Bartosz Bielenia: Trzeba bezwstydnie zostawiać po sobie ślad
- Białystok to dla mnie bardzo ważne miejsce. Z wielkim sentymentem wspominam tutejsze parki i Bojary - mówi Bartosz Bielenia, pochodzący ze stolicy województwa podlaskiego aktor (główna rola w nominowanym do Oscara filmie "Boże ciało"), który niedawno odebrał Nagrodę Artystyczną Prezydenta Miasta Białegostoku.
Masz tylko 29 lat, a już przebyłeś drogę z Białegostoku do Los Angeles, prosto na galę Oscarów. Ta podróż zaczęła się w 1999 r., kiedy to mały Bartek biegał po szkole na próby do Teatru Dramatycznego, by na scenie przeistoczyć się w Małego Księcia. Pamiętasz coś z tego aktorskiego debiutu?
Tak, i to zaskakująco dużo! Z informacją o castingu w białostockim Teatrze Dramatycznym przyszła do naszego domu mama mojej koleżanki z klasy. Poszedłem i się dostałem. Potem trzeba było godzić to granie ze szkołą. Pamiętam, jak byłem zwalniany z lekcji na spektakle, które graliśmy o godz. 11. Moja mama oczywiście chciała, bym jak najdłużej siedział w tej szkole, wręcz do ostatniej chwili. A ja już od 10.30 patrzyłem niecierpliwie na zegarek, bo nie chciałem się spóźnić. W końcu wychowawca poprosił mamę na rozmowę i powiedział jej, że to nie ma sensu, bo mentalnie i tak nie było mnie na lekcji. Bardzo dobrze wspominam też poznanych w teatrze ludzi. Starsi aktorzy: Adam Dzienis i Monika Zaborska bardzo mi pomagali. To był wspaniały czas.
Już wtedy – jako mały chłopiec – marzyłeś, by w przyszłości zostać profesjonalnym aktorem?
Dzisiaj wydaje mi się, że ta myśl o aktorstwie od najmłodszych lat była w moim życiu obecna. Jak wiele dzieci brałem udział w jakichś konkursach recytatorskich, więc nie byłem pod tym względem wyjątkowy. Ale przez tego „Małego księcia” to wszystko się jakoś we mnie ugruntowało.
Jako nastolatek swoje aktorskie umiejętności szkoliłeś w Młodzieżowym Domu Kultury w Białymstoku, najpierw w dziecięcym Teatrze Szóstka, a później w Teatrze Klaps.
To były wspaniałe, złote lata robienia teatru. Pełne pasji i radości. Nie mieliśmy żadnych zobowiązań, a wszystko, co robiliśmy, było gorąco przyjmowane przez nasze rodziny i najbliższych. Pani Tosia (Sokołowska – przyp. red.) bardzo nas inspirowała. Była naszą teatralną matką chrzestną. Miała pod swoją opieką mnóstwo młodych osób, pochodzących z różnych środowisk, ale dzielących tę samą pasję. Pamiętam te godziny rozmów na zapleczu czy w garderobie w MDK-u o tym, jak się robi teatr i jaki teatr się lubi oraz wymienianie się pirackimi płytami ze spektaklami… To był niezwykle inspirujący i świetny czas! Parę lat temu udało mi się nawet wygrzebać nagranie jednego ze spektakli. Włączyłem je sobie i odrobinę spłonąłem ze wstydu. Ale teraz wydaje mi się, że trzeba bezwstydnie zostawiać po sobie jakiś ślad.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień