Biegacze z Żor. Maratony im w głowie [ZDJĘCIA]
Biegacze z Żor: Maja Kałus ma 6 lat, jej mama Ewa 37, a dziadek Karol 66 lat. Co łączy tą trójkę oprócz więzów rodzinnych? To miłość do biegania. Maja odnosi już pierwsze sukcesy w imprezach biegowych w naszym mieście, a jej mama - która biega z Grupą Biegową HRmax Żory od pięciu lat - ma na koncie ukończone cztery maratony! Wzorem dla innych, w tym dla seniorów, jest z kolei pan Karol, który biega od ponad 40 lat i wygrywa zawody dla weteranów o zasięgu ogólnopolskim.
Biegacze z Żor z trzech pokoleń
- W ostatnią niedzielę ukończyłam swój czwarty maraton w życiu, w Poznaniu. Gdy przyjechałam do domu, córka Maja powiedziała, że też będzie biegać w przyszłości maratony – mówi żorzanka Ewa Kałus, której celem na przyszły rok jest zdobycie „Korony Maratonów” (ostatni maraton pani Ewy odbędzie się 15 maja w Krakowie 15).
Gdy pani Ewa była w Poznaniu, jej córka Maja właśnie startowała na 2 km w VIII Żorskim Biegu Ulicznym. W tej imprezie miał również wystartować dziadek Mai, a teść pani Ewy – Karol, ale choroba wyeliminowała go ze startu.
6-letnia Maja to dzisiaj najmłodsza fanka biegów w rodzinie Kałusów. Kilka dni temu dziewczynka odniosła również olbrzymi sukces, bo wygrała w swojej kategorii wiekowej Jesienny Bieg Przełajowy w Żorach. Po wygraniu eliminacji szkolnych, Maja wymiotła konkurencję w głównym starcie. Nie dała szans innym dziewczynkom. - Jestem bardzo dumna z córki. Gdy Maja miała 1,5 roku, to już wtedy wystartowała w Żorskim Biegu Ulicznym. Na własnych nogach zrobiła konkretny dystans. Nie trzymałam jej wtedy na rękach – wspomina pani Ewa.
Dzisiaj Maja lubi biegać, a zwłaszcza wypady z dziadkiem na bieżnię Gimnazjum nr 4 w Żorach. - Dziadek Karol mierzy czas, a ja robię kółeczka – mówi 6-letnia Maja Kałus, uczennica klasy sportowej w Szkole Podstawowej nr 3 w Żorach. Dziewczynka jest bardzo wysportowana, mało choruje i już hartuje swój organizm, bo w przyszłości chce biegać maratony tak jak jej mama i dziadek.
Za panią Ewą już starty na dystansie 42 km i 195 m we Wrocławiu, Dębnie, Warszawie i Poznaniu. Co ciekawe, dwa ostatnie maratony pani Ewa ukończyła w zaledwie dwa tygodnie! To były dwa różne biegi, w których łzy szczęścia przeplatały się ze łzami z bólu, ale mimo to na 41 kilometrze było u pani Ewy oczywiście... standardowe malowanie ust czerwoną szminką...
- Linię mety w maratonie w Poznaniu przekroczyłam z czasem 3:51:09, co dało 176 miejsce w kategorii open kobieta. Biegło mi się świetnie do 33, 35 km, dopóki nie złapał mnie ból w biodrze. Jednak dwa tygodnie wcześniej podczas maratonu w Warszawie miałam jeszcze gorzej. Upadłam na 26 kilometrze. Noga wpadła mi w jakąś wyrwę w asfalcie. Obiłam sobie kolano i ramię. Leciała krew, ale ja jestem twardą kobietą, więc podniosłam się i biegłam dalej. Straciłam rytm, wpadłam na tzw. „ścianę”, jak to mówimy w naszym slangu. Ostatnich 10 km zupełnie nie pamiętam. Chciałam nawet zejść z trasy. Jednak wzięłam się w garść i biegłam dalej. Na metę wbiegałam już, płacząc z bólu i szczęścia – wspomina pani Ewa.
Mimo upadku nasza żorzanka ukończyła maraton w Warszawie z czasem 3 godz. i 57 minut. Ten rezultat zapewnił pani Ewie 10. miejsce w klasyfikacji pracowników oświaty. - Wydawało mi się, że biegnę na 4 i pół godziny, ale gdy wbiegałam na stadion narodowy, gdzie była linia mety, to dwaj koledzy z grupy HRmax Żory krzyknęli do mnie, że mam znakomity czas 3 godz. i 56 min. To dodało mi skrzydeł. Wiedziałam, że złamię znowu barierę 4 godzin – dodaje żorzanka.
Dwa pierwsze maratony w wykonaniu pani Ewy były także jej olbrzymim sukcesem. 12 kwietnia tego roku w Dębnie żorzanka ustanowiła swój rekord: 3 godz. 49 minut, a debiut w maratonie we Wrocławiu 14 września 2014 roku przebiegła z czasem 4 godzin. Jak na debiutanta był to niebywały wyczyn.
