4 kwietnia 1944 wysadzenie mostu nie powiodło się z braku stosownego wyposażenia oddziału AK.
Minister Wojny Ekonomicznej Wielkiej Brytanii Roundell Palmer do Naczelnego Wodza Kazimierza Sosnkowskiego: „Przeczytałem ten meldunek z wielkim zainteresowaniem i podziwem dla polskich oficerów i żołnierzy, którzy po czterech latach tyrańskiej opresji i w obliczu przemożnych trudności są jeszcze ciągle w stanie wykonać na Pański rozkaz działanie o takiej doniosłości tak precyzyjnie i skutecznie. [...] Jestem Panu bardzo wdzięczny za ponowne zapewnienie gotowości podjęcia dalszej akcji tego rodzaju w ramach ogólnych planów sprzymierzonych i bez wahania potwierdzam, że dowódcy wojsk sprzymierzonych przywiązują dużą wartość do tej pomocy. Taki był wynik akcji „Jula”, próby generalnej przed nigdy nie zrealizowaną akcją „Bariera”.
Przed inwazją w Normandii z czerwca 1944 r. alianci przez wiele miesięcy przygotowywali się do powrotu na kontynent. Aby zepchnąć do morza siły desantowe Niemcy musieliby użyć na dużą skalę jednostek pancernych. Przeprowadzona analiza pozwalała aliantom mieć nadzieję na utrzymanie przyczółka pod warunkiem, że na polu walki nie pojawią się dywizje pancerne Wehrmachtu i Waffen-SS przerzucone z frontu wschodniego. Rozważano kilka sposobów zatrzymania ich na wschodzie. Po pierwsze uzgadniając termin desantu ze Stalinem, który w tym samym czasie mógłby podjąć własną ofensywę i związać siły niemieckie. Winston Churchill nie chciał się jednak uzależniać od sowieckiej pomocy. Po drugie poprzez masowe ataki lotnicze na wszystkie linie komunikacyjne w Rzeszy i we Francji. Alianci nie dysponowali na tyle przytłaczającą przewagą w powietrzu, która zagwarantowałaby powodzenie przedsięwzięcia. Po trzecie poprzez związanie walką odwodowych jednostek niemieckich przez partyzantów. Ostatecznie zdecydowano podjąć akcję pośrednią - atakowania transportów i niszczenia linii komunikacyjnych po których się przemieszczały.
Sztab Naczelnego Wodza Wojska Polskiego w Londynie uznał, że operacja taka leży w granicach możliwości AK. Akcja miała nosić kryptonim „Bariera”. Wytypowano szereg newralgicznych miejsc na trasach kolejowych z frontu wschodniego do Rzeszy.
Cała procedura, od podjęcia decyzji w Londynie poprzez przekazanie rozkazu do grup uderzeniowych aż do faktycznego przeprowadzenia akcji na całej sieci kolejowej, musiała zostać zawczasu przetestowana na niewielkim odcinku. Los padł na magistralę kolejową wschód-zachód na Podkarpaciu. Celami ataku miały stać się most na Wisłoku i dwa przepusty kolejowe nad lokalnymi dróżkami w rejonie Łańcuta i Przeworska. Próbę zakamuflowano pod kryptonimem „Jula”. 22 marca 1944 r. wydano z Londynu rozkaz ogłoszenia pogotowia do „Juli”. 3 kwietnia drogą radiową dotarł do Warszawy rozkaz Naczelnego Wodza uruchomienia akcji.
4 kwietnia 1944 r. zarządzono alarm w plutonie dywersyjnym w Obwodzie Przeworsk. Na miejscu zbiórki w Białobrzeżkach żołnierze dowiedzieli się, że celem ich akcji miał być jednotorowy, czteroprzęsłowy most kolejowy na Wisłoku opodal Tryńczy. Rzeka ma tam około 50 m szerokości, płynie wartkim nurtem, korytem o wysokich i stromych brzegach pod jednym przęsłem mostu. Sam atak miała przeprowadzić drużyna minerów, wydzielona w batalionu „Zośka” Kedywu Komendy Głównej. Miała za zadanie wysadzić most, a przybyłemu wraz z nimi fotoreporterowi zależało na zrobieniu nocnych zdjęć. Do bezpośredniej osłony przydzielono 22 ludzi z lokalnego plutonu dywersyjnego. Mieli do dyspozycji zrzutowy rkm Bren, 6 pistoletów maszynowych, 12 karabinów, broń krótką i po 6 granatów. Służba sanitarna Obwodu przygotowała punkt opatrunkowy na wypadek konieczności udzielenia pomocy medycznej rannym.
Pomimo tego, że most i jego ochrona należały do obiektów wcześniej wytypowanych pod kątem potrzeb „Bariery”, przeprowadzono dodatkowe rozpoznanie. Ppor. Mieczysław Balawender „Tatar” i Jerzy Jagiełło „Florian” z Warszawy ustalili, że obiekt jest aktualnie chroniony przez piętnastoosobową załogę starej austriackiej strażnicy kolejowej przy wylocie mostu, przebudowanej przez Niemców na piętrowy bunkier. Jego załoga uzbrojona była w dwa rkm-y, pistolety maszynowe i karabiny. Ponadto ośmioosobowe patrole patrolowały tory pomiędzy Grodziskiem i Tryńczą. Żołnierze z załogi bunkra często spali zamiast pełnić służbę. Pierwotny plan akcji zakładał zdobycie bunkra w walce. Minerzy mieliby zapewniony bezpieczny pobyt na stalowej kratownicy mostu. Ładunki powinny być gotowe do odpalenia przed godziną 23.00, na którą zapowiadano przejazd wojskowego transportu. Ostatecznie postanowiono, że bunkier zostanie zaatakowany jedynie po włączenia się jego załogi do walki.
