„Ave, Cezar!” - pozdrawiają bracia Coen kolejny raz skazani na sukces [wideo]
Kinomani i krytycy zacierają ręce. Bracia Ethan i Joel Coen po trzech latach nakręcili nowy film. ,,Ave, Cezar!” to powrót do Hollywood lat 50. - pełnego hipokryzji i przepychu.
Siedemnasty pełnometrażowy film braci Coen, „Ave, Cezar!”, właśnie wszedł do polskich kin. A to nie byle jakie wydarzenie. Ethan i Joel Coenowie nauczyli bowiem kinomanów i krytyków, że na ich dzieła warto czekać. Czarne komedie zabarwione goryczą, ostra satyra na społeczeństwo, absurd pomieszany z tragizmem, cięte dialogi - tego zawsze można spodziewać się po Coenach, nawet jeśli któryś z ich filmów wychodzi im gorzej niż zwykle. Najnowszej produkcji to chyba nie grozi. Krytycy za oceanem w większości chwalą „Ave, Cezar!”, zaznaczają jednak, że nie jest to poziom wybitnych „Fargo” czy „To nie jest kraj dla starych ludzi”. Mniej zachwyceni są widzowie, którzy na znanym portalu Rotten Tomatoes ocenili film Coenów tylko na 45 proc. Produkcje słynnych braci nigdy nie były jednak łatwe w odbiorze, a filmowcy mają zarazem swoich wiernych fanów, jak i wrogów, którzy zarzucają im wtórność czy przerost formy nad treścią.
O czym tym razem opowiadają ironiczni amerykańscy bracia? O Hollywood. Jednak nie tym, które znają z percepcji, ale o Fabryce Snów lat 50-tych. Wielka wytwórnia Capitol Pictures właśnie pracuje nad superprodukcją osadzoną w starożytnym Rzymie. „Hail, Caesar!” jest kręcone z rozmachem, w monumentalnych dekoracjach, a główną rolę gra tam niegrzeszący inteligencją gwiazdor Baird Whitlock (w tej roli George Clooney). Problem zaczyna się, kiedy aktora porywają komuniści z grupy Przyszłość i żądają okupu. Kryzys próbuje zażegnać Eddie Mannix (Josh Brolin), czyli tzw. „naprawiacz”, którego praca polega na pilnowaniu, aby żadna z gwiazd filmowych nie wywołała skandalu, a przynajmniej, aby nie napisała o tym prasa. W latach 50-tych, kiedy w USA niepodzielnie rządził Kodeks Haysa pilnujący obyczajowości w filmach (w kinie zabraniano m.in. namiętnych pocałunków i seksu, nagości, a nawet, jeśli nie wymagał tego scenariusz, picia alkoholu), gdy najważniejsze było dobre imię gwiazd, a każda grubsza afera mogła zakończyć nawet największą karierę, rola naprawiacza była kluczowa.
W filmie Coenów Mannix ma trudny czas - nie dość, że chce odbić swoją największą gwiazdę od czerwonych wrogów Stanów Zjednoczonych, to musi też zatuszować fakt, że słynna aktorka i pływaczka synchroniczna DeeAnna Moran (Scarlet Johannson), panna, zaszła w ciążę. Tymczasem pod budynkiem Capitol Pictures węszą wścibskie dziennikarki (Tilda Swinton w roli bliźniaczek), każdego dnia bez prac na planie „Hail, Caesar!” producenci tracą majątek, a sam Mannix kłamie żonie, że rzuca palenie z czego regularnie spowiada się księdzu…
Jak na film o Hollywood przystało, Coenowie zgromadzili absolutnie gwiazdorską obsadę. Tylko największym udaje się sprowadzić do jednego filmu takie gorące i wielkie nazwiska, jak: wspomniani już Clooney, Johannson, Brolin i Swinton, a także Ralph Fiennes, Channing Tatuum, Jonah Hill, Frances McDormand (gwiazda „Fargo” z 1996 r., a prywatnie żona Joela Coena) czy nawet Michael Gambon, który w filmie jest narratorem. Tylko u największych aktorzy zgadzają się też pokazać dystans do samego siebie i wystąpić wbrew swojemu emploi, jak np. Clooney, który jako Baird Whitlock jest głupawy, nierozgarnięty i paraduje w za krótkiej rzymskiej tunice. Z kolei Tatuum ma szansę zaprezentować swoje umiejętności taneczne w scenie muzycznej godnej Złotej Ery Hollywood, a Scarlett Johannson pokazuje, że w basenie czuje się jak ryba w wodzie i prezentuje podwodną choreografię.
