Bartłomiej Wróblewski: Dyskusje o kandydacie PiS na prezydenta Poznania są przedwczesne
- Wielu Poznaniaków posiada poglądy konserwatywne i wolnościowe, choć nie głosuje na PiS. Niezależnie od tego także ci, którzy mają poglądy lewicowe czy liberalne dostrzegają, że Poznań nie rozwija się tak jakby oczekiwali - mówi Bartłomiej Wróblewski, poseł Prawa i Sprawiedliwości.
Kilka lat temu zdobył Pan Mount Everest, nadszedł już czas na wyprawę na Księżyc?
To prawda, góry stanowią od 25 lat ważną część mojego życia. Gdyby istniała szansa zmierzyć się z najwyższym szczytem Księżyca, pewnie podjąłbym wyzwanie. Na dziś boję się nie ma jednak takich możliwości.
Taką podróż zaproponował niedawno Tadeusz Zysk, który może zostać kandydatem w wyścigu o fotel prezydenta Poznania.
Tadeusz Zysk jest znany z niekonwencjonalnego poczucia humoru.
Żartem było także stwierdzenie, iż Bartłomiej Wróblewski odbija się od bandy, do bandy? Jest Pan, jak kiedyś określił Jerzego Hausnera Marek Belka, piwotalny?
Jestem Poznaniakiem z urodzenia i z przekonania. Moje poglądy od młodości się nie zmieniły. Takie same były w czasach nauki w Marcinku, działalności w szczepie harcerskim "Błękitna XIV", w czasie studiów, gdy zakładałem korporacje akademickie. W skrócie: jestem wolnościowym konserwatystą. Konserwatystą w sferze wartości, wolnościowcem w sprawach gospodarczych.
Dr Zysk nie szczędzi Panu złośliwości, choć to on, jak twierdzą politycy PiS, wprowadził posła Wróblewskiego na polityczne salony, zapoznając go z Jarosławem Kaczyńskim.
W 2010 r. byłem ekspertem w Biurze Prawa i Ustroju Kancelarii Prezydenta RP i to wówczas poznałem Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a w dniach po katastrofie także Jarosława Kaczyńskiego. W politykę zaangażowałem się w 2011 r. W tym czasie proponowało mi to kilka centro-prawicowych ugrupowań: najpierw Polska Jest Najważniejsza, a później Solidarna Polska. Rozpocząłem współpracę z PiS, ponieważ na to ugrupowanie głosowałem od 2001 r. To prof. Stanisław Mikołajczak zapoznał mnie z Tadeuszem Dziubą.
Ponieważ nie było odważnych na kandydowanie do Senatu i starcie z ówczesnym Wicemarszałkiem Senatu prof. Markiem Ziółkowskim zaproponowano mi start w wyborach do Senatu.
Wyzwanie podjąłem. W 2014 r. zostałem radnym sejmiku wojewódzkiego. Kilka miesięcy później doszło do bliższego spotkania z Prezesem Kaczyńskim. To spotkanie zainicjowali prof. Mikołajczak z Tadeuszem Zyskiem.
Tadeusz Zysk będzie dobrym kandydatem? Kiedy oficjalnie rozmawia się z politykami PiS, wszyscy są nim zachwyceni, ale w prywatnych rozmowach ich stanowisko mocno się zmienia. Twierdzą, że wystawić należy kogoś z partii, a nie sympatyka.
W mojej ocenie dla sprawy kandydowania na prezydenta fakt, czy jest się członkiem PiS, czy sympatykiem nie ma decydującego znaczenia. Wybór jest jeszcze przed nami.
W przypadku kandydatów na prezydentów największych miast oficjalne decyzje mają zapaść jesienią.
Na dziś rozstrzyganie tej kwestii wydaje się przedwczesne, co nie oznacza, że osoby posiadające takie aspiracje nie mają prawa ich okazywać. Władze PiS deklarują, że w każdym razie dla Poznania, decyzja ma być poprzedzona sondażem, który obiektywnie pozwoliłby ocenić szanse potencjalnych kandydatów. Na dziś jedyny sondaż to wyniki w wyborach w październiku 2015 r.
