Autostop, podróż za jeden uśmiech. Któż nie jeździł nim w młodości...
Kiedyś autostopem można było przejechać Europę. W PRL-u granicą dla nas była Niemiecka Republika Demokratyczna. Oto wspomnienia autostopowiczów z ich przygód po Polsce i Europie.
Jedziemy autostopem, jedziemy autostopem. W ten sposób możesz, bracie, przejechać Europę - to słowa piosenki śpiewanej niegdyś przez Karin Stanek. Dzisiaj, kiedy za nieduże pieniądze kupić można stary samochód na gaz, młodych ludzi przy drodze z napisanym na tekturze celem podróży spotkać można coraz rzadziej, ale wspomnienia związane z autostopem wciąż są jednymi z tych najmilszych związanych z wakacjami. Ma je każdy, kto spotkał się z życzliwością kierowców nie tylko, gdy wybierał się w autostopową podróż dookoła Polski, ale i gdy spóźnił się na ostatni PKS w bieszczadzkiej głuszy.
W Polsce autostop formalne ramy zyskał w drugiej połowie lat 50. To wówczas rozpoczęła się sprzedaż książeczek autostopowych, w które wyposażeni musieli być fani takiego sposobu spędzania wakacji. „Trzydzieści kilometrów przed Włocławkiem napotkałem młodą dziewczynę w spodniach i czerwonej koszuli. Szosa biegła tu przez środek lasu, dziewczyna stała na pustej drodze i machała chusteczką. Stanąłem, a wówczas wyciągnęła do mnie książeczkę autostopu” - pisze Zbigniew Nienacki w wydanej w 1964 roku „Wyspie złoczyńców”, pierwszej książce z cyklu tych o Panu Samochodziku. Królową autostopu była też ciotka głównych bohaterów „Podróży za jeden uśmiech” grana przez Alinę Janowską. Autostopowiczem jest też przecież jeden z trójki bohaterów „Noża w wodzie” Romana Polańskiego. Obecność autostopu w literaturze i kinie tylko potwierdza tezę o jego popularności. „Moda na turystykę indywidualną, organizowaną przez samą młodzież, lansuje autostop jako atrakcyjną i najtańszą formę krajoznawstwa” - pisał „Dziennik Zachodni” w czerwcu 1979 roku.
Specjalną książeczkę autostopowicze kupić mogli wówczas w ponad czterystu punktach: oddziałach PTTK, placówkach Informacji Turystycznej, Almaturu, Rady Zrzeszenia LZS, schroniskach młodzieżowych. Kosztowała 70 złotych i dodatkowo 2 zł na odnowę zabytków Krakowa. W tej cenie prócz książeczki autostopowicz otrzymywał kupony na przejazd 1980 km, samochodową mapę Polski, regulamin z listem do kierowców. Był też ubezpieczony w PZU. „Obecnie większość autostopowiczów podróżuje z własnym namiotem, lecz wielu korzysta z noclegów we wsiach. Przypominamy - gospodarze wiejscy są gościnni, Wy bądźcie uprzejmi; pomóżcie przy żniwach i w obejściu. Akcję »Uprzejmy Gospodarz« organizatorzy włączyli do kampanii Rady Głównej FSZMP »Każdy Kłos na Wagę Złota«” - czytamy w gazecie sprzed lat. Zapraszano też na... sejmik autostopowiczów, który w lipcu odbyć się miał w Sępólnie Krajeńskim koło Bydgoszczy.
Dziś autostop ma już zupełnie inne oblicze, ale wciąż sprawia wiele radości i pozostaje sympatycznym wspomnieniem na lata. Bo nigdy nie wiadomo, kogo można spotkać przy „łapaniu stopa”.
