Bartłomiej Wiśniewski z Augustowa na Śnieżkę wszedł w samych szortach
Na jeziorze Necko przepłynął od przerębla do przerębla, kilkanaście metrów pod lodem. A kilka tygodni wcześniej, przy kilkunastostopniowym mrozie, w szortach wszedł na Śnieżkę.
- Na szczycie powitał mnie przenikliwy wiatr, a w jeziorze waliłem głową w lód. Do tego było potwornie ciemno. Bałem się, że nie trafię do przerębla - wspomina Bartłomiej Wiśniewski z Augustowa.
Choć łatwo nie było, już planuje kolejne wyzwania. W najbliższym czasie chciałby przejść po... rozżarzonych węglach, a w kolejną zimę zdobyć Babią Górę. Też „na golasa”. Póki co medytuje, w szortach biega w Puszczy Augustowskiej i kąpie się w kanale. Najchętniej obok śluzy, bo tam woda jest najzimniejsza.
– Jak na to reagują znajomi i bliscy? – zastanawia się chwilę. – Niektórzy aprobuję to co robię i udzielają dobrych rad. Choćby podpowiadają, że wyziębione nogi warto smarować gęsim smalcem. Natomiast moja babcia nie do końca rozumie o co w tym wszystkim chodzi. Nie raz łapie się za głowę i pyta czemu jej to robię? A ja po prostu próbuję wejrzeć w głąb siebie.
W górskie wodospady wpadał jak do basenu
Pochodzi z Augustowa, ma 28 lat. Pracuje w rodzinnej firmie, jest ojcem czteroletniej Amelki. Jesienią minionego roku misternie poukładane życie rodzinne rozsypało się jak domek z kart. Najbardziej bolała izolacja z ukochaną córką. Osamotniony Bartłomiej miał do wyboru kilka stosowanych w jego środowisku rozwiązań. Mógł zamknąć się w czterech ścianach swojego domu i rozpamiętywać bez końca, rzucić się w wir pracy albo oddać rozrywkom.
– Znajomi radzili: kup sobie jakiś gadżet, idź na imprezę, znajdź dziewczynę aby szybciej zapomnieć – wspomina. – Ale wiedziałem, że to rozwiązania tymczasowe, że w ten sposób nie odnajdę siebie, że muszę zrobić coś więcej. Poszedłem w stronę lodowatej wody oraz medytacji, która - jak wiadomo - pozwala oczyszczać umysł i wprowadza go w stan wyciszenia. A do tego dodaje energii. Dlaczego wybrałem akurat taką terapię, trudno jednoznacznie powiedzieć. Być może dlatego, że jestem w styczniu urodzony i lubię chłód.
Nie bez znaczenia były też informacje, że morsowanie to naturalna szczepionka, która chroni ciało, ale też ducha.
– Zmienia nastawienie do życia, a mnie, człowiekowi poturbowanemu przez los właśnie o to chodziło najbardziej – wtrąca.
Klub z instruktorką yogi znalazł pod nosem, kilkaset metrów od domu, a kąpiele w zimnej wodzie zaczynał pod prysznicem albo w przydomowych pojemnikach na deszczówkę, do których dorzucał setki kostek lodu. Gdy oswoił się nieco z zimnem, z kąpielami przeniósł się do Kanału Augustowskiego, a bywało też, że jeździł kilkadziesiąt kilometrów od domu, aż w rejon Sztabina. Tam, przy śluzie woda zawsze jest najzimniejsza.
– Hartowałem się i dążyłem do perfekcji – wspomina augustowianin. – W końcu minionego roku zapisałem się na
warsztaty morsowania do Karpacza aby jeszcze lepiej zgłębić tajniki kąpieli w lodowatej wodzie oraz czerpać z niej jak najwięcej.
Zgłębiał i szokował kolegów z warsztatów. W górskie wodospady wpadał bowiem bez chwili namysłu, jak do basenu z cieplą wodą. Nie przestrzegał ogólnie przyjętych przez morsów zasad, że trzeba chronić głowę.
– Choć płynąca w górskich potokach woda jest dużo chłodniejsza niż w augustowskich jeziorach, całkiem dobrze sobie radziłem – dodaje. – Natomiast uznanie uczestników warsztatów zachęcało mnie do pójścia o krok dalej, spróbowania czegoś nowego.
Któregoś dnia postanowiłem, że w szortach wejdę na Śnieżkę. Wiem, że chodzenie po górach na golasa robi się coraz modniejsze ale mnie nie chodziło o trendy. Chciałem sprawdzić się w nowej sytuacji i tyle.
Miejscowy góral – przewodnik, którego poprosił o wskazanie drogi na szczyt, tylko pokręcił głową i stwierdził: - Rób jak chcesz. Mogę pójść z tobą ale ja rozbierał się nie będę.