Pan też się przygotowuje? Nie jest żadną tajemnicą, że wraz z posłem Szymonem Szynkowskim vel Sęk posiadacie takie ambicje.
Moje zaangażowanie polityczne jest przemyślaną decyzją. Zaangażowałem się z myślą o kilku dekadach działalności. Dotychczasowe doświadczenia utwierdzają mnie w tej decyzji. Mam wiele do zawdzięczenia Poznaniakom i Poznaniowi. To zobowiązanie, aby jeśli takie będzie oczekiwanie ze strony mieszkańców, znaczącą część służby publicznej poświęcić wyłącznie Poznaniowi.
Czyli chciałby Pan powalczyć o prezydenturę?
Sprawa personaliów jest ważna, ale w mojej ocenie nie najważniejsza, a skupianie się na dziś na tej kwestii prowadzi na manowce. Ważniejsza jest diagnoza, dlaczego co widzi zresztą wielu mieszkańców, Poznań przegrywa konkurencję z Wrocławiem, Krakowem, Gdańskiem, a być może nawet z takimi ośrodkami jak Bydgoszcz czy Rzeszów, które jeszcze stosunkowo niedawno nie były traktowane poważnie. W moim przekonaniu to między innymi efekt monokultury politycznej funkcjonującej w naszym mieście. Od 28 lat nie istnieje realna konkurencja wobec jednego środowiska politycznego. Z codziennego doświadczenia wiemy, że tam gdzie istnieje monopol, ceny są wyższe, a jakość usług spada. Dlatego kluczowe jest stworzenie alternatywy wobec Platformy Obywatelskiej. To moja ambicja polityczna.
Poznań od lat jest bastionem PO, nic nie wskazuje na to, by na lokalnej scenie politycznej miało dojść do przesilenia.
Wielu Poznaniaków posiada poglądy konserwatywne i wolnościowe, choć nie głosuje na PiS. Niezależnie od tego także ci, którzy mają poglądy lewicowe czy liberalne dostrzegają, że Poznań nie rozwija się tak jakby oczekiwali. Trzeba więc stworzyć także dla nich atrakcyjną ofertę, trzeba stworzyć alternatywę.
Musi się na nią złożyć program, ludzie i nowocześniejszy sposób działania. Nawet jeśli się to uda, PiS nie będzie dominował w Poznaniu tak jak wcześniej Platforma, ale będzie rywalizował, a tym samym da impuls do rozwoju miasta.
Jeśli nie damy go ludziom, PO będzie udawała, że musi się starać o poparcie, choć nie jest to prawdą, a PiS będzie o nie zabiegał, choć wszyscy będą wiedzieć, że i tak nie ma szans. Musimy się więc wyrwać z kręgu utartych postaw. W mojej ocenie droga do zmian w Poznaniu wiedzie przez drugiego człowieka.
Ten plan jest realizowany przez Pana w powiecie poznańskim. Nawet przeciwnicy polityczni PiS zauważają, że Bartłomiej Wróblewski jest najbardziej aktywnym parlamentarzystą w regionie.
W wyborach 2015 r. kandydowałem z jedenastego miejsca na liście. Zostałem więc posłem wbrew logice systemu. Udało się to tylko dlatego, że 14.108 osób uwierzyło, że dobra zmiana jest możliwa. Wcześniej starałem się jednak to pokazać. Zjeździłem powiat wzdłuż i wszerz, przełamując bariery i starając się pokazać, że polityka może być inna. Najpierw odwiedziłem wszystkie niemal 240 sołectw w powiecie, później bywałem na sesjach w każdej gminie, a po wyborach 2015 r. otworzyłem wraz z mieszkańcami 17 biur poselskich, główne w Poznaniu a 16 filialnych w gminach powiatu poznańskiego. W każdym z nich działa pomoc prawna, działają także doradztwa w sprawach podatkowych, bankowych, ZUS-owskich, budowlanych, dla poszukujących pracy czy punkt mediacji. Starałem się więc pokazać mieszkańcom powiatu, a po wyborach także Poznania, że polityk nie musi znikać po wyborach, aby pojawić się krótko przed następnymi.
