Bartosz Staszewski, aktywista LGBT: Mógłbym wyjechać, ale mam w Polsce dużo do zrobienia. I czuję, że się uda
- Zmiany nadejdą, pytanie tylko - kiedy. „Zwykli” Polacy są na nie gotowi, gorzej z politykami - przekonuje Bartosz „Bart” Staszewski, działacz społeczny, aktywista LGBT i reżyser, współzałożyciel Stowarzyszenia Marsz Równości w Lublinie. Amerykański magazyn „Time” w lutym umieścił go na prestiżowej liście 100 wschodzących liderów z całego świata.
Co byłoby dziś dla Pana największym sukcesem w walce o prawa osób LGBT?
W tej chwili w Polsce najważniejsza jest nowelizacja kodeksu karnego i rozszerzenie katalogu przestępstw z nienawiści o przesłanki takie, jak orientacja seksualna i tożsamość płciowa. Jest to na ten moment kwestia ważniejsza niż formalizacja związków osób tej samej płci czy prawo do adopcji przez nie dzieci. Zmiany w Kodeksie karnym wpłynęłyby realnie na umysły ludzi, którzy przenikają homofobicznymi hasłami na tyle, że naprawdę uważają, że osoby LGBT są jakimś złem, z którym trzeba walczyć. Niektórzy z nich, niestety, przechodzą od słów do czynów, i rzucają kamieniami na Marszu Równości w Białymstoku. Myślę, że zmiana Kodeksu karnego to kwestia kilku lat. W pozostałych kwestiach – jak np. małżeństwa osób tej samej płci – trudno na razie powiedzieć. Wydaje mi się, że „zwykli” Polacy są na to coraz bardziej gotowi. Sondażowe poparcie dla nadawania praw osobom LGBT może ostatnio przestało rosnąć, ale też nie maleje. Gorzej jest z politykami, którzy pielęgnują istnienie w tej sprawie dwóch obozów.
Może więc gdyby w kolejnych latach władzę w Polsce przejęła lewica …
Jednak w swoim filmie „Artykuł osiemnasty” z 2017 roku, przedstawiającym stan polskiej debaty dotyczącej praw osób LGBT, podkreśla Pan, że tej społeczności także politycy lewicy nie pomogli w ostatnich 30 latach w żaden sposób.
To prawda. Na szczęście lewica też się zmienia i ta nowa lewica, nowi ludzie po zmianie pokoleniowej, którzy zastąpią panów i panie, którzy pamiętają jeszcze czasy komunizmu i byli częścią tamtego systemu, mają już inne podejście do tych kwestii. Potrzeba odważnych, charyzmatycznych polityków i polityczek, którzy, poza tym, że sami będą chcieli zmian, przekonają do tego także innych. To musi się odbyć także na poziomie lokalnym. W Polsce przykładem jest Poznań czy Gdańsk, gdzie społeczność LGBT zaczyna się czuć coraz lepiej – także za sprawą lokalnych inicjatyw realizowanych we współpracy z miastem i samorządowców, którzy nie widzą w nas demonów.
W Lublinie prezydent dwukrotnie zakazywał marszów równości.
Niestety. Była to według mnie próba uniknięcia tematu, uniknięcia odpowiedzialności za to co się dzieje w mieście. Marzę o tym, żeby Lublin, miasto, w którym się wychowywałem, stawiał nie tylko na rozwój infrastruktury, ale też na rozwój społeczny. Zwłaszcza, że miasto ma potencjał np. w organizacjach takich jak np. Homo Faber. To też miasto prof. Zbigniewa Hołdy, znanego adwokata, walczącego o prawa człowieka. Nawiasem mówiąc uważam, że wielu polityków, także lokalnych, oficjalnie konserwatywnych, w rzeczywistości tak bardzo konserwatywni nie są. Boją się jednak reakcji części wyborców i Kościoła, nie chcą być pod ostrzałem, żeby nie mówiono, że „promują LGBT”. Jednak przykłady takich polityków jak Barack Obama czy David Cameron pokazują, że zmiana zdania w kwestii związków osób tej samej płci jest możliwa. Cameron tłumaczył, że z czasem uznał, że z punktu widzenia państwa lepiej jest, jeśli wszyscy obywatele mają prawo do formalizacji swojego związku.
To ile lat zajmą zmiany w Polsce?