Film Coenów to barwny obrazek Hollywood lat 50-tych, które w tym czasie drżało w posadach. Fabryka Snów, która wydawała się dotąd bezpieczną wyspą szczęśliwości, będzie musiała zmierzyć się z nadchodzącymi zagrożeniami: komunizmem, zimną wojną, zagrożeniem atomowym, a także konkurencyjną telewizją, która powoli zaczyna inwazję na amerykańskie domy. Robienie takich monumentalnych i historycznych filmów, jak „Hail Ceasar”, skupienie na tańcu, dekoracjach i zabawie, a także działania naprawiacza mają więc skutecznie oszukać widza, że wszystko jest w porządku i nic się nie zmienia. Coenowie śmieją się z tej hipokryzji Hollywood, a zarazem pokazują swoją miłość do kina i zapraszają widza na sentymentalną wycieczkę w przeszłość. A wszystko to w bardzo coenowskim sosie przyprawionym dużą szczyptą uszczypliwości i sarkazmu.
„Ave, Cezar!”, którego pomysł narodził się w głowach filmowców już w 2004 r., jest bardzo w stylu braci Coen, jednak i tak zadziwia. Film jest bowiem całkowitą zmianą tematyki, scenerii i klimatu po ostatnim, świetnie przyjętym przez krytyków „Co jest grane, Davis?” z 2013 r. Ten kameralny film, zrealizowany bardzo skromnie w zestawieniu z „Ave, Cezar!”, to czarna komedia osadzona w latach 60-tych w Nowym Jorku, w świecie folkowych muzyków. Obraz, w którym aktorzy śpiewają i grają głównie na żywo, zdobył Grand Prix w Cannes i dwie nominacje do Oscarów. „Co jest grane, Davis?” też zadziwiło fanów kina, którzy trzy lata wcześniej otrzymali od Coenów … western. „Prawdziwe męstwo”, w którym popis aktorski dała nastoletnia Hailee Steinfeld, a której nie ustępowali świetni Jeff Bridges czy Matt Damon, to remake filmu z 1969 r. i świetna gra z gatunkiem westernu, który wydawał się już martwy. Nie dla Coenów. Bracia zachowali podstawowe elementu westernowego stylu, dodali trochę własnych smaczków i … dostali dziesięć nominacji do Oscarów.
Żonglowanie gatunkami i tematami nie jest nowe dla Coenów. 61-letni Joel i 58-letni Ethan, którzy piszą, reżyserują i produkują, mieszali już w swoich filmach elementy komedii, kryminału, horroru, thrillera, dramatu, filmu gangsterskiego, przygodowego, a nawet romansu. Ich pierwsze filmy, jak „Arizona Junior” budziły mieszane uczucia, ale miłość fanów i krytyków przyszła w 1996 r. wraz „Fargo” - osadzoną w Minnesocie historią sprzedawcy samochodów i życiowego nieudacznika, który wynajmuje dwóch przestępców, aby porwali jego żonę. Coeno-wie zachwycali także „Big Lebowskim”, „Tajne przez poufne” czy „Poważnym człowiekiem”, ale największy sukces odnieśli w ostatnich latach filmem „To nie jest kraj dla starych ludzi” z 2007 r. Film, w którym bracia przedstawili prawdziwie apokaliptyczną wizję świata, którym rządzi już tylko pieniądz i przemoc, wniósł Coenów na wyżyny i dał im m.in. Oscara za najlepszy film.
Mimo, że krytycy podkreślają, że „Ave, Cezar!” nie jest filmem aż tak wybitnym, na pewno warto wybrać się do kin. W końcu to bracia Coen.
Aleksandra Gerszalek