- Kiedyś podwoził nas na stopa Wiktor Zborowski. Jechał do domu, a zgarnął nas, bo padało. Ja poznałam go od razu, za to mój ówczesny chłopak siedział całą drogę i powtarzał: Ale ja pana gdzieś już widziałem. Miałam ubaw, nie przyznałam, skąd go znam, a i pan Wiktor szedł w zaparte, że to chyba mało możliwe, że go kojarzy. Dopiero po wyjściu z auta powiedziałam, z kim jechaliśmy - śmieje się Aneta z Czeladzi, która większość wakacji spędziła jeżdżąc autostopem. - Kiedyś nie było wielkiej trudności, żeby kierowca się zatrzymał. Łatwiej oczywiście było czasem mi samej łapać na słowa „A, i jest jeszcze kolega, właśnie idzie”. Większość wtedy nas brała, skoro już się zatrzymali. Czasem sami kierowcy mówili, że wożą autostopowiczów, bo sami kiedyś jeździli w ten sposób.
Jedna z autostopowych jazd Anety była też zaproszeniem do zwiedzania okolicy. - Złapaliśmy stopa, gdzie pan wiózł swoją żonę, z którą mieszkają we Francji, i jej mamę, by pokazać im swoje rodzinne strony. Zabrał nas i postanowił wziąć do starego kościółka, gdzie kręcony był ślub Janosika. To kościół św. Michała Archanioła w Dębnie. Sam zapłacił nam za bilet jeszcze i nie chciał żadnych pieniędzy, mimo że nalegaliśmy. Gdyby nie on, nawet nie wiedzielibyśmy o istnieniu tego pięknego miejsca - wspomina. - Powiedział, że kiedyś mamy tak kogoś zabrać jak on nas. To wystarczy.
Tomasz z Katowic już w latach 90. wybrał się autostopem do Niemiec. Wówczas już zjednoczonych. Był to rok 1993, czyli czasy przedkomórkowe, przedinternetowe i bez żadnych kart płatniczych. - Wpadliśmy na pomysł, aby odwiedzić całą ekipą naszych dwóch kumpli, Żonkila i Froniola, którzy kilka lat wcześniej wyjechali do Niemiec, w okolice Krefeldu. Lisu miał nas zabrać swoim dostawczym fordem z „budą” bez okien. Im bliżej było wyjazdu, tym ekipa coraz bardziej się wykruszała, na koniec Lisu stwierdził, że nie może jechać. Zostaliśmy tylko my dwaj: Mały Jacek i ja - wspomina. Ostatecznie Jacek zaproponował autostop, chociaż miała to być dla nich dziewicza wyprawa z wykorzystaniem tego środka transportu. Do granicy w Olszynie podwieźli ich tata i wujek Jacka.
- Myśleli pewnie, że wymiękniemy, kiedy patrzyli na nasze próby złapania stopa przed granicznymi szlabanami. Jednak w ciągu 10 minut mieliśmy pierwszą okazję - no i zabrał nas Polak jadący w kierunku Ha-noweru. Zaczęła się wielka przygoda, która wiązała się z nauką autostopu. Pamiętam, jak sympatyczna starsza Niemka zgarnęła nas z autostrady, tłumacząc, że nie można na niej machać, bo zajmie się nami Polizei - opowiada. - Nie zdążyliśmy dojechać do celu przed nocą, więc spaliśmy w krzakach przy stacji benzynowej w pobliżu Dortmundu. Niebezpiecznie jest spać z brzegu krzaka, tak jak wtedy ja. W środku nocy kierowca szwedzkiego TIR-a, zamiast pójść do pobliskiego WC, postanowił zrobić siku przy krzaczku. Na szczęście Jacek był czujny - opowiada Tomasz. Ale pierwszy wyjazd był tak fajny, że rok później przyjaciele wybrali się stopem do Paryża.
Bo nie jest sztuką jechać na wakacje, by wylegiwać się w słońcu w kilkugwiazdkowym hotelu. Sztuką jest to, by te wspomnienia były tak miłe i oryginalne, że pozytywne emocje budzić będą również po wielu latach. A tak właśnie jest z autostopem. Niezależnie, czy podróżowało się do Dębna, Dortmundu czy... Sępólna Krajeńskiego. Przecież: „gdzie szosy biała nić, tam chce się, bracie, żyć, czy naprzód jedziesz, czy z powrotem”.