Beskidy powoli doganiają narciarską Europę, ale...
Beskidzkie ośrodki narciarskie w ostatnich latach mocno inwestowały w infrastrukturę. Nie do poznania zmieniły się zwłaszcza szczyrkowskie stacje. Ogromne sumy poszły na modernizację stoków w Czyrnej-Solisku, na Skrzycznem i w Biłej. Czy dzięki temu skrócił się nasz dystans do narciarskiej Europy?
Beskidzkie ośrodki narciarskie kontra reszta świata. Jak prezentują się na tle austriackich, włoskich, francuskich czy szwajcarskich kompleksów? W jakich obszarach im dorównują, gdzie się do nich zbliżają, a w jakich mają jeszcze sporo do zrobienia? Wbrew pozorom odpowiedzi na te pytania wcale nie są takie proste, bo ośrodek ośrodkowi nierówny, a i ilu narciarzy, tyle opinii. Wielu miłośników białego szaleństwa starszego pokolenia, zaczynających swoją przygodę z szusowaniem w czasach siermiężnego PRL, a później podnoszących swoje narciarskie umiejętności w szczyrkowskim czy korbielowskim skansenie, powie, że na naszych stokach mamy już Europę. Narciarze młodszego pokolenia, którzy swoje pierwsze szusy oddawali pod okiem rodziców czy instruktorów w zaśnieżonych, nowoczesnych i bardzo popularnych ośrodkach, takich jak austriacki Zillertal Arena czy włoska Cortina D’Ampezzo powiedzą, że przed beskidzkimi ośrodkami narciarskimi jeszcze wiele do zrobienia. I jedni, i drudzy będą mieli rację.
Cztery miliony szusujących
W Polsce na nartach regularnie jeździ około 4 mln osób, a szusować potrafi prawie jedna trzecia rodaków. Z badania, które Instytut Badań Rynkowych i Społecznych IBRiS przeprowadził w 2017 r. dla Polskich Kolei Linowych wynika, że 29 procent Polaków potrafi jeździć na nartach, a 8 procent na snowboardzie. I - co ważne - z roku na rok liczba miłośników szusowania systematycznie wzrasta. To kwestia nie tylko mody na aktywny i zdrowy styl życia, ale także większej zasobności portfeli rodaków, których stać nie tylko na coraz lepszy sprzęt, ale także wyjazdy do coraz to nowocześniejszych ośrodków. Wprawdzie 70 procent rodaków szusuje na polskich stokach, bo zimowy wypoczynek w Beskidach, Zakopanem czy Karpaczu nadal jest tańszy niż jazda w Alpach czy Dolomitach, ale i tak regularnie przybywa osób decydujących się na jazdę w zagranicznych ośrodkach. Nic dziwnego, bo to one wyznaczają narciarskie trendy i określają obowiązujące standardy narciarskiego wypoczynku. Na szczęście coraz więcej polskich, w tym beskidzkich, kurortów narciarskich podąża za tymi trendami i w miarę możliwości, zwłaszcza finansowych, stara się przeszczepić je na swój grunt.
Polskie Davos skansenowe
Jeszcze kilkanaście, a nawet kilka lat temu wiele beskidzkich ośrodków mogło się poszczycić niechlubnym mianem narciarskich skansenów, gdzie narciarzy straszyły przestarzała infrastruktura, słabo przygotowane trasy i archaiczne zaplecze. Tak było do niedawna choćby w Szczyrku, tak jest nadal - niestety - w Korbielowie.
W Beskidach sygnał do zmiany na lepsze dały wiślańskie, w znakomitej większości prywatne ośrodki narciarskie, które w drugiej połowie lat 90. ubiegłego wieku zaczęły inwestować w coraz to nowocześniejsze wyciągi, systemy naśnieżania i oświetlenia. Za Wisłą niedługo później poszła Istebna, gdzie nowoczesnością powiało w kompleksach Złoty Groń czy Zagroń. Niestety, w tym samym czasie Szczyrk szedł na dno.