Być jak Hof
Wstali skoro świt i wyruszyli. Góral w kożuchu, a Bartłomiej – w szortach. Górę zdobywali ponad dwie i pół godziny, ponieważ „wdrapywali się” na jej szczyt okrężną trasą. Łatwiejszy i krótszy szlak akurat był zamknięty.
Bartłomiej Wiśniewski mó-wi, że pierwszych kilka kilometrów było super. Przez moment zastanawiał się nawet o co było tyle krzyku. Ale szybko okazało się, że na wnioski było zdecydowanie za wcześnie, kilkunastostopniowy mróz robił bowiem swoje. Zamarzały soczewki kontaktowe i woda w butelce. A gdy docierali na grzbiet Śnieżki i wyszli z lasu dopadł ich przenikliwy wiatr, który bezlitośnie smagał gołą skórę.
– Uświadomiłem sobie, że nie byłem aż tak dobrze przygotowany fizycznie do wędrówki w górach, jak mi się wydawało – dodaje rozmówca. – Ubrania miałem w plecaku jednak nie chciałem rezygnować, poddawać się zbyt wcześnie. Zachętą do dalszej wędrówki były przepiękne widoki, a i adrenalina – nie kryję – też robiła swoje.
Po drodze na szczyt mijali zdziwionych widokiem morsa turystów. Patrzyli trochę tak jak na krążącego po Krupówkach niedźwiedzia, z którym warto zrobić pamiątkowe zdjęcie. Wszyscy – ci idący w górę i w
dół byli opatuleni po czubki nosów.
Jakie uczucia towarzyszyły augustowianinowi w drodze na szczyt ? Fascynacja i strach gdy mijał stojące na szlaku znicze.
– Wiem, że góry są nieprzewidywalne – dodaje. – Znam niedawną historię turystki, która w towarzystwie innych morsów próbowała zdobyć Babią Górę i otarła się o śmierć.
Ale zna też historię Wima Hofa, który łamie prawa natury i uznawany jest za twórcę górskiego morsowania. 62-letni Holender przygodę z morsowaniem rozpoczął jako kilkuletnie dziecko i trochę przypadkiem. Budując igloo zasnął bowiem w śniegu.
Wprawdzie wtedy wylądował w szpitalu ale kilka lat później zaczął biegać boso po śniegu i morsować. „Mając 17 lat, przechodziłem obok bardzo zimnej wody pokrytej cienką warstwą lodu, która wydała mi się bardzo atrakcyjna. Rozebrałem się i zanurzyłem się w niej. Doznałem uczucia, jakby zapaliło się coś w mojej fizjologii, coś na bardzo głębokim poziomie. Poczułem się tak dobrze, że począłem tu wciąż wracać i wracać” - wspominał po latach w prasowych wywiadach.
Dziś na swoim koncie ma wiele sukcesów. Holender zdobył najwyższy szczyt Afryki Kilimandżaro oraz próbował zdobyć Mount Everest mając na sobie tylko szorty i sandały. Wspinaczkę na Mount Everest przerwał nie z powodu zimna lecz kontuzji stopy.
Hof zaliczył również maraton za kołem podbiegunowym w Finlandii gdzie temperatura powietrza dochodziła do minus 20 stopni Celsjusza, a cztery lata temu poprowadził pierwszą wyprawę morsów na Śnieżkę. Niedawno, z myślą o polskich śmiałkach, w Karkonoszach założył centrum innerfire.
– Jest moim idolem, fascynuje mnie – mówi Bartek. – Hof utrzymuje, że specjalna technika oddychania pozwala w
pełni panować nad temperaturą ciała. Stosuję się do zaleceń Holendra i – jak widać – całkiem dobrze na tym wychodzę.
Wyprawa na Śnieżkę zakończyła się sukcesem.
– Czułem, że żyje. Zmarznięte ciało – nogi, klata, ręce, ale cel osiągnięty. Krzyczałem ze szczęścia – wspomina augustowianin.
Jednocześnie przestrzega przed takimi wyprawami z marszu. Jak mówi, wcześniej trzeba do nich porządnie się przygotować, najlepiej pod okiem fachowca.
– Chodzi też o to aby przewidzieć jak najwięcej sytuacji do których może dojść podczas wyprawy – precyzuje. – Mnie się nie udało. Zapomniałem o zabraniu kijków, które ułatwiają wspinaczkę i musiałem ratować się znalezionym przy szlaku patykiem. Nie zabrałem też stabilizatorów. Ich brak doprowadził do sytuacji, że schodząc z góry przewróciłem się i skręciłem kostkę. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że w tym nieszczęściu miałem sporo szczęście. Do upadku doszło w drodze powrotnej, kilkaset metrów od schroniska. Łatwo nie było ale jakoś doszedłem. Natomiast nie wiem jak by ta historia się skończyła gdybym kontuzji doznał w drodze na szczyt. Pewnie trzeba było-by prosić o pomoc ratowników.