Gdy pani Ewa wróciła do domu z Wrocławia stwierdziła nawet, że już nigdy więcej nie przebiegnie żadnego maratonu!. - Biegnąc mój pierwszy maraton, nie poczułam „tego czegoś” podczas biegu. Przed startem we Wrocławiu najdłuższy dystans, jaki pokonałam to było 30 km. We Wrocławiu nie wiedziałam, jak mój organizm będzie się zachowywać, ale i tak udało osiągnąć czas 4 godzin. Wydawało mi się, że biegłam asekuracyjnie, a i tak czas był bardzo dobry – dodaje pani Ewa, który dzisiaj może już śmiało powiedzieć: „lubię biegać maratony”. - We Wrocławiu nie czułam walki samej z sobą, a dzisiaj w czasie biegu czuję to zmaganie, a to wspaniałe. Jak człowiek walczy, to potem na mecie czuje niesamowitą satysfakcję – mówi pani Ewa, która biega regularnie od 5 lat.
Dzisiaj należy do Grupy Biegowej HRmax Żory, z której zawodnicy spotykają się w każdy czwartek na żorskim Rynku późnymi popołudniami i... biegają na dowolnych trasach. Od niedawna pani Ewa uczestniczy również w tzw. „babskim bieganiu”. - Tak sobie mówimy z koleżankami, że „idziemy na dziołszki”. Spotykamy się w babskim gronie także na Rynku Żor i potem oczywiście pokonujemy różne dystanse – mówi pani Ewa, która biega dzisiaj przynajmniej trzy razy w tygodniu, głównie wieczorami.
Nieprędko było jej do biegania na dłuższych trasach i to w zawodach. - W szkole lubiłam biegać na dłuższych dystansach, ale nigdy nie startowałam w żadnych zawodach. Gdy w 2009 roku urodziłam córkę Maję, postanowiłam biegać, by zrzucić trochę wagi po ciąży. Chciałam zacząć na początku 2010 roku, ale wciąż nie mogłam ruszyć się z domu. Poszłam jednak biegać 12 kwietnia, dwa dni po katastrofie smoleńskiej. Pokonałam wówczas dystans 500 metrów. Potem przyszły kolejne wyzwania i dłuższe trasy. 10 km przebiegłam dopiero po roku biegania – wspomina pani Ewa, która cały czas miała w pamięci także to, co przez ostatnie lata „wyczyniał” jej teść, Karol Kałus. - Podobała mi się ta cała otoczka towarzysząca zawodom. Liznęłam jej trochę, towarzysząc teściowi w jego wyjazdach na zawody – mówi pani Ewa.
Jak się okazuje, pan Karol w rodzinie biega najdłużej, bo już ponad 40 lat. Ma na koncie wiele sukcesów – plasuje się na czołowych miejscach w tabeli na różnych zawodach weteranów. Niedawno, podczas XIX Mistrzostw Polski Górników w Knurowie na dystansie 10 km zajął 5. miejsce w swojej kategorii wiekowej. Kilka miesięcy wcześniej pan Karol wywalczył w Toruniu tytuł wicemistrza Polski weteranów na 1,5 km i zajął trzecie miejsce na 800 metrów. W poprzednich latach zdobywał też m.in.: złoto w biegu Emila Zatopka na 22 kilometry w Czechach, na 12 kilometrów w Istebnej, 8 km w Sosnowcu, czy na 3 km w Spale. Został tam mistrzem pomimo kontuzji.
Ile kilometrów żorzanin przebiegł do tej pory? – Dwa razy okrążyłem równik i dalej nie mam dosyć biegania – mówi Karol Kałus.
Najwięcej sukcesów odnosił w wieku 40 lat. Biegał już wtedy maratony z czasem 2 godz. i 38 minut. Był wówczas czołowym zawodnikiem, z którego inni brali przykład. - Dzisiaj biegam zazwyczaj około 8 kilometrów w lesie, w okolicach Pojezierza Palowskiego. To nie są wyczerpujące biegi. Czasem towarzyszy mi żona. Ja biegam, a ona idzie spacerkiem z 5 kilometrów - dodaje pan Karol. Najbliższy start przed nim? Bieg barbórkowy w Rybniku, jeśli kontuzja kręgosłupa na to pozwoli.
Rodzina Kałusów przekonuje innych do biegania. - Warto biegać, aby zresetować się, mieć kondycję i zdrowie – mówią zgodnie nasi mistrzowie. - Cieszę się, że biegaczy jest u nas coraz więcej. Gdy zaczynałam biegać, to wieczorami widziałam garstkę ludzi. Gdy teraz wychodzę na trening, to spotykam nawet z 20, 25 osób - mówi pani Ewa. Najbardziej lubi biegać w okolicach Gichty. Przekonuje też, że o każdej porze roku warto biegać. Ważne są także: dieta i rozgrzewka. - Gdy biegamy dla samego biegania to to wystarczy. Gdy startujemy w zawodach, to musimy jeszcze postawić na ćwiczenia, basen. Sama od tego roku zapisałam się na trening obwodowy – mówi pani Ewa. Biega, czasem słuchając muzyki ze słuchawek, a czasem ciszy, śpiewu ptaków. - Podczas biegu jestem sama dla siebie. Myślę o rodzinie. Cieszę się również, że mąż Marcin też zaczął biegać pół roku temu – dodaje pani Ewa.