- Urokliwa górska miejscowość w Beskidach, o której kiedyś mówiono: polskie Chamonix, bo niewątpliwie kojarzyła się z tym francuskim kurortem położonym u stóp Alp, znalazła się nad przepaścią w lutym 2011, kiedy trwały protesty mieszkańców, żeby pod Skrzycznem wreszcie zaczęto modernizować infrastrukturę narciarską. Tamtej mroźnej zimy, w środku sezonu narciarskiego, górale opatuleni w puchowe kurtki, okutani w grube szale i ciepłe czapki trzymali transparenty z krzyczącymi hasłami: „Szczyrk nie jest kolonią warszawsko-gliwicką”, „Do Szczyrku na narty, a nie do skansenu”, „Narciarze nie złomiarze”, „Polskie Davos skansenowe”. Przyszli wówczas pod Golgotę (to znany stok narciarski), bo nie wytrzymali, chcieli, by ktoś coś wreszcie zaczął robić w Szczyrku, bo od lat przechodzili swoją golgotę. Z powodu zniszczonej, archaicznej infrastruktury narciarskiej, pustych obietnic składanych przez kolejnych prezesów i ministrów, ale także - trzeba uczciwie przyznać - góralskich swarów i blokowania tras, Szczyrk z roku na rok tracił turystów, przedsiębiorcy klientów, więc górale liczyli grosz do grosza, by utrzymać się na powierzchni.
- Klienci narzekają na przestarzałe orczyki, które pamiętają czasy Gierka, a teraz rdzewieją, bo GAT (Gliwicka Agencja Turystyczna - red.) nie ma na farbę, żeby je pomalować - piekliła się Mariola Banaszczyk, właścicielka pensjonatu, która przyszła wtedy na pikietę. Dorzuciła, że sezon Anno Domini 2011 jest tragicznie słaby - ośrodki były obłożone w zaledwie 30 procentach (!)
To była prawda. Pod Skrzycznem każdy kolejny sezon zaczynał się od tytułów w gazetach, brzmiących mniej więcej tak: „Górale blokują trasy narciarskie” czy „Szczyrk nie dla narciarzy”. Od tamtego czasu minęło zaledwie - lub aż - siedem lat, a w miejscowości u stóp Skrzycznego zmieniło się wiele, a właściwie - wszystko. Szczyrk wykonał potężny skok.
Słowacy kupując Szczyrkowski Ośrodek Narciarski, dawną GAT, wlali nadzieję w serca górali. Od tamtego momentu oczy mieszkańców i turystów zwrócone były na to, co i kiedy Słowacy zrobią.
Słowacy dali nadzieję
Łatwo i szybko nie było, jak to w polskiej rzeczywistości. Ale po zawarciu porozumienia z właścicielami gruntów, zmianie planów zagospodarowania przestrzennego, Słowacy ruszyli z impetem, inwestując w pierwszym etapie w Szczyrku aż 120 mln zł. Poszerzyli większość tras do około 60-80 metrów, wybudowali kolej linową z 10-osobowymi gondolami na Halę Skrzyczeńską, przy dolnej stacji tej kolejki postawili budynek z kasami, infocentrum, sklepem oraz wypożyczalnią, przechowalnią nart i toaletami. Na Hali Skrzyczeńskiej powstał zbiornik wodny do sztucznego naśnieżania tras, u podnóża Golgoty tunel, którym bezkolizyjnie można dojechać do znajdującego się nieopodal osiedla. Dzięki temu możliwe było wyprofilowanie trasy niebieskiej z Hali Pośredniej do Soliska, która omija stromą i trudną Golgotę.
Równolegle z inwestycjami słowackiej spółki TMR w Szczyrku w grudniu 2016 r. został uruchomiony ośrodek Beskid Sport Arena, najnowocześniejszy ośrodek narciarski w Beskidach, którego inwestorem są Mosty Katowice. W ośrodku zastosowano wiele najnowszych rozwiązań i technologii. Do takich należały m.in. armatki śnieżne sterowane stacjami pogodowymi, dwa zbiorniki na wodę o łącznej pojemności 11 tys. m sześc., wyposażone w systemy napowietrzania i chłodzenia, a przede wszystkim sześć tras narciarskich o łącznej długości 3,5 km i powierzchni 12 ha.