Głową walił w lód
Wim Hof nazywany przez wielu człowiekiem lodu jest też autorem rekordów najdłuższej kąpieli w lodzie (godzina, 52 minuty i 42 sekundy) oraz najdłuższego dystansu pokonanego pod lodem. W tym względzie 21 lat temu ustanowił rekord świata Guinnessa. Pokonał wówczas pod lodem dystans 57,5 metra.
– Skoro jest moim mistrzem, powinienem iść w jego ślady i też spróbować pływania pod lodem , choć targały mną mieszane uczucia – żartuje Bartłomiej Wiśniewski. – Z jednej strony ciekawość i chęć pokonania kolejnej bariery. Z drugiej - strach, bo pływanie w sytuacji gdy nie zawsze możesz się wynurzyć to jednak nie to samo co w basenie. Choćby dlatego, że głową grubej tafli nie rozbijesz.
Ćwiczył w Kanale Augustowskim. Co drugi dzień pływał w lodowatej wodzie do czasu aż ruchy paraliżował ból głowy. W końcu minionego miesiąca postanowił podjąć wyzwanie. O pomoc przy jego organizacji poprosił augustowską drużynę płetwonurków, którzy na jeziorze Ncko, w grubym lodzie wykuli dwa oddalone od siebie o jedenaście metrów przeręble. A później czuwali nad bezpieczeństwem Wiśniewskiego.
– Jeden był pod wodą, pozostali asekurowali „na górze” – opowiada Bartłomiej. – Zanurzyłem się i pomyślałem: o
cholera, jak ciemno nic nie widać. Do tego stopnia, że nie widziałem nawet płynącego obok nurka. Być może dlatego, że zamiast gogli na nosie miałem ciemne okulary, a do tego trasa była marnie oświetlona.
Starał się utrzymać jak najwyżej, walił głową w lód i martwił się czy trafi do przerębla. Pod wodą przypomniał sobie historię 46-latka, który w minionym roku, w województwie kujawsko-pomorskim też chciał przepłynąć pod lodem i najprawdopodobniej zabłądził. Ostatecznie pod wodą przebywał dwie godziny, a później zwłoki wyciągnęli strażacy. Na szczęście w Augustowie do takiej sytuacji nie doszło. Wiśniewski po kilku minutach zauważył wyciągniętą w swoim kierunku dłoń asekurującego go „z góry” płetwonurka. Gdy wyszedł z przerębla i usiadł na lodzie, był w szoku. Nawet nie słyszał oklasków, którymi powitali go płetwonurkowie.
– Na jeziorze uświadomiłem sobie, że jestem pierwszym człowiekiem na Podlasiu, który dokonał takiego wyczynu – dodaje. – Byłem bardzo szczęśliwy.
Spacer po węglach? Też oczyszcza umysł
Zima powoli się kończy ale Bartłomiej Wiśniewski nie zamierza kończyć przygody z morsowaniem czy medytacją. Zapowiada, że dalej będzie brał zimne prysznice, ćwiczył yogę i robił kondycję, która będzie potrzebna do realizacji planów.
– W przyszłym sezonie chciałbym wejść na Babią Górę – zapowiada augustowianin. – Nie jestem szaleńcem, znam swój organizm i wiem kiedy się wycofać. Jednak wierzę, że nie będzie to możliwe.
Ma nadzieję, że nie tylko pokona kolejną granicę ale też przy okazji będzie promował rodzinne miasto. O szczegółach chce rozmawiać w najbliższym czasie z włodarzami grodu nad Nettą. A póki co planuje jeszcze jeden, letni, wyczyn. Chciałby przejść po rozżarzonych węglach. To prastary obyczaj wywodzący się z kultur pierwotnych, znany praktycznie na całym świecie. W naszych czasach, chodzenie po ogniu organizowane jest najczęściej jako rozrywka dla turystów lub obrządek religijny. Wiśniewski chce to zrobić dla siebie.
– To doskonały trening motywacyjny i obrzęd, który podobnie jak morsowanie pozwala oczyścić myśli – argumentuje. – Trzeba zapomnieć o sprawach codziennych i skupić się na tym, co się robi. Przez cały czas zdawać sobie sprawę, że właśnie idziemy po żarzących się węglach i uprzedzać stopy, by nie reagowały na żar. Ponadto człowiek, który przeszedł przez to doświadczenie przekonuje sam siebie, że jest zdolny do czegoś, co dotychczas uważał za niewykonalne.
Zrobię to dla siebie i dla swojej córki Amelki.
Czym jest długi COVID-19?