W ciągu kolejnego półtora roku zamierzam lepiej poznać mieszkańców wszystkich części Poznania, ich potrzeby i zapatrywania.
W marcu rozpocząłem cykl 42 spotkań. Pierwsze z nich z radami osiedli, stowarzyszeniami lokalnymi i mieszkańcami odbyły się w Kiekrzu, na Smochowicach, Sołaczu i Strzeszynie. Każde z nich kończy się konkretnymi wspólnymi działaniami na rzecz tych dzielnic. Podjęliśmy działania na rzecz oczyszczenia Jeziora Kierskiego, rewitalizacji Parku Sołackiego czy budowy szkoły na Strzeszynie. Dodam, że spotkania będę kontynuował, niezależnie od tego, jak zostanie rozstrzygnięta kwestia kandydatury na prezydenta Poznania.
Co z nich wynika? Jaki obraz miasta się wyłania?
Przede wszystkim poczucie mieszkańców, że zostali pozostawieni sami sobie i istnieje mur między nimi, a administracją miasta oraz Jackiem Jaśkowiakiem. Myślę, że niezależnie od zapatrywań politycznych dość powszechne jest już przekonanie, że dla prezydenta Poznania punktem odniesienia nie są mieszkańcy, a wielka polityka. Poznań jest traktowany instrumentalnie.
To jakie ma Pan pomysły na miasto?
Zgodnie z tym, co przed chwilą powiedziałem należy zmienić relacje na linii mieszkaniec-władze Poznania. Po drugie, trzeba poprawić kontakty z władzami centralnymi, niezależnie od ich politycznych barw. Po trzecie, starałbym się w taki sposób kształtować działania miasta, by wyrwać nas z kręgu zawężonych ambicji.
Jeśli Polska wpadła w pułapkę średniego dochodu, to Poznań wpadł w pułapkę średnich celów politycznych, gospodarczych, naukowych czy kulturalnych.
Prezydentura Bartłomieja Wróblewskiego będzie zatem usłana wielkimi inwestycjami?
Inwestycje są ważne, bo mogą wesprzeć rozwój miasta. Niemniej same inwestycje nie determinują rozwoju. Hiszpania, Portugalia i Grecja otrzymały olbrzymie środki na modernizację infrastruktury, ale to samo w sobie nie zapewniło stabilnych podstaw rozwoju. Kluczowe jest, by Poznań nie był sortownią, tylko miastem wysoko wyspecjalizowanych usług i produkcji. I mając to na względzie należy starać się o dodatkowe środki na naukę, innowacje, infrastrukturę i ochronę środowiska. Ważna jest poprawa komunikacji drogowej, tramwajowej i kolejowej, w tym modernizacja ulic Obornickiej i Naramowickiej, budowa wiaduktów między innymi na Plewiskach, na Starołęce, na Lutyckiej, przedłużenie PST w kierunku Suchego Lasu, a docelowo i Lubonia. Ważnych spraw jest oczywiście więcej takich jak budowa Muzeum Powstania Wielkopolskiego czy Teatru Muzycznego. Wiele z tych inwestycji byłoby do zrealizowania, gdyby władze miasta były bardziej kompetentne w przygotowywaniu projektów, chciały i umiały rozwiać, także z Warszawą.
Kreuje się Pan na kandydata, który ma przyciągać różne środowiska, ale trudno będzie zdobywać zaufanie większości poznaniaków z łatką polityka, który finansowo wspiera nacjonalistów.
Jesteśmy jednym społeczeństwem, dlatego uważam, że nie powinniśmy zrywać relacji ze środowiskami, które mają inne poglądy. Kiedy wspieram Pobiedziska, dzięki czemu udaje się wybudować tunel łączący dwie części miasta, jeśli jesteśmy na zaawansowanym etapie powstania podobnego tunelu w Kostrzynie, i jeśli inicjuję analogiczne działania w Puszczykowie, nie pytam wcześniej burmistrzów czy radnych, o ich przynależność partyjną.
Tym bardziej w przypadku młodzieży, niezależnie jakie ma poglądy, nie powinniśmy jej wystawić poza nawias społeczeństwa, ponieważ prowadzi to do nasilenia podziałów.