W tej sytuacji w tyle nie mógł zostać Centralny Ośrodek Sportu z jednymi z najlepszych tras narciarskich w Polsce na zboczach Skrzycznego. Po tym, jak w 2014 r. COS zmodernizował górny odcinek kolejki linowej z Hali Jaworzyny na szczyt Skrzycznego, w 2016 r. rozpoczął przebudowę dolnego odcinka tej kolejki. Uruchomiony we wrześniu 2017 r. daje dziś komfort wygodniejszej i przede wszystkim szybszej jazdy na szczyt Skrzycznego.
Na tle Wisły, Istebnej czy Szczyrku najbardziej w Beskidach odstaje Korbielów - miejscowość o ogromnym potencjale narciarskim. W latach 80. i 90. korbielowski ośrodek Pilsko był mekką śląskich narciarzy. Ale przespał swój czas, podupadł i teraz tylko najstarsi pamiętają czasy świetności. Mieszkańcy, a i narciarze też wciąż mają jednak nadzieję, że kiedyś wróci do gry.
Tak to z grubsza wygląda. Warto jednak przyjrzeć się temu, w jakich obszarach beskidzkie ośrodki dorównują już europejskim kompleksom, a w jakich nie i co jeszcze zostało do zrobienia.
Walory naturalne
Beskidy nie są wysokimi górami, najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego - Skrzyczne liczy ledwie 1257 m. Do Tatr, nie mówiąc o Alpach, wiele im brakuje, co ma ogromny wpływ na warunki śnieżne i długość sezonu narciarskiego. Zwyczajnie jest on krótszy, a i śniegu czasami bywa jak na lekarstwo. W Beskidach sezon narciarski zazwyczaj najwcześniej zaczyna się na Przełęczy Salmopolskiej, gdzie jest specyficzny mikroklimat. Pierwszy śnieg na Białym Krzyżu pojawia się często w połowie listopada i leży do kwietnia, czasami pierwszych dni maja. Jednak w porównaniu do austriackich lodowców, zwłaszcza takich popularnych wśród Polaków jak Hintertux Glacier czy Kitzsteinhorn Kaprun, gdzie można szusować w doskonałych warunkach przez 365 dni w roku, to Biały Krzyż wypada blado. Stacja na Przełęczy Salmopolskiej ma swój urok, ale to raczej stok dla początkujących narciarzy. Pozostałe beskidzkie ośrodki skazane są na minusowe temperatury pozwalające uruchomić sztuczne naśnieżanie lub czekać, aż nadejdzie prawdziwa zima. A z tą w ostatnich czasach w Beskidach bywa różnie. Coraz częściej się spóźnia, w środku sezonu potrafi przyjść odwilż, więc bywa że ze śniegiem nie jest najlepiej. Tak czy inaczej z naturą się nie wygra.
Dojazd
Kolejnym ważnym elementem odróżniającym beskidzkie ośrodki narciarskie od włoskich, austriackich czy francuskich kurortów jest dojazd. Beskidzkie miejscowości narciarskie rozwijały się w czasach PRL, gdzie dominowała komunikacja publiczna, a o własnym samochodzie większość ludzi mogła tylko pomarzyć. W efekcie wraz z budową infrastruktury narciarskiej w Szczyrku czy Korbielowie nie szła rozbudowa ciągów komunikacyjnych. Na ówczesne czasy nie było to żadnym problemem - rzesze narciarzy, głównie górników z Górnego Śląska, dowożono na stoki i odwożono do pensjonatów czy domów autokarami.
Kłopot zaczął się w momencie, kiedy bes-kidzkie ośrodki zaczęły się modernizować, narciarzy i samochodów zaczęło lawinowo przybywać, ale w ślad za tym nie szła przebudowa układu komunikacyjnego. Momentalnie pojawił się problem z dojazdem, wyjazdem i poruszaniem się po narciarskich miejscowościach. Dobitnymi tego przykładami są Wisła i Szczyrk, które w sezonie notorycznie są zakorkowane. Minionej zimy najazd narciarzy na Szczyrk był tak wielki, że miasto zostało zupełnie sparaliżowane. W efekcie burmistrz Szczyrku Antoni Byrdy zwołał sztab kryzysowy i ogłosił stan zagrożenia o znamionach klęski żywiołowej. Dopiero teraz DW 841 Ustroń - Wisła jest modernizowana, kończy się też budowa nowego łącznika drogowego w Bucz-kowicach, który połączy drogę ekspresową S1 z drogą wojewódzką 942, co i tak nie rozwiąże wszystkich problemów komunikacyjnych. To pilne zadanie na najbliższe lata.
