Bez litości dla drzew. Piły słychać nawet na obszarze Natura 2000
Pod topór poszły już potężne dęby w okolicy Siedliska. Wycinkę przy Jeziorze Sławskim udało się przerwać. A przecież to obszary Natura 2000!
Niektórzy ludzie sumienia nie mają za grosz. Starszy specjalista do spraw ochrony lasu i ochrony przeciwpożarowej Rafał Nowak i podleśniczy Jakub Kiernożycki z Leśnictwa Siedlisko prowadzą nas na łęgi dębowo-wiązowo-jesionowe nad Odrą. I pokazują sterczący pniak. Na terenie Lasów Państwowych, na obszarze Natura 2000, ktoś wyrżnął pokaźnych rozmiarów dąb i ukradł drewno.
– Bardzo nieprofesjonalne cięcie – ocenia Jakub Kiernożycki. – I bardzo niebezpieczne. Nie będę zagłębiał się w szczegóły, ale ktoś, kto ścinał to drzewo, mógł tu zginąć... Straż leśna prowadzi już dochodzenie w tej sprawie.
To musiały być potężne i piękne drzewa...
Z Rafałem Nowakiem i Jakubem Kiernożyckim spotykamy się jednak w innej sprawie. Towarzyszymy im, gdy sprawdzają, czy wycinka drzew, przeprowadzona na terenach zalewowych Odry, przekroczyła granicę Lasów Państwowych. Leśnicy wyraźnie zaznaczają, że nie wiążą jej z wyrżniętym dębem, który nam pokazali.
Rafał Nowak niesie specjalistyczny sprzęt. Ten GPS klasy geodezyjnej dokonuje pomiarów z dokładnością do kilkunastu centymetrów. Panowie sprawdzają parę miejsc. Nieprawidłowości nie znajdują. Ale docieramy do wyciętej gruszy. Według aparatury to sporych rozmiarów drzewo rosło na terenie Lasów Państwowych. Było jednak mocno przechylone, więc kawał pnia i gałęzie przechodziły na teren sąsiadujący. Wygląda na to, że pilarz urżnął gruszę w miejscu, w którym przebiega granica...
– Ewidentnego naruszenia granicy nie było – stwierdza Jakub Kiernożycki. Ale sprawa i tak zostanie przekazana straży leśnej.
Przemierzając teren, trafiamy na pnie po ściętych równo z ziemią dębach. Niektóre mają średnicę co najmniej półtora metra, są przysypane ziemią. Potężne i piękne musiały to być drzewa. Zaznaczmy, że nie rosły na terenie Lasów Państwowych. Znajdowały się jednak na obszarze Natura 2000, nieopodal strefy ochrony gatunkowej bielika. Ile mogły mieć lat?
– Te wycięte? Nie wiem. Ale mogę powiedzieć, ile to ma lat, bo mam w systemie – Jakub Kiernożycki wskazuje rosnący w pobliżu dąb i sprawdza w bazie. – Te drzewostany są w podobnym wieku i tu mamy dąb szypułkowy: 130 lat.
Dlatego wycinką takich drzew mieszkańcy są wstrząśnięci. – Niektóre dęby były prościuteńkie jak rakieta – mówił nam myśliwy Aleksander Korszun z Koła Łowieckiego „Daniel” w Siedlisku. I szacował, że pod topór poszło około 300 drzew. – Głównie dęby szypułkowe i graby. Były też różne inne dziko rosnące, nawet owocowe, które stanowiły ostoję dla dzikich zwierząt – podkreślał.
W obronę lasu pod Myszyńcem bardzo mocno zaangażowała się społeczniczka Joanna Liddane z Zielonej Góry
Po starym sadzie i poniemieckich gruszach został las... pniaków. Tarnina – wyrżnięta. To wszystko na terenie graniczącym z obszarem referencyjnym Lasów Państwowych. Referencyjnym, czyli takim, który leśnicy pozostawiają bez ingerencji ze względu na istniejące tam ekosystemy. Jedziemy dalej. Wycięte zostały także drzewa przy oczkach wodnych. Miejscami straszą sterczące pnie – pozostałość po kolejnych potężnych dębach.
