Autobus PKS Białystok miał wypadek. Podróżni byli zdani na siebie
To było w sylwestra koło Olsztyna. Pasażerowie autobusu PKS Białystok nie doczekali się transportu. Prezes PKS Cezary Sieradzki przeprasza. Podróżni mogą domagać się odszkodowań
- Dotąd nie mogę się otrząsnąć! Jak można było kazać ludziom szukać sobie transportu na własną rękę - denerwuje się nasza Czytelniczka.
Taka nieprzyjemna sytuacja spotkała ją w sylwestra. Podróżowała autobusem PKS relacji Gdańsk-Białystok. Chwilę przed godz. 14, niedaleko miejscowości Trękusek koło Olsztyna, doszło do wypadku. Z autobusem zderzył się samochód osobowy. Kierowca audi zginął na miejscu.
- Autobusem podróżowało 14 osób. Dwie trafiły do szpitala, a trzy po badaniu odmówiły hospitalizacji - informuje mł. bryg. Sławomir Filipowicz, oficer prasowy olsztyńskiej straży pożarnej.
Ruch w obu kierunkach na drodze był zablokowany. Akcja ratownicza trwała dwie godziny. - W tym czasie pasażerowie siedzieli w naszych samochodach - opowiada Sławomir Filipowicz.
I czekali na transport zastępczy... Powinien go zapewnić przewoźnik, czyli PKS Białystok. - Jest to kwestia prawa i dobrej praktyki. Przewoźnik dbający o renomę zawsze zapewni transport swoim pasażerom w takiej sytuacji - wyjaśnia Bartosz Wojda, białostocki adwokat.
Tymczasem, jak opowiada nam Sławomir Filipowicz, samochód OSP Klebark Wielki, zawiózł nieodpłatnie jedną osobę na dworzec PKP w Klewkach. To trzy kilometry od miejsca wypadku. Pozostali pasażerowie wrócili na własną rękę w kierunku Ostrołęki i Szczytna. - Po kierowcę przyjechała prywatnym samochodem żona. I dodatkowo zabrała jeszcze trzy osoby - dodaje Filipowicz.
Cezary Sieradzki, prezes PKS Białystok, a od poniedziałku Podlaskiej Komunikacji Samochodowej Nova SA., w skład której wchodzi PKS Białystok, bije się w piersi: - To nie jest sytuacja normalna. W każdym innym przypadku, od razu, pilnie załatwialiśmy zastępczy transport. Nie uciekamy od tego. Tym razem było to bardzo utrudnione ze względu na szczególny dzień. Był przecież 31 grudnia - przekonuje Sieradzki.
Zapewnia, że jego pracownicy robili co mogli, by pomóc pasażerom. Ale, jak przyznaje, nie wyobraża sobie też, by za autobusem jechał następny, by zabezpieczyć kurs dalekobieżny. - Próbowaliśmy załatwić lokalnego przewoźnika, który rozwiózłby ludzi do docelowych miejsc - tłumaczy prezes Sieradzki.
W końcu PKS udało się znaleźć taki transport. - Ale okazało się, że pasażerów na miejscu już nie było - dodaje Sieradzki.
W międzyczasie, jak mówi, spółka dostała informację, że jej klientów do Olsztyna podwieźli strażacy. - Udało nam się porozumieć ze strażą pożarną, która wystawi nam za to rachunek - twierdzi Sieradzki.
- Absolutnie! Nie bierzemy żadnych pieniędzy! To były działania humanitarne - zarzeka się Sławomir Filipowicz.
Prezes PKS Nova przeprasza pasażerów. Ale według nich to za mało. - To kpina! Jakaś znieczulica! - oburza się nasza Czytelniczka.
Adwokat Bartosz Wojda przypomina, że podróżni mają teraz prawo domagać zwrotu kosztów transportu zorganizowanego we własnym zakresie.
- Każda taka reklamacja zostanie rozpatrzona - zapewnia Sieradzki.
Komentarz
Julita Januszkiewicz:
Będziemy walczyć o pasażera nowym taborem, jakością usług, dotrzemy tam gdzie kolej nie dojedzie - zapewniał Cezary Sieradzki, prezes spółki PKS Nova. Tak przekonywał w poniedziałek podczas konferencji dotyczącej właśnie powstania tej spółki. Tyle słowa.
Bo w praktyce wygląda to inaczej. Ten nieprzyjemny incydent, który zdarzył się koło Olsztyna, nie działa na korzyść firmy. Po tym co się stało, ludzie mogą się bać pojechać autobusami PKS w daleką podróż. Bo nie daj Boże, znowu zdarzy się coś złego... I PKS zostawi swoich klientów, gdzieś w szczerym polu.
Zresztą, wystarczy przejechać się pekaesem nieco poza Białystok. Stare, brudne, często przesiąknięte dymem papierosowym autobusy. Taka jest rzeczywistość. I zmiana nazwy spółki nic tu nie pomoże!