Niekoniecznie musimy przechodzić najdłuższe scenariusze typu amerykańskiego, który trwał od lat 70. Nie musimy się też zadowalać się półśrodkiem, jakim są związki partnerskie. Chciałbym żyć w kraju, w którym mam pełną równość. Polacy na to zasługują. W kwestii legalizacji małżeństw osób tej samej płci chodzi tak naprawdę o rozwiązanie wielu problemów życia codziennego, z których wiele dotyczący sytuacji krytycznych. Kiedy przyjdzie mi czuwać przy partnerze przy szpitalnym łóżku, chciałbym mieć takie same prawa i możliwości jak mają obecnie osoby z heteroseksualnych małżeństw. Obecnie jeśli partner chce mi podarować jakieś pieniądze, jest to rozpatrywane przez fiskus jako darowizna od obcej osoby, więc jest opodatkowana. Trudności dotyczą też dziedziczenia.
Ale politycy PiS mówią: możecie napisać testament i po problemie
Tylko teoretycznie, bo jeśli chcę po śmierci zapisać majątek partnerowi, on i tak będzie musiał zapłacić zachówek dla rodziców i rodzeństwa. W efekcie niektórzy muszą np. sprzedać odziedziczone mieszkanie, żeby ten zachówek zapłacić. A do tego jeszcze podatek od spadku. W prawie jest mnóstwo takich niuansów, które zwyczajnie bardzo utrudniają nam życie. Pytanie – dlaczego nie można tego zmienić. Politycy prawicy jak mantrę powtarzają art. 18 Konstytucji, o tym, że „Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej”. Tylko że nie ma tam ani słowa o tym, że małżeństwo osób jednej płci jest zabronione. Prof. Ewa Łętowska dokładnie to wyłuszczyła w naszym filmie „Artykuł osiemnasty”, podkreślając, że Konstytucję należy interpretować na korzyść obywatela.
„Time” napisał o Panu, że jest Pan „symbolem oporu” wobec prawicowych władz, atakujących osoby LGBT w Polsce. Płaci Pan za to sporą cenę. Trzy gminy pozwały Pana w związku z akcją wieszania żółtych tabliczek „Strefa wolna od LGBT” tam, gdzie samorządy przyjęły uchwały uderzające w osoby LGBT.
Chodzi o Tuszów Narodowy, Zakrzówek i Niebylec. 8 marca jest pierwsza rozprawa w Tarnobrzegu. Pozostałe będą w Lublinie i Rzeszowie. Przypuszczam, że pozwów będzie więcej, zrobiłem około 40 zdjęć, a prawica domaga się krwi, żebym poniósł konsekwencje. Także w związku ze „strefami” mam kilkanaście spraw o wykroczenie, przede wszystkim za sprawą doniesień Ordo Iuris oraz posła Krzysztofa Sobolewskiego z PiS. Nie wiem tylko, w którym momencie złamałem prawo – robiłem zdjęcie z tabliczką przy znaku z nazwą danej miejscowości. Odzwierciedlenie takiego podejścia to ostatnia decyzja sądu z Moszczenicy o odmowie wszczęcia postępowania wobec mnie „ze względu na brak jakichkolwiek dowodów wskazujących na popełnienie przez obwinionego zarzucanego mu wykroczenia”. W sądzie reprezentuje mnie mec. Bartosz Przeciechowski, od niedawna dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Lublinie. Wcześniej reprezentował też, pro bono, stowarzyszenie Marsz Równości a także mnie w sprawach z Tomaszem Pituchą (radny PiS z Lublina) i Przemysławem Czarnkiem (poseł PiS, były wojewoda lubelski. Staszewski zarzucił im zniesławienie po wypowiedziach o Marszu Równości - przyp. red.). Jestem mu za to bardzo wdzięczny.
Nie zniechęca Pana widmo jeżdżenia miesiącami po sądach?
Nie. Uznaję, że jest to przykra część działalności aktywisty. Mam świadomość, że im nie chodzi o wygraną, bo racja jest po mojej stronie, mam wrażenie, że może nawet sami nie wierzą w to, że mogą ze mną wygrać, a chcą mnie po prostu pomęczyć tymi sprawami sądowymi. To kosztuje, ale też zajmuje mnóstwo czasu, który mógłbym wykorzystać w inny sposób. Może chodzi o to żeby odstraszyć innych, żeby się nie wychylali, żeby nie krytykowali działań władzy, bo będą jakieś konsekwencje. Na szczęście czuję olbrzymie wsparcie od ludzi, wiem, że za mną stoją i to mi dodaje sił. Chociaż oczywiście boję się, że z byle powodu wsadzą mnie kiedyś do więzienia.
A internetowy hejt? Boli czy już się Pan przyzwyczaił?
