Nieco zirytowani musieli być złodzieje, którzy otworzyli sejf w jednym z mieszkań przedwojennego Wrocławia i nic w nim nie znaleźli - informowała w październiku 1932 r. „Breslauer Zeitung”.
Kto by pomyślał, że złodziej może tak zdenerwować się na osobę, którą okrada, że zostawi jej liścik? W przedwojennym Wrocławiu znalazła się sześcioosobowa banda włamywaczy, która taki list zostawiła. O czym jeszcze można było w październiku 1932 r. przeczytać w „Breslauer Zeitung”? Oto tłumaczenie.
Wspaniałomyślni kasiarze
Są nowe ustalenia w związku ze sprawą złodziei zatrzymanych na początku września. Funkcjonariusze policji w Breslau rozbili wówczas sześcioosobową bandę rabusiów, która dokonała w mieście 19 zuchwałych kradzieży. Wśród tych 19 wykroczeń przeciw prawu znalazły się także dwa włamania do kas pancernych.
Wrocławscy kasiarze [kasiarz - złodziej okradający kasy pancerne] grasowali w mieszkaniach, sklepach, biurach i garażach. Zostali zatrzymani, gdy w biały dzień próbowali okraść jubilera. Niestety nie pomyśleli, że skoro od zamknięcia zakładu jubilerskiego minęła niecała godzina, to w środku może ktoś jeszcze być. I tak trafili na jubilera, który pracował nad bransoletą dla jednej ze stałych klientek. Gdy złodzieje weszli do zakładu, mężczyzna narobił sporego hałasu. Sam nie dałby rady tylu rabusiom. Na szczęście uratowali go sąsiedzi, którzy usłyszeli wołanie o pomoc i nie pozostali obojętni. Rabusie zostali zatrzymani w niepełnym składzie, bo na włamanie do jubilera poszło ich tylko czterech.
Dwóch pozostałych jednak szybko dołączyło do kolegów, którzy przebywali już za kratkami. Nie wiedzieć dlaczego połasili się na stojący przy Schweidnitzerstrasse [dzisiaj ul. Świdnicka] rower syna mleczarza. Zwyczajnie podeszli do bicykla i próbowali nim odjechać. 18-letni właściciel był jednak na tyle sprytny, że w porę zauważył kradzież, dogonił złodziejaszków (którym przecież dosyć ciężko było jechać we dwóch na jednym rowerze), chwycił za bagażnik i przewrócił jednoślad razem z rabusiami. Przechodnie pomogli mu obezwładnić złodziei i zawiadomili policję.
Ta szybko ustaliła, że dwóch niby drobnych złodziei ma na swoim sumieniu większe przestępstwa, niż kradzież roweru nastolatka. W ten sposób mężczyźni dołączyli do swoich kolegów po fachu i razem oczekują na proces.
Jak się niedawno okazało, cała szóstka ma na sumieniu nie tylko 19 włamań, o które początkowo była oskarżana. Do Prezydium Policji w Breslau zaczęli się bowiem zgłaszać także inni poszkodowani. W wyniku przeprowadzonego śledztwa funkcjonariusze policji kryminalnej ustalili do tej pory, że ta sama szajka dokonała w mieście jeszcze 10 identycznych czynów karalnych (czyli w sumie dokonali 29 włamań). Wśród nich doliczono się dodatkowo 5 włamań do kas pancernych. Tylko na tych ostatnich kradzieżach złodzieje wzbogacili się w sumie o 600 marek.
Warto opisać dwa przypadki, w których ta szajka zaskoczyła nie tylko poszkodowanych, ale nawet samych policjantów. Do jednego z domów (który najprawdopodobniej obserwowali od dłuższego czasu) włamali się tuż po wyjściu właścicieli. Ukradli z niego biżuterię i obrazy oraz wyczyścili kasę pancerną. Poczęstowali się także herbatą. Ta bowiem musiała być jeszcze ciepła, gdy przyszli.
