjątkowo urodziwym stworzeniem o niemal czarnym futrze.
To najczęściej wina człowieka
Pan Roman nie był jedyną ofiarą niedźwiedzich zębów i pazurów w ostatnim czasie. Turysta z Zakopanego, który w Polanie spędzał urlop, natknął się na niedźwiedzicę z trójką małych. Opowiadał nam o tym: - Nieświadomie przechodziłem zbyt blisko gawry, jakieś 3 m. Zwierzę pojawiło się błyskawicznie. Potknąłem się i upadłem na plecy. Wtedy niedźwiedzica złapała mnie za stopę i zaczęła szarpać. Jedyne, co mogłem zrobić, to drugą nogą uderzyć ją w nos.
To poskutkowało, a przed większymi obrażeniami ochroniły go mocne buty.
- Agresorka jeszcze chwilę krążyła wokół mnie, po czym pozbierała potomstwo i odeszła. Zdołałem zrobić im zdjęcie.
Historią innego niedźwiedzia, który spacerował po Polanie, żyła cała Polska. Widzieliśmy też film, na którym widać drapieżnika maszerującego nocą po centrum Cisnej.
- Coraz częściej dochodzi do ataków niedźwiedzi na ludzi? - pytamy dra Przemysława Wasiaka, specjalistę ds. monitoringu fauny w lasach z Bieszczadzkiego Parku Narodowego. - W żaden sposób nie mogę potwierdzić, że ataków jest więcej, bo np. w zeszłym roku w ogóle nie było.
Pytany, jak reaguje, słysząc, że niedźwiedzi jednak może być za dużo i trzeba „coś” z tym zrobić, mówi:
- Absolutnie nie zgadzam się z tym. Dopóki ktoś nie udowodni, że faktycznie nastąpiło jakieś ogromne zagęszczenie. Nie wydaje mi się jednak. Dlatego przed podjęciem drastycznych środków, np. decyzji o odstrzale, należy wykonać bardzo precyzyjne liczenie.
Obecnie brakuje badań, które pozwoliłyby ustalić liczebność niedźwiedzi. Niektórzy naukowcy szacowali, że w Bieszczadach żyje ok. 60 osobników, a inni, że ponad 80 i że przyrost jest intensywny.
Przemysław Wasiak przyznaje, że zdarzają się osobniki konfliktowe, jak niedźwiedź z Polany, z którym niedawno mieli do czynienia, ale to najczęściej wina człowieka.
- Powinniśmy rozumieć, że na obszarze, gdzie występuje, musimy zachować środki ostrożności. W pobliżu zabudowań nie powinno być otwartych kompostowników, koszy ze śmieciami, żeby niedźwiedzie nie mogły żywić się w pobliżu ludzi.
Za niedopuszczalne uważa świadome dokarmianie niedźwiedzi.
- Czasami ktoś wynosił im karmę tylko po to, by zrobić sobie zdjęcia lub pochwalić się, że do niego przychodzi. Karygodne postępowanie! Niestety, niedźwiedzie również posilają się na karmiskach łowieckich. Nie jest to karma wykładana dla nich, lecz dla jeleni, niemniej jednak z tego korzystają. Te karmiska tworzą jakby łańcuch, który prowadzi zwierzę w pobliże zabudowań.
Jeśli już dochodzi do ataku, to raczej wtedy, gdy grzybiarz albo zbieracz poroży zaskoczy drapieżnika, wchodząc tam, gdzie ten drzemie w barłogu. - Niedźwiedź, słysząc nas, często wydaje odgłosy ostrzegające: pomruki czy też ryki, ale niestety bywa, że nas nie wyczuje i nachodząc go, mamy duży problem - mówi dr Wasiak.
Jednym ze sposobów na uniknięcie spotkania z „misiem” jest głośne maszerowanie po lesie.
- Wystarczy podnieść kij i od czasu do czasu uderzać nim w drzewo, żeby drapieżniki słyszały, że jesteśmy obecni. Możemy sobie nucić piosenkę.
Zwraca uwagę, że niebezpieczne są młodniki, bo w nich „brunatne” lubią odpoczywać. - Niestety, te miejsca są też bardzo często odwiedzane przez grzybiarzy.
Jeśli już wiemy, że niedźwiedź się nami zainteresował i zmierza w naszym kierunku, nie należy uciekać, ale spokojnie wycofywać się. Nic więcej w zasadzie w tym momencie nie możemy zrobić.
Przemysław Wasiak radzi też, by nie chodzić po lesie samemu. - Mieliśmy taką sytuację kilka lat temu w rejonie Dwernika, kiedy syn, krzycząc i wymachując rękami, skutecznie odstraszył niedźwiedzia, który już zaatakował ojca. Pewnie obrażenia byłyby znacznie dotkliwsze, gdyby tej drugiej osoby nie było w pobliżu.