Ballada o dziwnym malarzu. To już 25 lat od śmierci Ryśka Riedla. Mówić o nim „lider Dżemu" to za mało
To już 25 lat od śmierci Ryszarda Riedla. Pisać o nim „lider Dżemu”, „wokalista”, „gwiazda sceny” to za mało. Został symbolem całej generacji, wyrazicielem marzeń milionów młodych ludzi, elementem rockendrollowego mitu i ważną częścią śląskiego etosu. 30 lipca 1994 roku – to był „dzień, w którym pękło niebo” – pisali wszyscy, nawiązując do pięknej pieśni Dżemu.
Dżem, Riedel i jego śmierć, hymny pokolenia, niezapomniane koncerty w małych klubach czy wielkim Spodku - to wszystko ważna część życia całej generacji ludzi urodzonych w latach 60. i 70. Fascynujące jest to, że do tej dziś 50-60-letniej „młodzieży” dołączają nowe pokolenia świadomych muzycznie ludzi, którzy dostrzegają w Dżemie ponadczasowy przekaz.
Dżem oczywiście wciąż tworzy i robi świetne rzeczy, ale symbolami na zawsze pozostaną dzieła zespołu z lat 80. i początku 90. – najlepsze, bez wątpienia najważniejsze.
Dżem zatem jest istotną częścią naszej podroży w życiową przeszłość, naznaczone nim są tysiące wspomnień, od pierwszych randek, festiwali, noclegów pod namiotami, po narodziny dzieci, kryzysy życiowe i śmierci. Dżem w najpiękniejszy sposób połączył mądrość tekstów z ujmującą muzyką, wystarczająco nieskomplikowaną, by trafiła wprost w serce, ale i na tyle wyrafinowaną, by powiew sztuki towarzyszył nam z każdym przesłuchaniem. Muzyką jak życie, chciałoby się napisać - raz energiczną i kipiącą radością, innym razem rzewną, liryczną, a może po prostu smutną.
Dżem urodził się na Śląsku i śląski jest do bólu. Chcąc nie chcąc, stał się symbolem śląskiej surowości, śląskiego sentymentalizmu, może nawet śląskiej krzywdy i kompleksu. Miał pokazać Polsce, jak się gra. Jak się gra uczciwie, szczerze. Jak się gra bez blefu i makijażu. Te nadzieje zespół spełniał. Był naszym Dżemem, śląskim, tyskim, katowickim, który zawojował Polskę i pokazał nas od najlepszej strony - co najważniejsze, honornie, bez umizgów, blichtru i czapkowania towarzystwu ze stolicy.
***
W znakomitej książce „Rysiek Riedel we wspomnieniach”, którą wymyślił i opracował Marcin Sitko, widzimy te wszystkie nasze związki z Dżemem. Szeroką aleją suną pokoleniowe przeżycia - Jarociny, Rawy, premiery płyt, ale też pustki w sklepach, brak sprzętu muzycznego, pirackie kasety czy popalanie papierosów na dachu. To wszystko mieści się we wspomnieniach Ryśkowych przyjaciół z dzieciństwa, a potem kumpli ze sceny, współpracowników, wielbicieli, także członków rodziny.
Lecz obok tych prostych wspomnień, mamy w tej książce coś więcej - mamy powszechną tęsknotę za ideałami, które Rysiek wyznawał. Bo przecież ideały te nosimy w sercu wszyscy, ale niewielu z nas decyduje się naprawdę za nimi podążać. Dlatego tak wzdychamy do Riedla - bo tylko on ten swój tobołek z marzeniami rozpakował. Chciał być wolny i mu się udawało. Chciał żyć obok pędzącego świata, lekceważyć etaty, pensje, podwyżki cen i politykę – i żył rodziną, muzyką, miłością. Chciał grać, zawojować sceny, żyć sztuką muzyki i sztuką słowa - i to robił.
Żyliśmy jego życiem, a właściwie on żył za nas. I do dzisiaj nas jego życie fascynuje, bo zrobił Riedel wszystko to, co my chcielibyśmy robić, gdyby nie osaczająca nas zwykłość życia. Pokazał, że z tys-kich bloków można wyfrunąć ponad śląskie dachy, ponad szarość i codzienność, że można podążyć za snem, nawet jeśli to sen wariacki o kowbojach i Indianach w anturażu śląskich hałd.
I gdyby tylko nie te przeklęte narkotyki.
***
Książka Sitki jest wyprodukowana niedorzecznie pięknie. W dobie książek na lichym papierze, o cienkiej okładce i ze stockowymi ilustracjami, mamy tutaj perłę w formie, która świetnie koresponduje z wyjątkowością tych wszystkich intymnych wyznań. Niczym klasycznie cudny, inkrustowany pamiętnik, skrywający największe nasze tajemnice, tak i ta książka w pięknej szacie kryje ważne życiowe refleksje.
Dostajemy 480 stron wspomnień o Ryśku, jego archiwalnych zdjęć, rysunków, a na koniec jeszcze - płytę z dwoma, kto wie, czy nie najbardziej niedocenianymi, Dżemowymi utworami. Jeśli „Dzień w którym pękło niebo” odbierać dzisiaj jak uniesiony metaforą moment przedwczesnej śmierci artysty, to jak zrozumieć „Balladę o dziwnym malarzu”?
Posłuchajmy, wróćmy do tego. To niby o malarzu. Niby też o Ryśku. Ale tak naprawdę o nas wszystkich, którzy marzą o wolności, pięknie, muzyce, zrozumieniu i miłości. A którzy dostają - no cóż - pospolitość uczuć, rutynę politycznych kłamstw i smutę pospiesznego życia.
W 25. rocznicę śmierci artysty wspominamy w Dzienniku Zachodnim tę ważną postać z nową książką Marcina Sitki pod ręką.
Zapraszam na dziennikzachodni.pl, lecz także do papierowego, piątkowego Magazynu DZ.