Berlin, miasto outsiderów z artystycznym zacięciem
Hipsterzy i artyści zmieniają dzielnice Berlina. Miejsca trochę zapomniane, szare nagle stają się kultowe, oblegane przez turystów. Ci, którzy decydują się tu żyć, cenią sobie tutejsze poczucie wolności.
Zwykło się mawiać, że to miasto wszelkiej maści outsiderów, ale też Berlin od lat walczy o miano stolicy zjednoczonej Europy zostawiając w tyle najpopularniejsze do tej pory europejskie metropolie, jak chociażby Paryż czy Londyn. Do Berlina zjeżdżają artyści, hipsterzy, młodzi, których przyciąga niesamowita atmosfera tego miejsca.
- Berlin żyje właściwie 24 godziny na dobę: funkcjonuje tu 5 tysięcy galerii, codziennie odbywa się prawie 2 tysiące imprez, poczynając od wystaw dawnych mistrzów, poprzez wystawy malarstwa współczesnego czy awangardowego, design, operę klasyczną, musicale, koncerty muzyki pop, ambitny teatr, na scenie offowej kończąc - opowiada Andrzej Walczewski, muzyk rockowy od ponad 20 lat mieszkający w Berlinie.
Walczewski przyjechał tu ze znajomymi właściwie na chwilę, to miał być taki krótki przystanek w drodze do Stanów Zjednoczonych. Ale, jak mówi, zasiedzieli się trochę, bo wciąż tkwią w berlińskim Neukölln. To była kiedyś typowo robotnicza dzielnica, dzisiaj jest mocno wielokulturowa, z przewagą ludności pochodzenia tureckiego. - A hipsterzy zaczęli do miasta napływać już kilka lat temu, dzisiaj opanowali tak wiele miejsc w Berlinie, że niektórzy zaczynają się przeciw temu buntować - tłumaczy Walczewski. I dodaje, że tak, Berlin to miasto turystów, hipsterów i artystów, którzy chcą tutaj powalczyć o swoje.
„Wielu przybyszów chce koniecznie zobaczyć mur berliński. To przedziwne: kiedy mur jeszcze stał, wszystkim przeszkadzał; teraz, gdy go nie ma, wszyscy muszą go obejrzeć. Kierując się czystym instynktem obronnym oraz aby zadowolić gości, wielu berlińczyków pokazuje jako kawałek muru pierwszą lepszą betonową ścianę. Amerykanie stają więc przed ozdobionym rysunkami zwierząt murem przy Dworcu ZOO, podziwiają go, robią kilka zdjęć i odchodzą zachwyceni. W rzeczywistości istnieje już tylko jeden, bardzo krótki fragment muru w pobliżu Muzeum Muru Berlińskiego; „mur” nie był przecież jedynie wąską betonową ścianą, bo w przeciwnym razie usiłowałoby go pewnie przeskoczyć więcej osób. W Berlinie nikt nie ma powodu, żeby ukrywać się jako turysta. Jeśli do nich należycie, cieszcie się po prostu, że tu jesteście, a berlińczycy powinni się cieszyć razem z wami. Miasto jest bowiem zadłużone na dwanaście pokoleń do przodu i jeżeli w najbliższym czasie pod ogrodem zoologicznym nie zostaną odkryte złoża ropy lub pod Alexanderplatz nie otworzy się ziemia, odsłaniając pokłady diamentów, turyści są i pozostaną przez wiele jeszcze lat najważniejszym, by nie rzec jedynym źródłem dochodów dla miasta. Przyjeżdżajcie więc, jest tu naprawdę wiele rzeczy do odkrycia!” - pisze w wydanej w tym roku książce „Berlin. Hipsterska stolica Europy” Jakob Hein, z zawodu lekarz i pisarz. Hein z sympatią i humorem opisuje miasto, które zmienia się jak żadne inne, i jego mieszkańców. Degustuje latte macchiato w dzielnicy z rekordową liczbą wózków dziecięcych, staje w kolejce do budek z kebabem w dzielnicy Andrzeja Walczewskiego - Neukölln i odwiedza najmodniejsze kluby w mieście. Udowadnia, że Berlin, a nawet każdą jego dzielnicę, można rozpoznać po zapachu. Pokazuje nowoczesne miasto, ale nie bagatelizuje znaczenia jego przeszłości. W końcu okoliczności historyczne znacząco wpłynęły na rozwój Berlina, mentalność jego mieszkańców i różnice pomiędzy poszczególnymi dzielnicami. Pisze dużo o kulturze awangardowej, która zawładnęła tym miastem i oczywiście, co wynika z tytułu - o hipsterach.