Te tereny Agencja Nieruchomości Rolnych wydzierżawiła pewnemu rolnikowi, który następnie wystarał się o pozwolenie na wycinkę. Udało się nam z nim skontaktować. Po rozmowie, która trwała ponad pół godziny, zgodził się na zacytowanie jednego zdania: – W sprawie wycinki tych drzew nie widzę żadnego sensacyjnego tematu.
Pewne postanowienie w tej sprawie wydała Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Gorzowie. – Zajmowaliśmy się sprawdzeniem, czy wycinka drzew będzie miała negatywny wpływ na przedmioty ochrony – usłyszeliśmy od Stanisława Bąkowskiego, naczelnika wydziału Ochrony Przyrody i Obszaru Natura 2000, który wyliczał, że chodziło między innymi o roślinność występującą w starorzeczach i zalewanych mulistych brzegach rzek, ziołorośla górskie i łąki selernicowe, kwaśne buczyny, grąd środkowoeuropejski i subkontynentalny oraz kwaśne dąbrowy, łęgi wierzbowe, topolowe, olszowe i jesionowe. – W pouczeniu do naszego postanowienia wpisaliśmy, że niniejsze rozstrzygnięcie dotyczy kwestii oceny oddziaływania na obszar Natura 2000. Pozytywne rozstrzygnięcie w tym zakresie nie oznacza, że inwestycja jest zgodna z odrębnymi przepisami, w tym o ochronie przyrody, i rozporządzeniem o ochronie gatunkowej roślin, zwierząt i grzybów – zastrzegł jednak Stanisław Bąkowski. – Czyli podmiot, który wydawał zgodę na wycinkę drzew, zobowiązany był rozpatrzyć sprawę pod tym drugim kątem.
Zgodę tę wydał Dariusz Straus, wójt Siedliska. Jak rozpatrzył sprawę? – Jeżeli obowiązuje taka ustawa i są opinie z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Gorzowie, to co taka mała gmina ma zrobić? Nie mamy wyjścia i musimy wydać decyzję na wycinkę, bo inaczej rolnicy będą się odwoływać – stwierdził Dariusz Straus.
Wycinkę PROSZĘ wstrzymać
– To jest jedyny dziki brzeg Jeziora Sławskiego, gdzie schronienie znalazło wiele rzadkich gatunków roślin i zwierząt. Natura sama to sobie przywróciła do takiego stanu – tak o 40 hektarach bagien, torfowisk i lasów w okolicy Myszyńca mówi Adam Kloc z gminy Sława, były leśnik. Grunty należą do Agencji Nieruchomości Rolnych i są dzierżawione przez jednego z okolicznych rolników, który został zwolniony z części opłat w zamian za przywrócenie tych terenów do użytku rolnego. Krótko mówiąc, dziki las ma znów stać się łąką. A w grę wchodzi nawet 20 tysięcy drzew.
– To są tereny Natura 2000, od wojny nie są użytkowane rolniczo i pochłonięte przez przyrodę, tam jest mnóstwo gatunków chronionych – przekonuje Adam Kloc. – Ten drzewostan graniczy bezpośrednio z użytkiem ekologicznym nadleśnictwa, tam są chronione gatunki roślin i zwierząt, prawdopodobnie jest tam gniazdo orła, tam są siedliska zimorodka, dudka, lęgi żurawi na wiosnę, bobry, rosną rosiczki i storczyki. Łąk nie da się z tego zrobić, bo trzeba byłoby odtworzyć rowy melioracyjne, to są milionowe inwestycje.
Prace pod Myszyńcem ruszyły, gdy tylko w życie weszły zmiany w prawie dotyczące wycinki drzew. Ale Adam Kloc ma wątpliwości, czy to posunięcie było zgodne z prawem. – Nawet prawnicy się zastanawiają, czy to można podciągnąć pod te nowe przepisy – mówi.
Negatywną opinię w sprawie wycinki wystawiło nadleśnictwo, które było chętne do przejęcia tego kawałka ziemi i przyłączenia go do własnego użytku ekologicznego. Jednak oprócz wyrażenia takiej woli Lasy Państwowe nie mają żadnych narzędzi, by tak się stało.
