Barber Adam Szulc: Brakuje mi ciachania nożyczkami i szumu suszarek. Strzyżenie i golenie pomaga przy życiowych zawirowaniach
- W latach 60. i 70. XX wieku fryzjerzy bankrutowali, ponieważ masowo ludzie zapuszczali włosy. Z kolei w latach 90. i na początku dwutysięcznych zostaliśmy mocno poobijani przez sytuację, w której modne stało się strzyżenie w domu marketowymi maszynkami. Mimo to przetrwaliśmy i myślę, że teraz też przeżyjemy - mówi poznaniak Adam Szulc, jeden z najbardziej rozpoznawalnych fryzjerów męskich w Polsce.
Najprawdopodobniej w ostatnim tygodniu kwietnia zniesionych będzie część obostrzeń związanych z epidemią koronawirusa. Ile zakładów fryzjerskich i kosmetycznych do tego czasu upadnie?
Adam Szulc: Analizując treści, które pojawiają się w internecie, czy rozmawiając z kolegami i koleżankami fryzjerami i kosmetyczkami, mimo wszystko dochodzę do dość optymistycznych wniosków. Nie przewiduję, by zakłady zaczęły bankrutować na masową skalę, zdecydowana większość, choć pokaleczona i posiniaczona, wyjdzie z tego obronną ręką. Zawód fryzjera w Polsce znajduje się od wielu lat w ścisłej czołówce tzw. najszczęśliwszego zawodu. Oznacza to, że ludzie, którzy go wykonują, robią to oczywiście dla pieniędzy, ale to nie jest jedyny powód. Równie istotne, jeśli nie ważniejsze są miłość, pasja i zaangażowanie. Podobnych pobudek jest całe mnóstwo. Wierzę, że cała branża, która finansowo miała się całkiem nieźle, przygotowała sobie jako taką poduszkę finansową, by przez jakiś czas przetrwać. Jednak niewątpliwie są tacy, którzy nie zdążyli. Tym szczególnie kibicuje, żeby dali radę. Póki co czekamy.
Branża beauty od samego początku lockdownu naciskała na rządzących, by wprowadzono zapisy, które pomogą jej przeżyć.
Zjednoczyliśmy się w tej sprawie. Słychać było głos zarówno fryzjerów prywatnych, zrzeszonych w różnych organizacjach i związkach, co przyniosło efekty w postaci "zejścia" z ZUS-u. Także część zarządców nieruchomości potrafi pójść nam na rękę, obniżając czynsze. Pewnie zdają sobie sprawę, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Jak większość, chciałbym szybko wrócić do pracy, bo bardzo mi jednak brakuje ciachania nożyczkami, szumu suszarek, rozmów z klientami. Jak już w końcu wystartujemy, to na pewno z dużą siłą i pompą, a to, że nie będziemy mieli wakacji, trudno. Mamy je teraz, choć są wymuszone panującą epidemią.
Czytaj też: Płyny do dezynfekcji i rękawiczki szkodzą skórze. Jak chronić ręce? Zapytaliśmy dermatologa
Pandemia uderza lub uderzy również w Twoich klientów. Nie martwisz się, że ich po prostu zabraknie? Zewsząd słychać o zwolnieniach, cięciach płac, a nie oszukujmy się, wizyta u fryzjera, czy kosmetyczki dla wielu nie będzie usługą pierwszej potrzeby.
Dochodzą do tego jeszcze dwie grupy klientów. Ci, którzy na początku będą bali się przyjść do zakładu oraz – moim zdaniem najważniejsza – osoby, które zaczęły się same strzyc. Niestety wiele mediów lansuje teraz tezę, że najlepiej robić to samemu, pokazują ludzi, którzy latami nie robili nic ze swoimi włosami i brodami, a teraz nagle kupują maszynki. To jakieś szaleństwo. Jednak takie sytuacje w historii fryzjerstwa miały już miejsce. W latach 60. i 70. XX wieku fryzjerzy bankrutowali, ponieważ masowo ludzie zapuszczali włosy. Z kolei w latach 90. i na początku dwutysięcznych zostaliśmy mocno poobijani przez sytuację, w której modne stało się strzyżenie w domu marketowymi maszynkami. Mimo to przetrwaliśmy i myślę, że teraz też przeżyjemy. Dlatego nie chcę się skupiać wyłącznie na sobie, mam świadomość, że moi klientom też jest trudno. To powód, dla którego nie brałem i nie biorę udziału w apelach o zrzutki i wspomaganie finansowe branży, nie śmiem kogokolwiek prosić w trudnym okresie o pieniądze. Wierzę, że jak to wszystko się skończy wspólnie weźmiemy się do odbudowy Poznania, jak to miało miejsce po II wojnie światowej.
Ułożyłeś już sobie w głowie, jak Twój zakład będzie funkcjonował i jak będzie przyjmował klientów jeszcze w czasie epidemii?
