Nikt nigdy nie ogłosił autorytaryzmu tak jak się ogłasza uchwalenie nowej konstytucji. Autorytaryzm zaczyna się małymi kroczkami poprzez stopniowe przesuwanie granicy tego co władzy wolno.
Wypowiedź Baracka Obamy w tym sensie jest prawdziwa. To działa tak: najpierw władza chce mieć sądy, potem chce mieć media. Potem, gdy już ludzie władzy narozrabiają, boją się władzę stracić, żeby nie ponosić odpowiedzialności, więc zmieniają ordynację wyborczą tak, by trudniej było wybrać kogoś innego, potem starają się oddziaływać na ludzi biznesu, tak, by odsuwali się od polityków opozycji, potem władza napuszcza jedne grupy społeczne na drugie – buduje konflikty. Lekarzy przeciwstawia pielęgniarkom, rodziców dzieci niepełnosprawnych pozostałym itd.
Od któregoś momentu demokratyczny system dzięki tym zabiegom jest już mocno zdezelowany, a potem zaczyna być już raczkującym autorytaryzmem. I nie da się powiedzieć, nie znam takiego mądrego, na żadnym uniwersytecie: Yale ani na Jagiellońskim, który powie, kiedy przekracza się tę granicę pomiędzy zwiędłą demokracją a raczkującym autorytaryzmem.
Każdy chyba autorytaryzm na świecie na początku przedstawia się jako demokracja. Ba większość autokratycznych rządów na początku cieszy się na początku mandatem demokratycznym, który uzyskuje bez żadnych zastrzeżeń. Co tu mówić wiele o autorytaryzmie, nawet totalitarne rządy nieraz zaczynają się od zwycięstwa wyborczego – tak było z Adolfem Hitlerem.
W Polsce autorytaryzm nie jest zresztą neutralnym politologicznym terminem, którym posługujemy się w akademii po to by opisać jakiś ustrój. Samo słowo autorytaryzm traktowane jest jak obelga, jak „brzydkie słowo”, za które trzeba może nawet przeprosić.
W amerykańskiej kampanii wyborczej w ubiegłym roku kandydat na prezydenta Joe Biden porównywał sytuacją w Polsce do tego co się dzieje na Węgrzech i Białorusi. Olga Tokarczuk niedawno zbulwersowała część Polaków podobnym porównaniem. Oczywiście, że Polska nie jest dzisiaj i mam nadzieję nigdy nie będzie Białorusią.
U nas w parlamencie wciąż jest opozycja i to silna, nie ma politycznego terroru, opozycja ma dostęp do części prywatnych mediów, nie ma więźniów politycznych itd. A co z racją Obamy? Czy jesteśmy jeszcze poobijaną demokracją czy już mało intensywnym autorytaryzmem. Tego dowiemy się dopiero po latach, gdy już będzie za późno. Więc może lepiej dzisiaj przesadzić troszkę z oceną niż kiedyś żałować naiwności?