Bezmyślność kosztuje życie miliony pszczół. To gorzki smak miodu
Powinni być sojusznikami, bo pszczoły pracują i na rzecz rolników, i w interesie pszczelarzy. Ofiarą sporu o używanie chemii na polach są pracowite owady. Przepisy sobie, a życie - jak zwykle - sobie
Stanisław Kamiński od lat kilkudziesięciu prowadzi pasiekę w Dąbiu pod Krosnem Odrzańskim. Ale myli się ktoś, kto by pomyślał, że to zajęcie bezstresowe. Trzy lata temu, niemal w jednej chwili, stracił 80 pszczelich rodzin, czyli około 80 tysięcy złotych.
- Sam nakryłem sprawcę. Rolnik robił opryski w biały dzień, starym, prymitywnym opryskiwaczem - opowiada pan Stanisław. - Chodziłem, prosiłem, niemal klęczałem przed nim. Ten miał mnie, delikatnie mówiąc, w nosie. Co mu tam jakiś staruch będzie mówił, co ma robić.
Pszczelarz zgłosił sprawę policjantom, prokuraturze, inspekcji ochrony roślin... Wszędzie wprawdzie coś tam robiono, ale w sumie za każdym razem kończyło się wzruszeniem ramion, a niekorzystny wyrok zapadł przed sądem. Pszczelarz mówi wręcz o sitwie. Dopiero apelacja przyniosła efekty i sprawa trafiła do Sądu Najwyższego. - Robię to nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich pszczelarzy - dodaje pan Stanisław. - I radzę innym, żeby walczyli.
Walka z wiatrakami
Sprawa Kamińskiego trwa trzy lata. Jak tłumaczy Lesław Tetera, szef Polskiego Związku Pszczelarskiego, który działa na południu naszego regionu, wielu właścicieli pasiek właśnie dlatego nawet nie zgłasza faktu upadku pszczół. Wychodzą z założenia, że nie mają szans na znalezienie sprawiedliwości. Słyszymy też opowieść o pszczelarzu z okolic Krosna, który złożył doniesienie o podejrzeniu popełnieniu przestępstwa, ale po wizycie kilku panów z kijami w dłoniach natychmiast je wycofał.
O ile Kamiński uważa, że obowiązujące w naszym kraju przepisy wystarczająco chronią interes pszczelarzy, a tylko ludzie nieumiejętnie prawo egzekwują, o tyle zdaniem Tetery trzeba dokonać rewolucji właśnie w paragrafach.
- Rolnicy używający chemii muszą cyklicznie odbywać szkolenia, prowadzić dzienniki oprysków, wiedzą doskonale, kiedy można używać tych środków i pod jakimi warunkami - tłumaczy Tetera. - Rozmowa z tymi, którzy łamią przepisy, powinna być krótka. Musimy mieć możliwość dotarcia do nich natychmiast, a nie ciągać się po sądach. Dlaczego inspektorzy, chociażby inspekcji ochrony roślin, nie ruszą do pracy na pole zaraz po sygnale i nie złapią sprawcy? Tak, sprawcy, bo to przestępstwo... Zajmujemy się jakimiś tematami zastępczymi, w rodzaju hoteli dla pszczół, a zapominamy o sprawach podstawowych.
Rozmowa z tymi, którzy łamią przepisy, powinna być krótka
Pytani przez nas rolnicy zapewniają, że doskonale wiedzą, kiedy należy stosować opryski, przestrzegają zasad. I uważają temat za zamknięty. - Czasem, jak jest mokre lato, a deszcz wisi w powietrzu, pryskam trochę wcześniej - mówi rolnik, który prosi o anonimowość. - To często jedyna szansa, aby cokolwiek zebrać. Pszczelarze też powinni nas zrozumieć...
Dopiero gdy pójdą spać
Dwa lata temu miliony pszczół padło w Przyczynie Dolnej pod Wschową. Wojewódzki inspektor ochrony roślin i nasiennictwa oraz wojewódzki lekarz weterynarii ustalili, że przyczyną było zatrucie wycofanym z użycia preparatem na stonkę...
Aby nie szkodzić pszczołom, rolnicy powinni wykonywać opryski wyłącznie w godzinach wieczornych, gdy pszczoły powrócą już z codziennego oblotu do ula. Winni również przeczytać uważnie ulotkę i zalecenia producenta konkretnego środka ochrony roślin. Latem opryski muszą być prowadzone nie wcześniej niż o godzinie 20, a przy wysokiej temperaturze pszczoły pozostają aktywne do późna i pracują jeszcze nawet o godzinie 21. Wielu rolników o tym zapomina. Nie zwracają uwagi na to, czy w sąsiedztwie ich pól ktoś ma pszczoły, i prowadzą opryski.