Dla tych, którzy nie wiedzą, hipster, to przedstawiciel współczesnej subkultury, funkcjonującej zarówno wśród nastolatków, jak i ludzi po 20. i 30. roku życia i starszych. Według Wikipedii wyznacznikiem stylu hipsterów jest deklarowana niezależność wobec głównego nurtu kultury masowej, tak zwanego mainstreamu i ironiczny stosunek do niego oraz akcentowanie swojej oryginalności i indywidualności. Hipsterzy silnie podkreślają swój wizerunek, rozumiany zarówno poprzez wyrazisty i „artystyczny” strój, jak i poprzez wyjątkowe, nieszablonowe zainteresowania. Pośród hipsterów ceniona jest deklarowana niezależność myślenia, zajmowanie się twórczością artystyczną, zainteresowanie niszowymi formami kultury, w tym muzyką, filmem niezależnym. Nie wszyscy o hipsterach mówią jednak dobrze, niektórzy mówią o nich nawet z lekką pogardą.
Allan Ginsberg, amerykański poeta i działacz społeczny, tak ich określa: „To bardzo rimbaudowski typ, sam nic nie tworzy, nie pisze, tak naprawdę to nie wie za dużo o literaturze poza tym, co wyczyta w niezależnych magazynach, ale o tym z kolei wie wszystko”.
Bardzo podobnie sprawę widzi dziennikarz Krzysztof Varga: „Hipster zna wszystkich, których znać należy, sam nic nie tworzy, wie tylko to, o czym pisze się w modnych magazynach”.
W Polsce początkujący hipster powinien posiadać iPhone’a, szalik i Ray-Bany. Ulubione miejsca hipsterów w Warszawie to Plac Zbawiciela, znany jako Plac Hipstera. W Berlinie, taką dzielnicą jest Kreuzberg, który albo się kocha, albo nienawidzi. Kiedyś najwięcej było tu Turków, bo czynsze były niskie, ceny przystępne, łatwo było przeżyć od pierwszego do pierwszego. Potem zaczęli się tam wprowadzać najróżniejsi artyści i tak ta okolica urosła do jednej z słynniejszych dzielnic sztuki alternatywnej w Europie. Dzisiaj Kreuzberg wypełniają turyści, którzy przychodzą tu szukać sztuki ulicznej i klimatycznych knajpek, a w weekendowe noce - imprezowicze, którzy krążą od klubu do klubu. To berlińskie centrum hipsterstwa: kolorowe, pełne gwaru i młodych ludzi.
Berlin świetnie wykorzystał modę, która narodziła się w latach 90. - i dziś stał się synonimem nowoczesności, podążania za najnowszymi trendami
- Klimat dla hipsterów, ale i artystów jest tu wymarzony, ale te centra hipsterskie mocno się zmieniają. Kiedy w październiku 2008 roku zamknięto lotnisko Tempelhof, tereny wokół niego stały się bardzo modne. Są tam stare, ciekawe kamienice, ale kiedyś było tu tanio ze względu na hałas. Mieszkania wynajmowali głównie studenci. Teraz to modna, bogata dzielnica zamieszkała także przez hipsterów - opowiada Walczewski.
Równie modny jest Prenzlauer Berg i Dubnow. Prenzlauer Berg, to dzielnica kawiarenek, przy Schönhauser Alee, ale i w pobocznych uliczkach, znajdziemy mnóstwo sklepików z gadżetami i urocze knajpki. Warto zajrzeć do Prenzlauer Berg w niedzielę, gdy życie w Berlinie toczy się nieco wolniej. Na ulicach ludzie ubrani na luzie, oryginalnie, na topie jest artystyczny look.