– W ubiegłym roku burmistrz prowadził postępowanie w tej sprawie. Poproszeni, zajęliśmy negatywne stanowisko, bo naszym zdaniem grunt reprezentuje pewien potencjał, jeśli chodzi o walory przyrodnicze. Można to już określić mianem lasu – uważa nadleśniczy Wiesław Daszkiewicz. – Wyraziliśmy zainteresowanie przejęciem tych gruntów. Po to, żeby właśnie dokonać oceny tych walorów przyrodniczych i podjąć odpowiednie działania. Natomiast takie wycinanie, na tak dużym obszarze, bez rozpoznania... Niesie to ryzyko, że coś się zepsuje.
Podobnego zdania jest społeczniczka Joanna Liddane z Zielonej Góry, która bardzo mocno zaangażowała się w obronę lasu pod Myszyńcem. – Problem w tym, że nikt nie robił tam żadnych opracowań. Ale przyrodnicy już teraz mówią o tym, jakie cenne gatunki fauny i flory mogą się tam znajdować – stwierdza. Ona również stoi na stanowisku, że rolnik nie miał prawa zaczynać wycinki. – Te nowe przepisy nie mają w tym przypadku zastosowania. One dotyczą gruntów prywatnych, a to jest teren Skarbu Państwa – przekonuje.
Innego zdania jest oczywiście rolnik dzierżawiący teren i jego ojciec Tadeusz Mydłowski, który od nagłośnienia sprawy występuje w charakterze rzecznika syna. Twierdzi, że ustawa o ochronie środowiska zezwala mu na wycinkę, a protesty „zielonych” są mocno przesadzone. I że wielu przyrodników protestujących przeciwko wycince nawet nie widziało rzeczonego terenu. – Zdjęcia były robione, że ja niby niszczę żeremia. Zdjęcia można spreparować – dodaje Tadeusz Mydłowski.
Nie wypiera się jednak tego, że część drzew faktycznie zostało wyciętych. – Zadam panu pytanie, które zawsze zadaję dziennikarzom: czy nie chciałby pan mieć 40 hektarów ziemi? W dzisiejszych czasach. Nawet w formie dzierżawy – docieka. Gdy przytakuję, Mydłowski kontynuuje: – I widzi pan. Każdy by chciał. Jak by się pan zachowywał na moim czy syna miejscu? To jest dla nas kula u nogi. Najlepiej byłoby nam wydzierżawić grunty, które są czyściutkie.
Dziś wycinka jest wstrzymana. Wszystko za sprawą zgłoszenia, które do prokuratury we Wschowie wniosła Joanna Liddane. – Prokurator poprosił mnie o wstrzymanie wycinki – przyznaje Tadeusz Mydłowski, podkreślając słowo „poprosił”. – Bo wpłynęło do nich coś, z czym nigdy nie mieli styczności. Ktoś musiał to mądrze uzasadnić.
– Pan Mydłowski żadnych zarzutów nie usłyszał. Czy usłyszy? Tego nie wiemy – mówi Bartosz Jabłoński, zastępca prokuratora rejonowego we Wschowie. – Rzeczywiście tak było, że został on poproszony o wstrzymanie wycinki. Prokuratura jako taka nie ma uprawnień, by wydawać takie polecenia. Natomiast sprawa rzeczywiście jest „na biegu”. Prokurator prowadzi postępowanie w sprawie spowodowania zniszczeń w świecie roślinnym i zwierzęcym znacznych rozmiarów. Będzie tu powołany biegły i będzie on to sprawdzał pod tym kątem. Natomiast czy wycinka w ogóle mogła mieć miejsce, czy działania pana Mydłowskiego były zgodne z przepisami, to już inna sprawa, to też przy okazji sprawdzimy.
A biegły będzie miał co robić, bo jak podaje Tadeusz Mydłowski, do tej pory wycięto około tysiąca drzew na dwóch hektarach oraz kolejne dwa hektary krzewów.
W Gorzowie 1200 drzew pod topór
– To już powoli zahacza o „ekoterroryzm”. Działania niewielkiej grupy mogą storpedować inwestycję, której od wielu lat chce większość mieszkańców – słyszymy od Jacka Wójcickiego, prezydenta Gorzowa. Mówi o tym, co dzieje się w związku z planowaną wycinką drzew wzdłuż ul. Kostrzyńskiej, czyli najgorszej drogi w mieście.
O potrzebie jej remontu mówiło się już w latach 70. Po prawie pół wieku miasto ma wreszcie pieniądze na ten remont. Dostało 26 milionów złotych dofinansowania. Dokłada 18 milionów swoich pieniędzy i chce ruszyć z przygotowaniami do remontu, ale uniemożliwiają to obrońcy drzew.
