Biznes w czasach epidemii. Właścicielki trzech łódzkich mikrofirm boja się, że ich biznes nie utrzyma sie do końca pandemii.
Właściciele najmniejszych firm boją się, że nie przetrwają do zakończenia obostrzeń. Zysków nie mają, lub symboliczne, a opłaty nadal wysokie.
Dagmara Sak prowadzi salon sukien ślubnych i komunijnych przy Piotrkowskiej. Jej trzyosobowa firma jest zamknięta od marca. Komunie w maju odwołane, śluby zaplanowane na marzec-czerwiec przekładane na wrzesień lub przyszły rok. Od momentu zamknięcia salonu do jej firmy (telefon kontaktowy zostawiła dla klientów w witrynie) zadzwoniła jedna klientka. Dagmara Sak mówi, że boi się, że jej firma nie podniesie się po tym zastoju.
- To dla nas strzał w kolano – mówi o skutkach pandemii. – W mojej branży największe zamówienia zbiera się od lutego do kwietnia. A tych nie ma. Mam za to sporo pieniędzy ulokowanych w materiałach zamówionych na suknie i samych sukniach. Firmę prowadzę razem z mężem, więc w tej chwili nie mamy żadnych dochodów. Wynajmuję dwa lokalne. W tym wynajmowanym od miasta czynsz mam anulowany, ale za wynajmowany od prywatnej osoby muszę płacić co miesiąc 3 tys. zł. I pracownikom. ZUS mogę mieć na trzy miesiące zawieszony, ale to wszystko za mało.
Aneta Zduńczyk prowadząca kwiaciarnię na Karolewie przez 3 tygodnie miała zamkniętą kwiaciarnię. Jak mówi w jej biznesie ruch skończył się po imieninach Krystyny i Bożeny. Kwiaciarnię otworzyła, bo lepiej kiepski zarobek niż żaden. A kiepski, bo odkąd w pogrzebie może uczestniczyć tylko 5 osób nie ma zamówień na wieńce i wiązanki. Okolicznościowych bukietów też nikt nie kupuje.
- Otworzyłam kwiaciarnie aby zarobić na czynsz, a płacę go d prywatnej osoby 2200 zł plus media – mówi. – Sprzedają się tylko kwiaty do skrzynek balkonowych, tulipany i żonkile. Boję się myśleć o tym, z czego będę żyła gdy ta sytuacja potrwa jeszcze miesiąc czy dwa.
Agnieszka Szychowska przy ul. Zielonej prowadzi sklep z bielizną, od 3 tygodni jest zamknięty. Z lękiem myśli o tym, co czeka ją w najbliższej przyszłości. Zatrudnia pracownicę, a do niedawna miała także stażystkę. W sklepie ma zgromadzoną bieliznę na wiosnę, a producenci nie odraczają płatności. Kostiumy kąpielowe, które zawsze sprzedawała, odmówiła. Wyjazdów na wakacje pewnie w tym roku nie będzie.
- Jest dramatycznie – mówi. - Pracownica jest na urlopie za ten rok, ale ten wkrótce się jej skończy. Może otrzymam z Tarczy Antykryzysowej 40 proc. do jej wynagrodzenia, ale mnie jako szefowej ono nie przysługuje. Będzie mi się należała pożyczka w wysokości 5 tys. zł, o ile przez pół roku nie zwolnię pracownika, ale przecież to kropla w morzu potrzeb. Zasypiam i budzę się myśląc, jak wyjść obronna ręką z tej sytuacji bez wyjścia.