Zresztą berlińczycy od zawsze kochali modę. Dwa razy do roku spotykają się na pokazach mody Berlin Fashion Week, ale Berlin od zawsze uchodził za awangardowe miasto, nie wyłączając mody. Od 1837 roku, kiedy to po pierwszy uszyto tu ubrania w rozmiarach standardowych dla anonimowej klienteli, przemysł odzieżowy stał się kluczowy w tym mieście, kilka lat później już co piąty mieszkaniec Berlina pracował w branży odzieżowej. W 1902 roku odbył się pierwszy oficjalny pokaz mody, nieco później wystartował pierwszy tydzień mody pod tytułem „Przejazdem”. Na początku dwudziestego stulecia, kiedy ubieranie ludzi stało się biznesem, Berlin z powodzeniem konkurował z Paryżem o miano centrum mody. Jednak II wojna światowa zniszczyła miasto, jedynie w Hausvogteilplatz w strefie sowieckiej podzielonego miasta zachowało się jedyne centrum mody. Berlin szybko się jednak odrodził, ponownie ruszył do rywalizacji o klienta, tyle, że kiedy postawiono mur w Berlinie Zachodnim zaczęło brakować szwaczek z Berlina Wschodniego. Tymczasem we wschodnim Berlinie, w dzielnicy Prenzlauer Berg (to ta dzielnica kawiarenek), Mitte i Friedrishein powstał w latach 80. awangardowy teatr mody. Swoje autorskie kolekcje prezentował podczas nietypowych przedstawień, które bardzo się spodobały Berlińczykom, a to z kolei zachęciło krawców, projektantów, ale i artystów, aby eksperymentować ze sztuką, w tym także z modą. Po upadku muru w latach 90-tych do Berlina ściągali projektanci z całych Niemiec. Puste budynki przerabiano na pracownie krawieckie, projektowano i szyto nowoczesne kolekcje inspirowane między innymi muzyką techno, tak popularną w latach 90-tych. Dzisiaj, to jedna ze stolic światowej mody, z dużym naciskiem na jej awangardowe odcienie.
- Ale Berlin, to przede wszystkim oryginalność - tłumaczy Andrzej Walczewski, nasz przewodnik po Berlinie. - Liczy się pomysł. Wcale nie musi być drogo i markowo, wręcz przeciwnie - chodzi o to, aby było inaczej - opowiada. Wszak u hipsterów musi być przede wszystkim inaczej, pod prąd.
Jak wyczytamy na stronie www.momondo.pl, Firlefanz na Eisenacher Straße to świetnie zaopatrzony sklep z ubraniami i akcesoriami vintage. Właścicielka, Gabriele Stache, bez przerwy poluje na piękne rzeczy, a jej butik, który jest w tym miejscu od prawie 30 lat, już dawno temu stał się instytucją dla swoich lojalnych klientów. Plotka głosi, że jedna z sukienek, którą Kate Winslet miała na sobie w filmie „Lektor”, została kupiona właśnie tutaj.
Na Kreuzberg 61 świetnie prosperuje, trochę ukryty na pierwszym piętrze czarującego podwórka na Bergmannstraße, market z odzieżą używaną - Colours Kleidermarkt. Ubrania, buty, torebki i paski są porządnie posortowane, cudeńka same w sobie. Z kolei dosłownie kilka drzwi od legendarnego miejsca spotkań miłośników muzyki Rockabilly, Wild at Heart na Wienerstraße, znajduje się równie legendarny Jumbo Second Hand, prawdziwe eldorado dla wielbicieli rozmaitości vintage. Obuwie cieszy się tu wyjątkową popularnością, niemal codziennie w Jumbo Second Hand trwa polowanie w na czółenka, botki i buty na koturnie. Ale oprócz butów można tu trafić na błyszczącą kieckę z lat osiemdziesiątych, kapelusz Panama, poncho czy damskie rękawiczki dziergane na szydełku. To prawdziwy second hand z sąsiedztwa: troszkę przepełniony, troszkę zaniedbany, ale znajduje się tu cała masa skarbów. I takich miejsc w Berlinie są setki.
Berlin to także stolica europejskiego streetartu. W stolicy Niemiec powstaje najwięcej prac, chętnie przyjeżdżają tu gwiazdy sztuki ulicznej z całego świata. I tak, JR, francuski fotograf, zrealizował w Berlinie projekt „The Wrinkles of the City”. Fotografował berlińskich seniorów, a potem ze zdjęć stworzył plakaty, którymi ozdobił miasto. ROA, flamandzki streetartowiec rysujący czarno-białe zwierzęta zostawił w Berlinie królika, martwą świnię, gołębie, myszy i najbardziej znany mural „Nature Morte” na Oranienstraße. Vhils, czyli Alexandre Farto, Portugalczyk, który rzeźbi portrety w elewacji budynku, swoje murale zostawił w pobliżu Dworca Ostbahnhof. Włoszka Alice Pasquini najchętniej maluje kobiety, traktując mury jak płótno. W Berlinie wszyscy znają jej dziewczynę w okularach na Warschauer Straße 48. No i Rallitox De la Fé, dość ekstrawagancki zresztą, bo jego znak firmowy, to białe potworki, z dużą ilością penisów. W Berlinie też można je znaleźć. Ale to jedni z wielu, którzy w stolicy Niemiec zostawili część siebie i swojej sztuki.