Dotyka mnie odżegnywanie mnie od polskości, zarzucanie mi braku patriotyzmu. Czara goryczy przepełnia się też, kiedy ktoś grozi mi śmiercią. Ogólnie myślę, że istnieje spora grupa osób, które mnie szczerze nienawidzą. Chociaż z drugiej strony staram się pamiętać, że jest to tzw. „krzykliwa mniejszość” - nienawistnicy są głośniejsi niż ci, którzy mnie popierają. Nie pielęgnuję w sobie nienawiści. Uważam, że homofobiczne wypowiedzi czy działania są częściej efektem niewiedzy, ignorancji czy strachu, niż złej woli.
Jak jest w „realu”? Może Pan spokojnie spacerować z chłopakiem trzymając się za ręce?
Nie, bo się boję. Bez strachu robimy to tylko podczas Marszów Równości – wtedy ochrania nas kordon policji i nie muszę się martwić, że ktoś nas zaatakuje. Ten lęk ma swoje źródła. Kiedyś w Warszawie mojego chłopaka prawie pobito. Na moście chcieliśmy oddać hołd transaktywistce, która popełniła samobójstwo. Atakujących sprowokowała trzymana przez nas tęczowa flaga. Zdarzyło mi się też, że tylko staliśmy obok siebie i ktoś nas zwyzywał od pedałów.
Nie chciał Pan wyjechać z kraju?
Urodziłem się w Szwecji, trochę tam mieszkałem jako nastolatek, więc teoretycznie mógłbym to zrobić bez przeszkód. Czuję jednak, że mam jeszcze dużo do zrobienia tutaj, w Polsce. I liczę, że się uda. Gdybym wyjechał, odczuwałbym to jako porażkę. Jednocześnie nie dziwię się tym, którzy opuszczają Polskę. Ja mam dużo szczęścia – rodzinę, która mnie akceptuje, kochającego chłopaka. Ale napisał do mnie ostatnio np. 16-latek z Łęcznej. O tym, że marzy, żeby się wyrwać z domu, bo rodzice nie chcą w ogóle wiedzieć o jego homoseksualności, że go odrzucają, że ma wszystkiego dosyć. Najtrudniej jest w małych miejscowościach i na wsiach. Młody człowiek, bez wsparcia, boi się nawet sam przed sobą przyznać, że jest gejem. Ja też miałem taki okres wypierania tego ze świadomości. Zwłaszcza że w szkole na biologii o orientacji seksualnej nie mówiliśmy prawie nic, a od katechetki słyszałem, że to grzech.
Kiedy zaczął Pan myśleć inaczej?
Miałem jakieś 16 lat. Powiedziałem sobie: Bartek, to się nie zmieni, nie będziesz miał dziewczyny. I zaczęła się powolna akceptacja. Ci, którzy do tego momentu nie dojdą, są zwykle nieszczęśliwi, tworząc też nierzadko heteroseksualne związki. To jest m.in. efekt braku akceptacji i wsparcia ze strony otoczenia.
Jak się zaczęło Pana zaangażowanie w działalność społeczną? Podobno początkowo fascynował Pana ruch narodowy?
Tak, miałem 16 lat i szukałem miejsca dla siebie. Nigdy do ONR nie przystąpiłem, ale „kupowałem” ich prymitywną propagandę. Dla młodych ludzi konserwatywne wartości są mocno seksi: jest się z czegoś dumnym, tworzy się wspólnotę. Później dorosłem do tego, że można być dumnym przede wszystkim z siebie. Zmieniłem „opaskę ONR” (symboliczną, bo prawdziwej nie miałem), na własną, z tęczowym orłem, pokazującą, że też mogę kochać swój kraj, tylko na własny sposób. Uważam, że moja działalność wpisuje się w definicję patriotyzmu. Mam wizję idealnej Polski, w której każdy może się czuć szanowany, równy. Moi dziadkowie byli w AK. Myślę, że walczyli o wolność dla wszystkich, nie tylko dla heteroseksualnych Polaków.
Gdzie widzi Pan siebie za 10 lat?
Na pewno nie skończy się moja rola jako aktywisty, bo dużo jest w Polsce do zrobienia. Pociąga mnie sprawczość, możliwość zmieniania rzeczywistości. W styczniu gmina Nowa Dęba uchyliła własną uchwałę LGBT. To działa niezwykle motywująco.
Jest w Pana planach kariera polityczna?
Kiedyś się nad tym zastanawiałem, ale dziś wiem, że więcej mogę zdziałać jako aktywista. Przynajmniej na razie. Nie muszę nikomu się tłumaczyć, trzymać partyjnych ustaleń. Po prostu – robię swoje, czyli to, co uważam za słuszne.