Jeden z najbardziej zapracowanych polskich aktorów odwiedził Kołobrzeg w ramach Suspense Film Festival
To dziś jedno z najgorętszych nazwisk wśród aktorów średniego pokolenia. Bartłomieja Topę możemy oglądać w dobrze ocenianych produkcjach, w serialach, które zyskują uznanie nie tylko widzów, ale i krytyków (np. serial Wataha). Aktor chętnie angażuje się w niezależne produkcje, zagrał m.in. w komedii Tymona Tymańskiego „Polskie gówno” (wcieli się tam w rolę reżysera show Polwsadu). Bartłomiej Topa ma też szczęście należeć do grona ulubionych aktorów Wojciecha Smarzowskiego. Zagrał m.in. w jego „Domu złym”, w „Drogówce”. Na odbywający się w Kołobrzegu Suspense Film Festival przyjechał w towarzystwie Mariusza Gawrysia, reżysera i autora scenariusza filmu prezentowanego podczas festiwalu, zatytułowanego „Sługi boże”. Bartłomiej Topa gra w nim policjanta, komisarza Warsickiego , który ma za zadanie rozwikłać zagadkę tajemniczej śmierci młodej Niemki, członkini chóru gregoriańskiego, która rzuciła się z wieży kościoła we Wrocławiu. Wkrótce ten serial trafi na ekrany telewizorów, a prace nad drugą serią ruszą niebawem.
Po spotkaniu z widzami Bartłomiej Topa spędził chwilę z dziennikarzami.
Zacznijmy regionalnie. Łączy coś Pana, chłopaka z Nowego Targu, z naszymi stronami? Może rodzice wysyłali syneczka do nas do sanatorium?
Oczywiście, przyjeżdżaliśmy nad Bałtyk. Gdy miałem kilka lat, mama pracowała w NZPS Podhale, czyli w Nowotarskich Zakładach Przemysłu Skórzanego. Jeszcze w latach 70-tych przyjeżdżaliśmy nad morze z całą rodziną, ale nie pamiętam, czy to było w tej okolicy, bo chodzi o Dźwirzyno...
To raptem 12 km od Kołobrzegu. Letnisko w gminie Kołobrzeg.
Tak? To super! Przyjeżdżaliśmy tam rok w rok, dlatego morze już od tamtych czasów było mi bliskie.
Miałem kilka lat. Wsiadaliśmy całą rodziną do „ogórka” z przyczepą i jechaliśmy cały dzień i całą noc. Przynajmniej tak to pamiętam.
Należy Pan do grona wybrańców Wojciecha Smarzowskiego. O roli u niego marzy nie jeden Pan a kolega. Jak to więc jest, gdy zadzwoni Smarzowski? Bierze się rolę u niego w ciemno czy nie?
Tak (uśmiech). Tak właśnie jest. Absolutnie. Ale też nie grałem we wszystkch filmach Wojtka. Było ich kilka i było to fantastyczne doświadczenie. W tym, który teraz realizuje, mnie nie ma i to nie dramat (uśmiech). Nie muszę pasować do wizji reżysera.
W ubiegłym roku to samo mówił Marian Dziędziel, gdy pytaliśmy, czy zobaczymy go w „Wołyniu”. Mówił, że rozumie i pozostaje do dyspozycji Wojciecha Smarzowskiego
No właśnie tak to jest. Mnie też nie było w „Wołyniu”.
Ale za to Pana roli w „Domu złym”, czy w Drogówce” trudno zapomieć. No właśnie, jak się Pan odnajdywał np. na polskich drogach po emisji filmu? Policjanci chodzili ponoć tłumnie do kina, a obraz polskiej policji w tym filmie jest wstrząsający.
Scenariusz powstał na podstawie doświadczeń Wojtka, który kilka lat wcześniej realizował program dla Polsatu pod tym samym tytułem. To życie podpowiedziało mu pomysł. Potem powstał scenariusz. Wojtek zebrał aktorów, z którymi współpracuje, no i udało się zrealizować film, który dotyka w bardzo znaczący sposób tego, co działo się na przełomie ubiegłego i obecnego wieku nie tylko w polskiej policji. To obraz wielu środowisk. Policja jest takim, w którym też ścierają się różne grupy interesów, a przecież my często mamy z nią do czynienia, bo mamy samochody itd. Każdy z nas chociaż raz w życiu spotkał się z policją, więc wiedzieliśmy, że odbiór filmu będzie gorący. Bo przecież, gdy zatrzymuje nas policja, nerwy zawsze skaczą, bo albo przekroczyliśmy prędkość, albo mogliśmy nie zauważyć, że coś nie tak ze światłami stopu itd. Dla nas interesujące było, żeby otym rozmawiać. O zachowaniach ekstremalnych i takich, które obserwujemy w komfortowych warunkach.
Był jakiś odzew od policjantów?
Oczywiście. Jedni mówili, że nawet jeśli film pokazuje jakiś procent realiów, to odległych. Inni mówili, że tak nie było nigdy. Ale to normalne, że w każdym środowisku będą takie podziały i nawet jeśli pewne wątki filmowe mają 100-procentowe pokrycie w rzeczywistości, to i tak będą wypierane. Ale żadnych nieprzyjemności z powodu gry w „Drogówce” nie miałem. W opinii znajomego policjanta, powrót z zabezpieczania wizyty papieża wypadł całkiem wiarygodnie.
No proszę! (śmiech).
Skąd się Pan wziął w aktorstwie? To efekt młodzieńczej fascynacji kinem?
Myślę, że to raczej aktorstwo wybrało mnie. Dziś nie wyobrażam sobie innego zajęcia, choć pewnie mógłbym coś siać i zbierać plony, czy chodzić po lesie i zbierać jakieś korzonki. Cieszę się, że robię to, co robię. A z tą fascynacją kinem to też prawda. Moimi idolami byli oczywiście Al Pacino, Robert de Niro. Teraz to także Edward Norton, nieżyjący już Filip Seymour Hoffman, Clive Owen... Do dziś lubię kino niejednoznaczne, niejasne, nieoczywiste. Lubię Davida Lyncha, Martina Scorsese. Chętnie sięgam też po seriale. Wyjątkowym doznaniem artystycznym był dla mnie serial „Breaking bad”. Oglądałem go na przełomie roku, więc nawet Sylwestra odpuściłem, żeby obejrzeć trzy czy cztery odcinki. No i uwielbiam też mroczne, oszczędne, genialne kino skandynawskie. Niekoniecznie jestem fanem jego przeróbek.
Czyli bardziej duński pierwowzór - serial Forbrydelsen, niż amerykańska wersja - The Killing?
Zdecydowanie.
Niedługo obejrzymy serial kryminalny „Sługi Boże” z Pana udziałem. A co w Pana planach?
Druga część „Sług bożych” i kilka innych ciekawych projektów. Jest wśród nich na przykład scenariusz o porwaniu samolotu w latach 80- tych. Tytuł: Tempelhof. Liczę, że będzie realizowany w przyszłym roku. Będzie miał fantastyczną obsadę. Więcej powiedzieć na razie nie mogę. Przeczytałem też genialny scenariusz młodego, świetnego dramaturga Antka Ferency. Jesteśmy na etapie rozmów. Mam nadzieję, że będzie ekranizacja. Dzieje się więc sporo.
A gdyby dostał Pan propozycję zwariowanej komedii?
Jeśli byłyby to dobre wygłupy, dlaczego nie?
Lubię się sprawdzać w różnych gatunkach. Staram się sięgać po rożne konwencje. Bardzo lubię zmienność. To mnie inspiruje. a