W innym przypadku zabrali srebrne sztućce. Długo chyba męczyli się nad otwarciem sejfu, który ostatecznie okazał się być pusty… Rabusie tak bardzo zirytowali się brakiem pieniędzy w sejfie, że pozostawili w nim jedną markę i kartkę. Na tej kartce bezczelni przestępcy napisali bardzo obraźliwe słowa (nie możemy ich tu zacytować). Poinformowali w nich, że wspaniałomyślnie i wielkodusznie ofiarowują poszkodowanym jedną markę, ponieważ kasa pancerna była pusta. Wyrazili też nadzieję, że gdy wrócą do mieszkania ponownie, w sejfie - oprócz pozostawionej przez nich marki - będą także inne pieniądze. Obietnicy swej jednak na razie i na szczęście nie spełnią, ponieważ przyznali się do zarzucanych im win. Od sądu zależy, jaki wyrok zapadnie.
Czteroletnie dziecko zastrzeliło ojca
Niezwykle łatwo jest teraz stracić życie. Ludzie giną w pożarach czy w wypadkach, do których dochodzi w domach i na drogach. Zdarza się, że co bardziej porywczy, a zranieni odrzuconą miłością kochankowie targają się na własne życie, bądź - co gorsza - próbują go pozbawić swoich niedoszłych narzeczonych czy narzeczone. Zdarzają się jednak także wypadki, których nikt nie przewidziałby w najśmielszych myślach. Do takiego doszło ostatnio i w naszym mieście.
Kołodziej Ruthmann znalazł na polu stary rewolwer. Nieco przybrudzony ziemią, troszkę przyrdzewiały. Mężczyzna postanowił więc, że spróbuje ustalić, czy znaleziona przez niego broń jest jeszcze sprawna. Nabił rewolwer i pociągnął za spust. Trzy do czterech strzałów poszły gładko. Ruthmann - zadowolony że będzie miał piękną i sprawną broń - włożył rewolwer do tylnej kieszeni spodni, po czym udał się do karczmy, gdzie czekali już na niego ojciec i czteroletni syn.
Dziecko z tej radości, że widzi ojca przytulało się do niego i biegało wokół. W pewnym momencie włożyło dłoń do kieszeni spodni taty i chwyciło rewolwer. Nagle huknął wystrzał, a kula przebiła ciało Ruthmanna i utknęła - jak się później okazało - w jego miednicy. Wszystko działo się bardzo szybko. Przerażone dziecko nie wiedziało, co się dzieje. Obrażenia jego ojca były na tyle ciężkie, że Ruthmann musiał zostać natychmiast odwieziony do szpitala. Niestety krótko po przybyciu do placówki mężczyzna zmarł.
Niech ten wypadek będzie ostrzeżeniem. Broń - szczególnie nabita, nie jest przedmiotem, który należy nosić ze sobą.
Dziecko wpadło do studni
Tragicznie zakończyły się przygotowania do urodzin 35-letniej Helgi Sch. Kobieta, która jest żoną kowala Heinricha, mieszka wraz z rodziną w Deutsch Lissa [dzisiaj Leśnica]. Przygotowując urodzinowy obiad, 35-latka zapomniała zasłonić znajdującą się na podwórku studnię. Przed domem natomiast bawiły się dzieci małżeństwa: 5-letnia Anna i 7-letni Alfred. Gdy kobieta była w kuchni, nagle do pomieszczenia wpadła jej zapłakana córka, krzycząc, że jej brat zniknął i nie che się z nią już bawić.
Kobieta uspokoiła dziewczynkę i razem poszły na poszukiwania małego Alfreda. Gdy nigdzie nie znalazły chłopca, zaniepokojona 35-latka poinformowała o tym męża. Kowal również rozpoczął przeszukiwania podwórka. Gdy zobaczył odsłoniętą studnię, natychmiast do niej zajrzał. Niestety zobaczył tylko bezwładnie unoszące się na wodzie ciało swojego syna. Mimo niemal natychmiastowego wyciągnięcia chłopca nie udało się uratować.
Wytną drzewo na Zwingerplatz
Jedno z drzew rosnących na Zwingerplatz [pl. Teatralny] musi zostać wycięte. Jacyś wandale obdarli jego pień z kory i wyryli na nim bezsensowne napisy. Wygląda też na to, że próbowali wspinać się po wątłej roślinie, bo połamali gałęzie. Jeśli ktoś widział sprawców, może to zgłosić w pokoju 214 w Prezydium Policji.
Tłumaczenie artykułów z „Breslauer Zeitung”, październik 1932 rok.