Tyle, że Berlin, to nie tylko hipsterzy i awangarda, o miłośników klasyki zabiegają Berliner Staatsoper, Deutsche Oper i Komische Oper. 150 dużych i małych teatrów, na równi traktujące sztuki awangardowe i wielkich klasyków, jest do dyspozycji berlińczyków każdego dnia. Do tego warto dorzucić kilka wielkich teatrów musicalowych, znanych variétés, jak choćby „Wintergarten”, „Chamäleon”, „Bar Jeder Vernunft” czy „Tipi am Kanzleramt”. Hitem roku stał się organizowany corocznie wieczór sylwestrowy na wolnym powietrzu przy Bramie Brandenburskiej - jest to największa tego typu impreza w Europie. Więc każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Tyle, że dla hipsterów nadeszły ciężki czasy. Kilku lat temu berlińczycy wypowiedzieli im wojnę. Podobnie jak „młodym wielkomiejskim przedstawicielom wolnego zawodu”, deweloperom i władzom miejskimi. Nie godzą się na zmianę ich starych dzielnic w awangardowe, modne miejsca stolicy. Na berlińskim Kreuzbergu na ścianach, czy na plakatach reklamujących przeróżne imprezy zaczęło pojawiać się hasło: „Yuppie raus”.
- Ta niechęć wynika z prostej sprawy: wiadomo, to dla nich deweloperzy budują super modne lofty, czy apartamentowce. W Berlinie ludzie nie kupują mieszkań na własność, dość powszechne jest za to wynajmowanie lokali. Siłą rzeczy, kiedy dzielnica staje się coraz atrakcyjniejsza, trzeba za wynajem płacić więcej - tłumaczy Marta Walczewski, żona Andrzeja. Wzięli ślub już w Berlinie, do którego przyjechali z grupą znajomych. Znają się jeszcze ze szkoły podstawowej, którą kończyli na Śląsku. - Bo nagle tanie miejsca w stolicy, stały się super modne, ale i super drogie - dodaje.
Młodzi, kreatywni, szukający nowych miejsc zapuszczają się w mało atrakcyjne dzielnice Berlina i próbują je zamieniać. Powstają w nich kluby, ciastkarnie, burgerownie, restauracje ze zdrową żywnością. Zapomniana dzielnica staje się nagle kultowa. Ceny windują w górę.
- Wtedy władze miasta inwestują w kulturę, dzielnica podnosi się z kolan, ale tych, którzy mieszkali w niej wcześniej, bardzo często przestaję być na nią stać - opowiada Andrzej. I tłumaczy, że powoli do grupy znienawidzonych dołączają turyści. Coraz modniejsze staje się bowiem wynajmowanie im mieszkań na kilka dni. To całkiem biznesowy pomysł, na który wpadło mnóstwo berlińczyków. Tyle tylko, że tym samym na rynku brakuje mieszkań dla tych, którzy żyją w tym mieście na stałe, a jeśli już znajdzie się jakiś lokal, to cena wynajmu może powalić z nóg.
- Berlińczycy uważają po prostu, że to miasto powoli przestaje być ich, jest coraz droższe i choć bardzo atrakcyjne pod wieloma względami, to coraz mniej dla nich przyjazne - Andrzej czuje się berlińczykiem, spędził tu całe sdorosłe życie i choć kilka razy do roku jest w Polsce, to jednak żyje w Berlinie. - Oczywiście jest też tak, że coraz bardziej widać emigrantów, zawsze było ich wielu, są dzielnice, w których trudno spotykać rodowitych Niemców, ale jednak dzisiaj, to prawdziwa wieża Babel - opowiada.
Berlińscy hipsterzy, którzy, co by nie mówić, tworzą klimat tego miasta nie odpuszczają. HipsterAntifa, to grupa walcząca z, jak twierdzi, zakłamanym obrazem rzeczywistości. Bronią nie tylko hipsterów, ale i turystów. W Berlinie jeszcze niedawno można było zobaczyć plakaty: „Wszyscy są mile widziani: turyści, hipsterzy i Szkopy.”
- Ta walka nie ma najmniejszego sensu, do Berlina zawsze będą ciągnąć tłum. To miasto jest otwarte na młodych kreatywnych ludzi, którzy chcą coś w życiu osiągnąć - mówią zgodnie Andrzej i Marta. Nie wydaje się, żeby mógł to zmienić napływ emigrantów, czy zamachy terrorystyczne, których Berlin zdążył już doświadczyć.