Wzdłuż 3-kilometrowego odcinka drogi rośnie około 600 drzew. 250 z nich, w większości lip, ma zostać wyciętych, bo – według nowego prawa budowlanego – rosną za blisko jezdni. Urzędnicy chcieli zacząć wycinkę w połowie lutego. Grupa broniąca drzew (aktywnych jest w niej kilka, kilkanaście osób) zaczęła jednak wówczas podejrzewać, że w dziuplach zimują nietoperze. Poprosiła więc miasto o sprawdzenie, czy te ssaki rzeczywiście zimują w drzewach. W tym tygodniu okazało się, że nie.
O pomoc w ratowaniu drzew obrońcy poprosili też Stowarzyszenie Lubuski Krajobraz Kulturowy z Zielonej Góry. W mijającym tygodniu przysłało ono do urzędu pismo. Napisało, że na kilkunastu drzewach stwierdzono obecność mchu pędzliczka zielonawego, który jest pod częściową ochroną.
– Teraz poszukujemy więc briologa, czyli specjalistę od mchów, by to sprawdził. I w dalszym ciągu nie możemy ruszyć z wycinką. Nie mówiąc już o tym, że to kolejny wydatek dla miasta – zauważa prezydent. Do tej pory na opinie różnych ekspertów poszło kilkadziesiąt tysięcy złotych. – Jeśli okaże się, że tych mchów tam nie ma, czy mamy obciążyć kosztami tych, którzy prosili o sprawdzenie drzew? – pyta retorycznie Jacek Wójcicki.
Na dziś nie wiadomo, kiedy wycinka ruszy. – Może okaże się, że potrzebni będą kolejni eksperci – nie kryje irytacji prezydent Gorzowa.
– O pomoc musimy zwracać się do specjalistów poza miasto, bo w Gorzowie nie ma działaczy „zielonych” – stwierdza Paweł Podoski, obrońca drzew. Od kilku tygodni swoje działania tłumaczą oni tym, że miasto wszystkich tych ekspertyz nie przeprowadziło kilka miesięcy wcześniej.
Jeszcze w styczniu były plany, by remont Kostrzyńskiej ruszył na początku lata. Dziś Jacek Wójcicki mówi nam, że nie wie, kiedy drogowcy będą mogli wystartować z pracami.
W tym roku w Gorzowie, tylko przy miejskich inwestycjach, wyciętych zostanie 1200 drzew. W połowie lutego pod topór poszło już sto rosnących wzdłuż ul. Kobylogórskiej (na wiosnę będzie ona remontowana, a aleja drzew ma zostać odtworzona). Ścięto też około 50 drzew na stadionie piłkarskim przy ul. Olimpijskiej. Po to, by znalazło się miejsce na budowę dwóch boisk treningowych. Za każde wycięte w tym miejscu drzewo urzędnicy chcą posadzić trzy nowe. Mieszkańcy nie szczędzą jednak krytyki. Bo 22 lutego magistrat zapytał ich w internecie, czy chcą rozbudowy boisk, a już na drugi dzień... drzew nie było.
Urzędnicy wycinają drzewa także w Kożuchowie. Pod topór poszły poniemieckie lipy przed mostkiem przy ul. Spacerowej. Ścięto też drzewa przy betonowym ogrodzeniu starego cmentarza. W fosie przy ul. Chopina padł jesion wyniosły... Burmistrz Paweł Jagasek tłumaczy to względami bezpieczeństwa i złym stanem drzew. – Na moim profilu na Facebooku wszyscy chwalą tę decyzję – podkreśla.
Samorządy lekką ręką wydają pozwolenia na wycinkę drzew mieszkańcom. Tak było ponad miesiąc temu w przypadku dębów i grabów na placu u zbiegu ulic Zapolskiej i Okrzei w Żarach.
Wycinki drzew – i na terenach miejskich, i na prywatnych – wciąż rozpalają wielkie emocje. Na najbliższym posiedzeniu Sejmu, które zostało zaplanowane na 8-10 marca, posłowie mają się zająć przepisami regulującymi tę sprawę. Siekierezadę może też powstrzymać – przynajmniej częściowo – okres lęgowy ptaków, który rozpoczął się 1 marca i potrwa do 15 października.