Nie wiedzą? Powinni. Zgodnie z teorią rolnicy mają co pięć lat tak zwane kursy chemizacyjne, są edukowani za pomocą ulotek i artykułów. I naprawdę nie robią pszczelarzom żadnej łaski, nie tylko biorąc pod uwagę obowiązujące prawo. Szacuje się, że dobre zapylanie przez pszczoły powoduje wzrost plonu w porównaniu do plonu przeciętnego: w przypadku roślin sadowniczych i jagodowych o 30-60 procent, rzepaku o 40 procent, gorczycy o 60 procent, a ogórków o 75-90 procent.
Tylko bez uogólnień
Ryszard Mróz, wojewódzki inspektor ochrony roślin i nasiennictwa, tłumaczy, że przy okazji rozmowy o wojnie między rolnikami a pszczelarzami powstało kilka przeinaczeń.
- Pszczelarz, gdy zauważy upadki pszczół, powinien zgłosić się do organu administracji samorządowej i to właśnie on powołuje komisję w celu oszacowania strat i zbadania przyczyn - mówi Mróz. - Gdy do zdarzenia dojdzie w weekend, dajemy sygnał policji. W takiej komisji powinien znaleźć się ktoś od powiatowego lekarza weterynarii, przedstawiciel naszej inspekcji i Polskiego Związku Pszczelarskiego. Dużym uogólnieniem jest stwierdzenie, że każdy przypadek padnięcia owadów to efekt niewłaściwego zastosowania środków ochrony roślin. Stąd próbki muszą być przebadane w specjalistycznym laboratorium w Puławach. Gdy przychodzą wyniki, podejmujemy odpowiednie działania.
Pszczelarz, gdy zauważy upadki pszczół, powinien zgłosić się do organu administracji samorządowej
Jak dodaje Mróz, w województwie lubuskim nie ma szczególnie wielu zgłoszeń. Zdarzają się oczywiście spektakularne przypadki, jak chociażby z 2014 roku z Przyczyny Dolnej, ale zdaniem inspektora wojewódzkiego wcale nie oznacza to, że była to przyczyna główna - owady mogły być osłabione...
- Dziś nie ma alternatywy dla chemii, nie możemy wymagać od rolników, aby zaczęli pielić pola ręcznie - dodaje Mróz. - Dla mnie jedyna rada to dialog. Nie wiem, dlaczego w miejscowości, gdzie jest pięciu rolników i dwóch pszczelarzy, nie potrafią się dogadać. Pszczelarz, wywożąc ule, może zostawić numer telefonu do siebie...
Prawo jest prawem
- Dogadać się? Owszem, ale interes rolnika i pszczelarza nie zawsze jest zbieżny, to znaczy jest zbieżny, ale rolnicy o tym zapominają - denerwuje się Tetera. - Ja przecież na ich pole nie wchodzę, to oni powinni przestrzegać prawa. Gdy przekroczę przepisy, jeżdżąc samochodem, nikt nie ma dla mnie litości, w ekstremalnych przypadkach tracę uprawnienia. Notoryczni truciciele pszczół powinni mieć cofnięte uprawnienia do użycia chemicznych środków ochrony roślin.
Co zrobić? Jedni pszczelarze mówią o zaalarmowaniu Komisji Europejskiej, która rolników „mordujących” pszczoły pozbawiłaby dopłat. Inni postulują, aby trucie pszczół przez niezgodne z przepisami prowadzenie oprysków było ścigane z urzędu. Bo i tracą cierpliwość. Tak wiele razy ich praca przez czyjąś bezmyślność lub złą wolę szła na marne.
Pszczelarze mówią o łatwości, z jaką wprowadzane są nowe środki ochrony roślin i sprzedawane te przeterminowane. Do tego, ich zdaniem, niewystarczająca jest wiedza operatorów opryskiwaczy. I jak można przeczytać w oficjalnych dokumentach Polskiego Związku Pszczelarskiego, do tego dochodzi nieporadność kontrolujących, brak funduszy na ich funkcjonowanie w terenie, a kary, jakie mogą wystawić za nieprawidłowe stosowanie środków ochrony roślin, są niewspółmiernie niskie do skutków, które może wywołać ich nieprawidłowe stosowanie. „My, jako pszczelarze, chcemy współpracować z rolnikami, bo naszą zapłatą za zapylanie jest miód”.
A jak jest w innych krajach? Tylko jeden przykład. Jak obliczono, blisko 80 procent roślin zależnych jest od pracy zapylaczy. Stąd w USA za jedną rodzinę pszczelą zapylającą uprawy migdałów czy pomarańczy plantatorzy płacą po 100 dolarów tylko za jej postawienie na okres kwitnięcia kwiatów. Jak wyliczono, wartość pracy jednej pszczelej rodziny wyceniana jest na ponad 1200 euro.