Co ciekawe, tworzeniu się korków sprzyja także to, że w Beskidy przyjeżdża sporo narciarzy jednodniowych. Ścisk na drogach panuje więc i rano, i po południu. Tymczasem do alpejskich ośrodków narciarze jadą zazwyczaj na tydzień lub dwa, więc na dojeździe do tych miejscowości nie ma tłoku.
Parkingi
Problemem beskidzkich miejscowości są także parkingi. Te przy ośrodkach narciarskich są zbyt małe, a prywatne nie dość, że małe, to jeszcze drogie. W efekcie kierowcy stawiają samochody wzdłuż dróg dojazdowych lub gdzie popadnie, co znacznie utrudnia odśnieżanie, poruszanie się pieszych i w ogóle ma fatalny wpływ na przemieszczanie się po miejscowościach.
Tymczasem w zachodnich ośrodkach parkingi to podstawa. Niektóre włoskie czy austriackie kompleksy mogą pochwalić się nawet podziemnymi parkingami. Zaś tam, gdzie nie można wprowadzić takiego rozwiązania, parkingi powstają z dala od ośrodków, a narciarze przemieszczają się skibusami. Zasada park & ride jest popularna i powszechnie stosowana.
W Szczyrku także najlepszym rozwiązaniem byłaby budowa parkingów poza centrum, w sąsiednich gminach, ale na takie rozwiązanie nie chcą się zgodzić okoliczne gminy - Buczkowice czy Lipowa. W ubiegłym sezonie władze tej miejscowości zdecydowały się wprowadzić skibusy wożące narciarzy do ośrodków, a mimo to korków i tak nie udało się uniknąć. To poniekąd także efekt mentalności samych narciarzy, którzy chcieliby podjechać samochodem pod sam stok.
Infrastruktura
Jeśli chodzi o infrastrukturę narciarską w Beskidach, to osiągnęła ona lub bardzo zbliżyła się do europejskiego poziomu - to opinia wielu narciarzy, którzy pamiętają, jak było pod Skrzycznem kiedyś i którzy mieli okazję szusować w którymś z alpejskich ośrodków. Najbardziej jest to widoczne w Szczyrku, gdzie pojawiły się nowoczesne, estetycznie wykonane, wieloosobowe kanapy, z osłonami chroniącymi przed wiatrem, a czasami nawet podgrzewanymi siedzeniami. Można takie spotkać w Szczyrk Mountain Resort, Beskid Sport Arenie czy Centralnym Ośrodku Sportu. To samo dotyczy systemów naśnieżania czy oświetlenia. Wiślańskie czy istebniańskie ośrodki także nie mają się czego wstydzić, bo przecież nie jest tak, że w każdym alpejskim kompleksie są tylko kanapy z podgrzewanymi siedzeniami. Zazwyczaj są one w największych i najpopularniejszych kompleksach, ale w wielu innych ośrodkach, średnich i mniejszych, system bywa mieszany - jest trochę nowoczesnej infrastruktury, jest trochę starej, a we francuskich przeważa nawet starsza.
Trasy
Beskidzkim trasom do alpejskich nieco brakuje. Dlaczego? Z prostej przyczyny, że natury się nie przeskoczy.
Beskidy to stosunkowo niewielkie góry i u nas najdłuższe trasy liczą co najwyżej kilkaset metrów, np. w szczyrkowskim COS najdłuższa ma 3200 metrów. Szczyrk Mountain Resort posiada 24 km zróżnicowanych tras zjazdowych (w tym 5 km oświetlonych), Beskid Sport Arena - 3,5 km, a Centralny Ośrodek Sportu - 13,4 km. W sumie trzy największe ośrodki w Szczyrku oferują narciarzom około 40 km tras.
