Rzeszowski oddział GDDKiA, który jest inwestorem na podkarpackim odcinku A4, nie ustrzegł się kosztownych błędów. Tak wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli
Trzeba było zdążyć przed Euro 2012, więc Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad słała do wojewody rzeszowskiego wnioski o wydanie zezwoleń na realizację inwestycji drogowej mocno niekompletne. Okazuje się, że żaden (!) z przesłanych wojewodzie wniosków nie zawierał kompletu dokumentów.
Brakowało map, wykazów zmian gruntowych, raportów oddziaływania na środowisko, wypisu z ewidencji gruntów o właścicielach terenów i innych. A potem GDDKiA dosyłała kolejne dokumenty. W niektórych przypadkach najpierw składała wniosek, a dopiero potem zaczynała starać się o uzyskanie załączników.
Trwało to od 27 dni, od chwili złożenia wniosku, do 5 miesięcy. Skutek? Zdaniem Najwyższej Izby Kontroli, która sprawę badała, wojewoda podkarpacki nie miał szans zmieścić się w ustawowo określonym czasie 90 dni na wydanie decyzji, bo czekał na brakujące dokumenty. W skrajnym wypadku decyzję wydał po 11 miesiącach i 7 dniach od chwili złożenia wniosku.
GDDKiA się broni: właśnie dlatego, że spieszyliśmy się ze złożeniem wniosku, nawet niekompletnego, uniknęliśmy poważniejszych opóźnień. Bo już z chwilą jego złożenia uruchomiliśmy procedurę administracyjną o wydanie zezwolenia. I znacznie dłużej by to trwało, gdybyśmy ze złożeniem wniosku czekali do chwili uzyskania ostatniego, koniecznego załącznika.
Kłopot jeszcze w tym, że nie o wszystkie załączniki GDDKiA starała się "osobiście", niekiedy zwracała się do innych podmiotów, by starały się dla niej uzyskać konieczne dokumenty.
A podmioty się z tym spóźniały, więc należało je ukarać karami umownymi. A GDDKiA tych kar nie naliczała. Łącznie na sumę prawie 2,5 tys. euro, jak wyliczyli kontrolerzy NIK. I polecili Generalnej Dyrekcji wyegzekwować te pieniądze.
- Wszystkie kwoty w wysokości podanej w wystąpieniu pokontrolnym NIK zostały wyegzekwowane - zapewnia Joanna Rarus, rzecznik rzeszowskiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.
Niespodzianki w ziemi
Każdy z 5 podkarpackich odcinków autostrady budowano dłużej i wolniej, niż zakładał to plan. Fachowcy twierdzą, że taka obsuwa to norma na europejskich placach budów, ale wykonawcy polskich dróg obsuwają się daleko ponad normę.
Dlaczego? I na to pytanie próbowali odpowiedzieć kontrolerzy NIK. Bo nieobliczalne w skutkach i przebiegu prace wykopaliskowe?
Nie tylko. Zorientowani w temacie pamiętają, że Polimex - Mostostal, Budimex Dromex i Avax, wykonawcy odcinka z Jarosławia do Korczowej, nieustająco narzekali na to, że w ziemi co rusz znajdują niespodzianki.
Znajdowali, bo konsorcjum dwóch kieleckich firm nierzetelnie wykonało badania gruntów. W efekcie wykonawcy musieli dodatkowo wzmacniać niestabilne podłoże, co kosztowało i czas, i pieniądze. Duże pieniądze.
Avax zażądał od GDDKiA prawie 40 mln zł za nieprzewidziane roboty, które byłyby przewidziane, gdyby kieleccy geodeci dobrze wykonali swoją robotę. I GDDKiA musiała te żądania uznać.
Z tego samego tytułu Budimex Dromex zażądał kolejnych prawie 25 mln zł. Po czasie GDDKiA zleciła wykonanie ekspertyzy dokumentacji geologicznej, sporządzanej przez kieleckie konsorcjum. Ekspertyza potwierdziła nieprawidłowości.
Co dalej? Wypadałoby zażądać od kielczan zwrotu pieniędzy za fuszerkę.
- W związku z tym, że nie zostały jeszcze ostatecznie rozstrzygnięte roszczenia wykonawcy robót, nie jest możliwe określenie wysokości szkody, jaka została wyrządzona przez wykonawcę dokumentacji geologiczno-inżynierskiej - wyjaśnia Joanna Rarus.
Generalna Dyrekcja czeka z egzekucją na oszacowanie strat, tymczasem broni się, że przecież dokumentacja geologiczna uzyskała aprobatę ministerstwa środowiska i choćby dlatego nie było powodu jej kwestionować.
A kontrolerzy NIK zauważają, iż GDDKiA miała obowiązek kontrolowania prac kieleckiego konsorcjum, ale czyniła to wyrywkowo, nie prowadziła kontroli próbek gruntu i wody gruntowej.
GDDKiA tłumaczy, że gdyby chcieć kontrolować kielczan w 100 procentach - koszty operacji by znacznie wzrosły. A poza tym, do tak szerokiej kontroli nie miała ani zaplecza laboratoryjnego, ani ludzi.