O 22.15 osłona podeszła do mostu. Kilkanaście minut później z Chodakowa przyszli warszawscy minerzy. Przynieśli wiadomość, że bunkier tej nocy nie będzie obsadzony. Mimo to Józef Głowaty „Lew”, Felicjan Jagiełło „Żbik”, Jan Kowal „Pyskacz” i Andrzej Zagórski „Mścisław” z karabinem maszynowym obsługiwanym przez Franciszka Chruściela „Karbowski” przebiegli cicho przez most i zalegli 35 metrów od ostatniego przęsła, przed bunkrem. Na stalową konstrukcję weszli minerzy z batalionu „Zośka”: phm por. Jerzy Jagiełło „Florian”, phm ppor. Jan Romocki „Bonawentura”, ppor. Andrzej Sobolewski „Dan” oraz Andrzej Pawlicki „Garda”. Zakładali ładunki wybuchowe i przeciągali lonty. Na odgłos nadjeżdżającego pociągu zeszli z mostu, ładunki były gotowe. Dowódca akcji zabronił odpalenia min - po drugiej stronie rzeki tkwiła osłona, która po zniszczeniu mostu nie miała szans na wycofanie się. Po przejechaniu pociągu łącznik ściągnął ubezpieczenie do głównych sił. Zdetonowano miny. W chwili eksplozji sprawozdawca wojenny zrobił zdjęcia. Wybuch nie był duży i przęsło nie runęło zgodnie z planem do wody. Dowódca, trzej minerzy i sprawozdawca wojenny wrócili na most, aby sprawdzić skutki akcji. Ładunek od strony bunkra nie odpalił i most został jedynie uszkodzony. Obudzona wybuchem ochrona mostu skierowała serie z broni maszynowej i pojedyncze wystrzały karabinów na wycofujących się partyzantów. Trzej z nich zostało lekko rannych.
Akcja przyniosła wymierne efekty - niemal 48-godzinną przerwę w ruchu na ważnej linii kolejowej, uszkodzenie mostu, którego naprawa pochłonęła siły i środki okupanta oraz duży wydźwięk propagandowy. Równocześnie straty własne okazały się znikome. Została też wysoko oceniona przez własne dowództwo i sojuszników, ale plan zarzucono.
Zawiodło rozpoznanie. Obiekt nie był ciągle obserwowany. Zaufano przypadkowej, błędnej, informacji, że bunkier tej nocy będzie pusty. Podobnie zawiodło planowanie akcji. Przeciwko 15 Ostlegionistom broniącym bunkra skierowano pięciu (!) ludzi. Gdyby byli to wyborowi komandosi atakujący z zaskoczenia można byłoby mieć nadzieję, że atak się uda. Jednak atakować mieli konspiratorzy z jedynie podstawowym przeszkoleniem. Ich rkm i pistolety maszynowe nie stanowiły zagrożenia dla obsady bunkra. Ręczne granaty mogły być użyte przeciwko strzelnicom na parterze, ale stanowiska na pierwszym piętrze były nieosiągalne. Zespołowi uderzeniowemu nie przydzielono PIAT-a (granatnika skonstruowanego m.in. specjalnie do zwalczania umocnień), który leżał w magazynie broni Obwodu.
AK nie dysponowała odpowiednio liczną kadrą minerów. Wysyłanie z Warszawy ekip minerskich wydłużało przygotowania o kilka dni. Pilnujący zachowania w tajemnicy daty lądowania w Normandii Amerykanie i Brytyjczycy nie godzili się na wcześniejsze przekazanie tej informacji na tereny okupowane.
Wysadzenie mostu z transportem czołgów działało na wyobraźnię twórców planu, ale celem „Bariery” było opóźnienie przerzutu wojsk o kilka godzin czy dni. Taki cel można było osiągnąć w prostszy sposób: niszcząc w kilkunastu miejscach przy tej linii sygnalizację semaforową i przerwać połączenia telefoniczne. Nikt nie wypuści kilkudziesięciu transportów (a tyle ich trzeba dla przewiezie na tory przy których nie działa sygnalizacja. Dziesiątków kilometrów torów nikt nie był w stanie upilnować przed taką dywersją. W ostateczności można było wysadzić kilka mniejszych przepustów nad ciekami wodnymi, przy których nie było bunkrów. „Bariera” musiała pozostać w sferze marzeń - pomimo kurtuazyjnych gratulacji alianckiego dowództwa - nie z powodu częściowo nieskutecznego uderzenia w Tryńczy, ale z powodu braku możliwości kadrowych, aby powtórzyć je jednocześnie w wielu miejscach.
WIDEO: Co Ty wiesz o Krakowie - odcinek 22
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nas
ze Miasto