Staram się utrzymywać relacje z środowiskami wolnościowymi sympatyzującymi z Kukizem i Korwinem, czy środowiskami narodowymi. Dlatego spośród wielu innych inicjatyw patriotycznych finansowo wsparłem wyjazd grupy studentów na Marsz Niepodległości.
Anarchistów walczących z eksmisjami też by Pan wsparł?
Wspierałem i wspieram w walce z nielegalnymi eksmisjami i zastraszeniem lokatorów. Takie osoby uzyskują regularnie pomoc prawną w naszych punktach pomocy prawnej. Także na poziomie sejmowym byłem sprawozdawcą ustawy dotyczącej nieprawidłowości przy reprywatyzacji. Wniosłem też poprawkę, aby z środków odzyskanych z nieuczciwej reprywatyzacji sfinansować zadośćuczynienie dla osób poszkodowanych przez czyścicieli kamienic.
Czy takiej osobie jak Pan, dobrze wykształconej, z dorobkiem naukowym potrzebne jest przykładnie ręki do demolowania Krajowej Rady Sądownictwa?
To niemerytoryczna ocena. Uważam, że należy zerwać z tyranią status quo w sądownictwie. Do tej pory mówiono nam, że rozwiązaniem problemu będzie podwyższanie nakładów na sądownictwo, więcej etatów sędziowskich, czy lepsze warunki pracy. Moim zdaniem te recepty się nie sprawdziły, a w każdym razie okazały się niewystarczające. Już dziś nie odróżniamy się na tym tle od wielu państw Europy Zachodniej, a mimo to polskie statystyki są gorsze, a niezadowolenie społeczeństwa rośnie. Potrzebne są więc reformy ustrojowe, proceduralne oraz zmiany w samym środowisku sędziów, w tym w odniesieniu do KRS.
Moja ocena kształtowała się nie tylko na podstawie danych zawiedzionych obywateli, ale także moich koleżanek i kolegów sędziów, którzy negatywnie oceniają między innymi niejasny system powołań i awansów w sądownictwie.
Inną rzeczą jest to, że nie należy wylewać dziecka z kąpielą. Dlatego staram się słuchać konstruktywnych uwag środowiska sędziowskiego. Jest to łatwiejsze wtedy, gdy są one pozbawione emocjonalnych ocen, które wybrzmiewają w zadanym pytaniu.
Pan, jako konstytucjonalista, musi sobie zdawać sprawę, że po drodze może zostać zaburzony trójpodział władzy. To politycy będą mieli bezpośredni wpływ na wybór sędziów.
To podwójnie nieprawdziwa informacja. Po pierwsze, politycy nie będą mieli bezpośredniego wpływu na wybór orzekających w sądach sędziów, a jedynie członków Krajowej Rady Sądownictwa. Po drugie, Konstytucja pozostawia decyzję ustawodawcy, kto ma wybrać członków KRS. W 2004 r. w Platformie Obywatelskiej pracował zespół z udziałem prof. Andrzeja Rzeplińskiego, który wysunął propozycję, by ci członkowie KRS byli bezpośrednio wybierani przez parlament.
Nasz pomysł nie jest więc nowy, nie zrodził się nawet w naszym środowisku politycznym.
Jedyny przykład, by to politycy wybierali sędziów, znany jest w Polsce od ponad 30 lat i uregulowany w Konstytucji z 1997 r. Chodzi o Trybunał Konstytucyjny i Trybunał Stanu, których sędziów powołuje Sejm.
W lipcu bierze Pan ślub, Jarosław Kaczyński zostanie na niego zaproszony?
Ślub to nie tylko "Dobra Zmiana", to "Najlepsza Zmiana" w moim życiu. Z narzeczoną chcemy zaprosić Jarosława Kaczyńskiego.
A pana koleżankę z uczelni, Joannę Schmidt?
Zawiadomimy wszystkich posłów i radnych z Poznania, niezależnie od różnic. Będziemy się cieszyć, jeśli w tym wyjątkowym dla nas dniu będą chcieli nam towarzyszyć.