Bubel przeceniony
GDDKiA miała wyjątkowego pecha do dokumentacji geologicznej. Pracownikowi rzeszowskiego oddziału Dyrekcji polecono oszacować wartość tej dokumentacji na potrzeby przetargu.
Ten wziął za podstawę cenę za wykonanie takiej ekspertyzy, jaką płacono przy okazji budowy drogi S19 i pomnożył ją przez liczbę 47 kilometrów tego odcinka autostrady.
I do tej pory wszystko prawie w porządku, tyle że ekspertyza kilometra S19 kosztowała 8 714,29 zł, tymczasem pracownik GDDKiA przyjął, że koszt dla kilometra autostrady to też 8 714,29, ale euro, a nie złotówek. Pomyłka szalenie kosztowna.
"W ten sposób szacunkową wartość przedmiotu zamówienia określono na 2 mln zł (brutto) zamiast na 511 965 zł (brutto), przez co zawyżono ją o 1 588 035 zł, tj. ponad trzykrotnie" - zauważają kontrolerzy NIK.
Dyrekcja tłumaczyła się, że i tak na ekspertyzę zamierzała przeznaczyć 2 mln zł. Z pomyłki skorzystali ci, którzy stanęli do przetargu na wykonanie tej dokumentacji. Wybrano i tak najtańszą ofertę, bo za 776 tys. zł. Można było taniej?
NIK twierdzi, że zdecydowanie tak: "Na skutek tej nieprawidłowości dokonano zamówienia na kwotę wyższą od szacunkowej wartości zamówienia o 263 955 zł, tj. 51,6 procent".
Wybieramy mniejsze zło
Miało być szybko, bo na Euro 2012, w umowach wykonawczych GDDKiA zastrzegło terminy, tymczasem wykonawcy spóźniali się straszliwie. Z własnej winy.
Bo mieli za mało ludzi, za mało sprzętu, za mało kruszywa, nie płacili podwykonawcom na czas, a ci urządzali (uzasadnione) akcje strajkowe.
I wtedy trzeba było zrywać umowy z wykonawcami - sugeruje NIK. Bo nie wywiązywali się z umów. Tym bardziej że nieprawidłowości nie były incydentalne, ale ciągłe i narastające. A wykonawcy nie zdradzali ochoty do działań, które mogłyby poprawić sytuację.
Na co Dyrekcja tłumaczy, że takie podejście, to literalne traktowanie prawa, że to niezrozumienie realiów tak wielkich inwestycji. Owszem, można było zrywać kontrakty z winy wykonawców, tylko co potem?
Bo potem trzeba byłoby zabezpieczyć teren budowy, zinwentaryzować to, co już wykonano (choćby dla potrzeb następnego wykonawcy), potem sformułować i rozpisać następny przetarg, a przedtem jeszcze aktualizować dokumentację budowy.
To trwałoby co najmniej 9 miesięcy, a mistrzostwa w piłce kopanej zbliżały się nieubłaganie. A mogło być jeszcze gorzej, niż 9-miesięczny poślizg w czasie, bo nadmierne wydłużenie robót poza wyznaczony termin groziło utratą unijnych dotacji.
A tak w ogóle - zastrzega GDDKiA - zerwanie umowy jest prawem, a nie obowiązkiem inwestora.
Skoro tak - dziwi się NIK - to dlaczego GDDKiA nie zawahała się zerwać umowy z wykonawcami odcinków z Krzyża do Dębicy i tego drugiego - między dwoma rzeszowskimi węzłami? Nie zawahała się, ale czekała z tym do chwili, aż dobitnie okazało się, że wykonawcy obu odcinków albo nie mają ochoty kończyć tej roboty, albo nie mają na to pieniędzy, albo ludzi i sprzętu.
I tu nie chodzi o to - sugeruje NIK - że GDDKiA nie miała powodu do zerwania umów, bo powody miała niemal od początku prowadzonych inwestycji. Chodzi o to, że jeśli już to robiła, to stanowczo zbyt późno. A to podatnika trochę kosztowało.
Ściąganie resztek
Skoro jednak GDDKiA zdecydowała się kontynuować współpracę z nieustająco spóźniającymi się wykonawcami, to trzeba było przynajmniej naliczać kary za spóźnienia i rygorystycznie je egzekwować. Przecież taka możliwość została zawarta w umowie na wykonanie autostrady. Generalna Dyrekcja uczyniła do dopiero po interwencji NIK.
- Oddział podjął działania w celu wyegzekwowania naliczonych kar umownych - tłumaczy Joanna Rarus. - Zostały one zgłoszone do masy upadłościowej, co jest równoznaczne z wniesieniem pozwów wobec tych firm.
Te starania dotyczą spółki Radko i jej partnerów: firmy Autostrada Wschodnia oraz Punj Lloyd z Indii, która budowała autostradę między dwoma węzłami rzeszowskimi.
Latem 2012 r. GDDKiA odstąpiła od umowy z nimi, bo utraciły płynność finansową, ich długami zajął się komornik, po czym złożono wniosek o upadłość. Podobnie i z tych samych przyczyn postąpiła z Hydrobudową i partnerami, którzy budowali A4 od Krzyża do Dębicy.
Kontrolerzy NIK są przekonani, że opóźnień w budowie i strat można było uniknąć, gdyby Generalna Dyrekcja na takie działania decydowała się wcześniej.