Jak to się ma do austriackiego kompleksu SkiWelt, w którym jest 260 km tras zjazdowych, ponad 90 wyciągów i ponad 70 górskich schronisk, a narciarz może przemieszczać się pomiędzy sześcioma głównymi miejscowościami bez potrzeby odpinania nart, czy francuskiego kompleksu La Plagne. A to przecież pierwsze z brzegu zagraniczne ośrodki, bo tak naprawdę większość alpejskich kompleksów bije nasze na głowę, jeśli chodzi o długość tras. Co ważne, w alpejskich kompleksach jest cała paleta tras - są dla zaawansowanych i początkujących, są miejsca do freeride’u, wędrówek na skitourach czy snowparki dla freestyle’owców. Na przykład popularny austriacki kompleks Kitzbühel oferuje narciarzom jazdę poza trasami, możliwość uprawiania narciarstwa tourowego, halfpipe, boardercross, snowpark, stok dla dzieci. W beskidzkich ośrodkach stoki bywają zróżnicowane, są trasy o różnym stopniu trudności, również dla dzieci, ale ze snowparkami czy trasami do uprawiania narciarstwa skitourowego są już problemy.
Przykłady? Uchodzący za najnowocześniejszy w Beskidach kompleks Szczyrk Mountain Resort nie posiada snowparku, a wielki Centralny Ośrodek Sportu nie ma tras dla dzieci.
Na pocieszenie można dodać, że w Beskidach przybywa szerokich, dobrze wyprofilowanych, bezpiecznych tras, a wraz z inwestowaniem właścicieli w systemy naśnieżania są one coraz lepiej przygotowane do szusowania.
Skipass
Osobną historią jest takie udogodnienie dla narciarzy, jak wspólny skipass. W alpejskich ośrodkach to generalnie norma. Wspólne skipassy obowiązują w kompleksach oddalonych od siebie nawet o 60 czy 70 km.
Pod tym względem w Beskidach zostało jeszcze sporo do zrobienia. O wspólnym skipassie na beskidzkie wyciągi, najlepiej wszystkie czy też znakomitą większość, narciarze marzą od dekad, ale na razie na marzeniach się kończy.
Pierwsze kroki w tym kierunku zostały zrobione stosunkowo niedawno. Pierwszą miejscowością, która zdecydowała się na wprowadzenie wspólnego skipassu, była Wisła. Pod Skrzycznem na wspólny skipass trzeba było czekać dłużej. Został on wprowadzony dopiero po modernizacji trzech największych ośrodków - Szczyrk Mountain Resort, Centralnego Ośrodka Sportu oraz Beskid Sport Areny. Dłużej nie można było udawać, że takie rozwiązanie nie jest narciarzom potrzebne.
Tymczasem udało się wypracować rozwiązanie, z którego korzystają i chwalą sobie turyści. Oczywiście narciarze myślą o wspólnym skipassie także na wiślańskie czy istebniańskie wyciągi, ale na takie rozwiązanie będą jeszcze musieli pewnie długo poczekać.
Atrakcje po nartach
Niemałe zadanie przed beskidzkimi miejscowościami narciarskimi zostało do odrobienia, jeśli chodzi o przygotowanie atrakcji na czas po nartach. Wprawdzie w Beskidach nie jest już tak jak kiedyś, że po całodziennym szusowaniu pozostawało siedzenie w hotelu lub spacer po deptaku w Szczyrku czy Wiśle, ale oferowanych atrakcji także nie jest zbyt wiele. Kryte baseny bywają, ale jest ich zbyt mało, podobnie z centrami fitness czy lodowiskami. Tymczasem praktycznie każdy szanujący się kompleks narciarski w Austrii, Włoszech czy Szwajcarii chwali się tym, że po nartach klienci mogą skorzystać z lodowiska, curlingu, kuligów, rakiet śnieżnych, toru saneczkowego, basenu, sauny, centrum fitness, jazdy konnej, tenisa, squasha, kina, kasyna, dyskoteki, a do tego sporej liczby restauracji czy barów działających w pobliżu.
To wszystko po to, by człowiek poczuł się jak w narciarskim raju.