Będę bronił kapłanów nie słowami, ale całym swoim życiem. Codziennie
Swoją wizję i istotę kapłaństwa w XXI wieku przedstawia pochodzący z Chludowa koło Poznania kleryk Jan Jabłuszewski SAC.
Mamy czerwiec rok 2013. Kończysz szkołę średnią w Poznaniu i… składasz podanie o przyjęcie do seminarium księży pallotynów. A jeszcze przed chwilą w stroju ludowym wywijałeś w zespole „Chludowianie”. Dlaczego i po co chcesz zostać kapłanem?
Myśl o kapłaństwie towarzyszy mi od głębokiego dzieciństwa. Rodzina zgodnie to potwierdza –przejawiałem w sposób mniej lub bardziej czytelny takie skłonności. Od dziecka byłem ministrantem, potem lektorem, z czasem zastępowałem także organistę – zawsze dobrze się czułem w kościele. A już chcąc dojrzalej ująć moją motywację, powiem banalnie: czułem i nadal się czuję powołany do kapłaństwa.
Czyli?
Rektor naszego seminarium za Matką Teresą często powtarza, że powołanie to plan Boga na szczęście człowieka. A ludzie na to zaproszenie odpowiadają. Ja zrozumiałem, że Bóg zaprosił mnie na drogę kapłaństwa, wstąpiłem na nią, idę i czuję się naprawdę wolny, spokojny i szczęśliwy.
A po co?
Pięknie odpowiada na to pytanie początek naszej pallotyńskiej konsekracji: „Dla większej chwały Boga, Najświętszej Dziewicy Maryi, Królowej Apostołów (...) i dla większego uświęcenia duszy swojej i bliźniego swego…”. W tych słowach zawiera się sens życia kapłańskiego. Chcę być świadkiem Jezusa, chcę za Nim iść i Jego naśladować, chcę iść w kierunku tego życia, które On mi proponuje.
Poczekaj, powoli, przełóż te deklaracje na język zrozumiały dla ludzi świeckich.
Otóż chodzi o to, że chcę swoim życiem naśladować życie Jezusa Chrystusa, czyli świadczyć, że On wciąż żyje, żyć Jego miłością do Boga i ludzi, służyć Bogu, służąc ludziom. W sferze życia sakralnego i świeckiego. Już teraz mam praktyki w szpitalu i mogę głęboko poczuć, czym jest ta służba. Spotykam ludzi zrażonych do wiary, do Kościoła, np. idę z komunią świętą, a niektórzy na widok kleryka przykrywają się kocem, żeby wyrazić brak zainteresowania. Ale są też tacy, którzy widząc kruchość życia, otwierają się, chcą rozmawiać, rozumieją, że ksiądz czy osoba konsekrowana nie jest egzekutorem, ale przenosi na nich dobroć Boga. Nie tkwimy tylko w seminarium czy kościołach, wychodzimy do szkół, szpitali, do miejsc, gdzie żyją ludzie potrzebujący nadziei, że to ich życie to nie jest koniec. To dawanie nadziei i miłości, dzielenie się wiarą, to podstawowe zadanie kapłana.
Kim dla ciebie jest kapłan?
Kapłan jest przede wszystkim – jak już mówiłem – świadkiem Jezusa Chrystusa, ale też przewodnikiem i pasterzem dla ludzi. W Ewangelii wg św. Marka czytamy, że „Jezus przywołał do siebie tych, których sam chciał [...] i ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli”, aby z Nim byli, to jest pierwsze zadanie powołanego. I ja tak właśnie się czuję, chcę być kapłanem, czyli świadkiem Chrystusa, chcę, aby ludzie widzieli i czuli, że przebywam z Panem Bogiem i jestem głęboko autentyczny w tym, co czuję i jak żyję. A to nic innego jak podstawowa reguła życia pallotyna, którą akcentował nasz założyciel – św. Wincenty Pallotti: wezwanie do naśladowania życia Jezusa Chrystusa.