Cała branża o tym dyskutuje, ale mamy wiele wątpliwości i pytań. My możemy pracować w maseczkach i rękawiczkach, te ostatnie możemy też dać klientom. Przycięcie włosów, a przede wszystkim brody, w momencie, kiedy klient na twarzy będzie miał środki ochronne jest już jednak niemożliwe. Nie zachowamy też dwumetrowego odstępu. Nie wiemy też ile osób będzie mogło wejść do zakładu, czy będzie to liczone podobnie jak w sklepach, od stanowisk, czy od metrażu. To będzie bardzo trudne do skodyfikowania, ponieważ element socjalizacyjny, towarzyski jest niezwykle istotny. Z moich wieloletnich obserwacji wynika, że dla wielu osób wizyta u fryzjera ma też wymiar terapeutyczny, relaksujący, ludzie przychodzą pogadać, poprzeklinać, czy poplotkować. Tego niestety może zabraknąć, jeśli zabroni się nam spotykać w większym gronie. Co możemy zrobić? Na pewno na bieżąco, po każdym kliencie, będziemy wycierać klamki oraz podłogi, pojawi się większa liczba środków dezynfekujących, choć z tymi ostatnimi obcujemy na co dzień.
Ilu klientów, po tym, jak zdecydowałeś się na czasowe zamknięcie zakładu, prosiło Cię o wizytę w ich domach?
Wielu, ale z podobną sytuacją mamy obecnie do czynienia na całym świecie. Tłumaczą, że siedzą w domu, że nie mają koronawirusa. My jednak nie możemy ich obsłużyć, na dziś obowiązuje bowiem zarówno zakaz pracy w salonach, jak i odwiedzania klientów w domach. Pomijam już fakt, że przewidziano kary, przede wszystkim uważam, iż każdy odpowiedzialny człowiek powinien zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji. Izolacja jest przecież kluczowa w nierozprzestrzenianiu koronawirusa. Od zawsze starałem się być osobą społecznie świadomą i odpowiedzialną, dlatego nie wyobrażam sobie sytuacji, w której na Faceboooku miałbym pisać "zostań w domu", a w tym samym czasie pokątnie strzygł. To byłoby po prostu nieuczciwe. Chcę wrócić do pracy, ale nie w momencie dużego zagrożenia dla mnie, moich pracowników i mojej rodziny.
Sprawdź też: Wszedł obowiązek zakrywania twarzy. Czy maseczki trzeba nosić w samochodzie?
W ostatnich dniach ujawniło się fryzjerskie "podziemie". W internecie można bez problemu znaleźć ogłoszenia ludzi, którzy oferują swoje usługi.
W naszym środowisku nie traktuje się takich osób poważnie. Nikt nie powinien tego robić, w sytuacji w której nierozprzestrzenianie wirusa jest najważniejsze, nawet jeśli w Polsce liczba zgonów i zakażonych jest stosunkowo niska w porównaniu do wielu krajów Europy Zachodniej. Niewątpliwie branża fryzjerska, czy szerzej – beauty należy do tych, które mogą ułatwiać rozsiewanie się zarazy. Nasze spotkania z klientami są bowiem zawsze bardzo bliskie. Czy warto to robić? Jeśli ktoś tak uważa, powinien zapoznać się z historią zmarłego na koronawirusa fryzjera ze Stanów Zjednoczonych, który zakaził się podczas domowych wizyt u swoich klientów.
Sam brałeś udział w wielu akcjach społecznych. Pamiętam, jak kilka lat temu strzygłeś osoby bezdomne w jednym z ośrodków w Poznaniu. Podkreślałeś wtedy, że dzięki temu nie tylko będą schludniej wyglądać, ale także poczują się lepiej psychicznie, staną się bardziej pewni siebie. Sądzisz, że po narodowej kwarantannie klienci zakładów fryzjerskich i kosmetycznych będą potrzebowali tego samego?
Z tamtej akcji zapamiętałem dokładnie słowa pana Rysia, który po strzyżeniu powiedział mi, że dzięki temu poczuł się jak człowiek i następnego dnia zamierza się wybrać na rozmowę o pracę. Myślę, że ten element terapeutyczny ma bardzo duże znacznie i odbija się pozytywnie, zarówno na fryzjerze, jak i jego kliencie. Zwłaszcza w męskich zakładach panuje gwar, jest wesoło, gra muzyka, to wszystko sprzyja wytworzeniu się fajnej społeczności. Jeśli do tego dojdzie strzyżenie, golenie, nałożenie różnych wonności na brodę, okazuje się, że potrafi to być mocno wspierające w stanach depresyjnych, czy życiowych zawirowań.
Jak spędziłeś ostatnie tygodnie, w których nie mogłeś strzyc?
Udało mi się skończyć pisanie mojej drugiej książki, napisałem też kilka tekstów i recenzji do prasy branżowej. Wszystkim, którzy zmuszeni są teraz spędzać więcej czasu w domu polecam, by w tej chwili skupili się na obcowaniu ze swoją rodziną, czytaniu książek, rozwijaniu pasji i dokształcaniu. To może się przydać w nieodległej przyszłości.