Bezdomni blokują SOR. Nie potrzebują pomocy, tylko ciepłego łóżka
65 razy trafiał bezdomny mężczyzna na Szpitalny Oddział Ratunkowy. Wzywał pomocy, choć nie wymagał pilnej interwencji medycznej, a... ciepłego łóżka. Szpital nie ma dokąd odesłać takich ludzi.
Każdego dnia na Szpitalny Oddział Ratunkowy w Słupsku trafia średnio 140 osób. Ostatnio wśród nich nawet po kilku bezdomnych. Najczęściej wcale niewymagających pilnej interwencji medycznej. Po prostu szukających ciepłego schronienia i łóżka.
Rekordzista w ciągu ostatnich dwóch lat był przywożony na SOR 65 razy, inny mężczyzna trafił tam 48 razy, kolejny 36. I to zdarzało się zazwyczaj wtedy, gdy na dworze był mróz. Nieoficjalnie mówi się, że niektórzy z nich sami wtedy wzywają pomocy i uskarżają się np. na ból w klatce, drgawki czy niemożność poruszania się, by tylko trafić do ciepłego łóżka pod obserwację lekarzy. Takich „stałych” bezdomnych klientów SOR ma w Słupsku jedenastu.
- Każdego takiego pacjenta przywożonego przez policję czy pogotowie przyjmujemy. Rejestrujemy, myjemy, przebieramy w czystą odzież. Każdego z nich lekarz bada i diagnozuje. Najczęściej jednak wcale nie wymagają oni pilnej interwencji medycznej, ratowania życia, ale zajmują łóżko. Zaś ponieważ nie mają domu ani rodziny, nie mamy dokąd ich odesłać - mówi Jolanta Treczyńska-Khalfallah, pielęgniarka oddziałowa Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Słupsku.
Nie ukrywa ona, że tacy pacjenci dla pracowników SOR-u i pozostałych chorych, którzy rzeczywiście wymagają pomocy, bywają bardzo uciążliwi. Nie pachą ładnie, są brudni, często pod wpływem alkoholu, awanturują się. No i zajmują łóżka, które są potrzebne innym chorym.
- Niestety, nawet po obserwacji, podaniu im płynów czy leków, gdy nie mają domu ani rodziny, nie mamy ich dokąd odesłać. W miniony weekend mieliśmy dwa przypadki, gdy karetką wysyłaliśmy ich do noclegowni, ale... stamtąd zawracano ich do nas - skarży się oddziałowa SOR-u. - Tymczasem to ludzie z problemami socjalnymi, a nie medycznymi.
I rzeczywiście, nie każdego bezdomnego pacjenta przywiezionego ze szpitala noclegownia stowarzyszenia i św. Brata Alberta przyjmuje.
- Przepisy mówią jasno: my możemy przyjąć pod nasz dach tylko osoby samodzielne życiowo. Takie, które są zdrowe, potrafią same przy sobie wszystko zrobić, umyć się, które chodzą, nie są skrajnie wyniszczone chorobą - mówi Joanna Chudzińska, prezes towarzystwa pomocy św. Brata Alberta w Słupsku, które prowadzi m.in. schronisko dla bezdomnych przy ul. Leśnej. - Dla mnie wypis ze szpitala nie jest dokumentem, który gwarantuje, że ten człowiek nie wymaga więcej opieki, że jego stan się zaraz nie pogorszy, a my w schronisku nie mamy kadry medycznej.
Towarzystwo prowadzi jednak też dom wsparcia, który od miesiąca działa w dawnym liceum przy ul. Krzywoustego. Okazuje się jednak, że i to nie jest miejsce dla osób wypisanych z SOR-u. - Żeby tam znaleźć miejsce, osoba, która nie ma wsparcia rodziny, musi przejść procedurę administracyjną. Tę prowadzi Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie i nie trwa jeden dzień, a dłużej. Ponadto MOPR nie pracuje np. w weekendy - tłumaczy Jolanta Chudzińska.
Problem z bezdomnymi, którzy wychodzą z SOR-u i nie mogą nigdzie znaleźć miejsca, nasila się właśnie zimą, gdy bezdomni częściej szukają pomocy. I wszystkie zainteresowane strony przyznają, że w Słupsku brakuje procedur, by go rozwiązać.
- Tak zresztą jest w całym kraju - twierdzi Joanna Chudzińska.