Ale od czasów Pallottiego – I połowa XIX wieku – znacznie zmienił się i wizerunek, i odbiór kapłanów w świecie. Mówiąc łagodnie, nie mają najlepszej prasy. Kościołem wstrząsają afery finansowe, obyczajowe… Nie boisz się, że i na Ciebie spadnie to odium?
To prawda. Nie sposób unikać tego tematu i udawać, że nic się nie dzieje, bagatelizować go. Czytałem i słyszałem o różnych aferach, a mimo to, a może właśnie dlatego chcę dać świadectwo i być kapłanem, który realizuje swoje powołanie. Ale to oczywiste, że takie zachowania i postrzeganie duchowieństwa dla mnie tak jako człowieka, jak i przyszłego księdza są bolesne. Wiem, że za aferami obyczajowymi stoi ogromna tragedia wielu skrzywdzonych ludzi i tragedia konkretnego człowieka, czyli kapłana, który może nawet sobie z niej nie zdaje sprawy. We mnie rodzi się ból z powodu tych tragedii i zranień Kościoła, czyli całej wspólnoty ludzi wierzących, nie tylko księży. Mamy do czynienia ze społeczną i medialną nagonką na kapłanów w ogóle, często, ale na szczęście nie powszechnie, jest podważany autorytet stanu kapłańskiego. Myślę, że nie można się bać, bo choć modlimy się za Kościół, to mniej i bardziej tragiczne afery w życiu świętego Kościoła, który tworzą grzeszni ludzie, były, są i z tego powodu, niestety, pewnie będą. Nie wolno się załamywać i tulić ogon jak bity pies, kiedy cały stan kapłański dostaje po głowie. Najważniejsze – jak zresztą w całym życiu społecznym – aby nie generalizować. Nie będę bronił księży słowami, ale swoim życiem, codziennie dając świadectwo przynależności do Chrystusa i wierności Jego nauce i życiu.
Jak?
Na przykład mała rzecz, a ważna. Na Zachodzie strój osoby konsekrowanej zostaje powoli wymazany z przestrzeni publicznej. A ja się nie dam wymazać, przeciwnie – odkąd mam sutannę, zakładam ją prawie zawsze. Bardzo zabawnie reagują ludzie, kiedy jestem latem u babci nad morzem, chodzę pieszo do kościoła i mijam na ulicach plażowiczów w ich odpowiednich na plaży strojach. Patrzą na mnie, jak na „malowanego ptaka”. Ale proszę mi wierzyć, nie chodzi mi o to, aby ludziom pokazywać, że teraz to ja jestem KTOŚ, bo mam sutannę – ja tą sutanną świadczę Komu poświęcam życie, dla Kogo chcę żyć.
Miałeś czysto ludzkie obawy przed podjęciem decyzji o wstąpieniu do seminarium?
Oczywiście, że miałem obawy. Proszę pamiętać, że miałem dopiero co skończone 19 lat, a przede mną perspektywa pierwszego długiego rozstania z domem rodzinnym. Zastanawiałem się nawet, czy kiedy się zjawię po takim długim czasie, młodsze rodzeństwo, które bardzo kocham i za którym tęsknię, będzie mnie jeszcze pamiętać, czy będą się do mnie odzywać! Nie miałem pojęcia, jak ułożą się relacje z rodzicami i resztą rodziny, ze znajomymi, no i najważniejsze – czy dam radę, czy sprostam, czy wytrwam...
…no i?
Uffff! Szybko wszystko się wyjaśniło. Już w pierwszych miesiącach nowicjatu rzeczywistość zweryfikowała moje obawy – owszem tęsknię za domem, ale i rodzina i przyjaciele są ze mną w stałym kontakcie. Zresztą jak mówił Pan do św. Pawła – «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali», to dlaczego ja mam się bać? Owszem, nie ukrywam, że tych obaw przybywa, bo przybywa mi nowych obowiązków i czasem po ludzku się boję. Jednak wiem, że jeśli będę polegał na własnych siłach, polegnę. Ale jeśli polegając w 100 procentach na Bogu, realizuję powołanie, to wszystkie obawy znikają.