Jedni odsądzają ją od czci i wiary, drudzy - łapczywie pochłaniają jej kolejne książki. Blanka Lipińska opowiada nam, jak powstała jej erotyczna powieść „365 dni”, w dniu premiery filmu zrealizowanego na jej podstawie.
Pracowałaś wcześniej w hotelarstwie i przy zawodach KSW. Jak to się stało, że w pewnym momencie postanowiłaś napisać książkę?
To było jakieś sześć lat temu. Byłam wtedy z mężczyzną, który do dziś jest największą miłością mojego życia. Zresztą dziękuję mu na ostatniej stronie „365 dni”. Był pierwszym facetem, który poskromił złośnicę. Umiał poradzić sobie z moim żywiołowym charakterem, używając do tego tylko swojego mózgu. Ale, niestety: po pół roku przestał odczuwać do mnie fizyczny pociąg. To była „biała miłość” - efekt silnej emocji, którą przeżywał, będąc w związku ze mną. Jedyną miłością, którą wcześniej znał, była miłość do mamy i siostry. Dlatego, kiedy się we mnie zakochał, wrzucił mnie do tego samego worka. A skoro z rodziną nie uprawia się seksu, jego mózg automatycznie wyłączył pożądanie z naszej relacji. Chcąc jakoś zrekompensować sobie brak seksu, czytałam wiele erotyków. Wydawałam na te książki setki złotych. Ale żadna nie spełniła moich oczekiwań. Wszystko było tam takie płaskie. Dlatego pomyślałam: „Ja sama sobie ten seks opiszę”. I tak powstała powieść. Siadłam do komputera, a mój facet mnie pyta: „Co ty robisz?”. A ja mówię: „Piszę książkę”. „Ale po co?” - on na to. „Albo będziesz uprawiał ze mną seks, albo będę o nim pisać” - odpowiadam mu. „To pisz” - on na to.
Nigdy wcześniej nie uczyłaś się pisania. Jak to możliwe, że tak dobrze ci poszło?
Van Gogha też nikt nie uczył malowania. Za każdym razem, kiedy powstaje coś z potrzeby serca, będzie to dobre dla odbiorcy. Dlatego że on wyczuje, czy to jest autentyczne. Stąd też ja nie piszę na akord. A mogłabym zarabiać miliony rocznie, gdybym to robiła, bo mam już znane nazwisko. Ale to nie byłoby moje i byłoby to gorsze. To byłoby oszustwo w stosunku do ludzi. Ja usiadłam i napisałam książkę językiem mówionym, a nie pisanym. Inaczej nie umiałam. Dzięki temu pominęłam to, czego najbardziej nie lubię w książkach - opisy, które są nudne. Pisałam tę książkę dla siebie - więc pisałam ją tak, jak chciałabym przeczytać.
No właśnie: początkowo „365 dni” miało nie zostać nigdy wydane. Dlaczego zmieniłaś zdanie?
To był 2017 rok. Kolejna nieudana miłość. I ten facet powiedział mi, że ja nigdy tej książki nie wydam. A ze mną jest tak, że jak ktoś mi mówi, że czegoś nie zrobię, ja to zrobię za wszelką cenę. W pierwszym wydawnictwie, które zaakceptowało tę książkę, powiedziano mi, żebym nie miała wobec niej zbyt dużych oczekiwań. Tymczasem udowodniłam, że to bestseller. Potem powiedziano mi, że raczej niemożliwe będzie jej zekranizowanie. A teraz do kin wchodzi film oparty o powieść „365 dni”.
Co sprawiło, że twoja książka stała się bestsellerem?
Kiedy napisałam książkę, jedyną osobą, której ją pokazałam, była moja przyjaciółka Ania. Ona wysłała ją w cyfrowym formacie swoim przyjaciółkom. A one swoim. I wszystkie one mówiły: „Ale ta książka jest zajebista, weź to wydaj!”. Okazało się, że ujęła je prawda w niej zawarta. Że nie ma tam tych słodko pierdzących jednorożców, tylko twardy kut... Tam jest pieprzenie, a nie głaskanie piórkiem po tyłku. Jest historia dziewczyny, która nie jest dziewicą ze sklepu ze śrubkami, ale jest twardą babką, która podporządkowuje się facetowi, bo chce, a nie - bo musi. Kobieta w mojej książce nie jest słabsza, ona jest takim samym łowcą jak mężczyzna. Ona tak samo lubi polować i pieprzyć się jak główny bohater. Każda czytelniczka zobaczyła w mojej książce część prawdy o sobie.
Jakie były tego efekty?
Trzy dziewczyny spośród moich znajomych rozwiodły się ze swoimi mężami już po przeczytaniu mojej trylogii. Zrozumiały, że nie dostają od nich tego, czego oczekują. Kobiety nagle zaczęły wreszcie od swych facetów wymagać. Już nie ma: „Kryśka, połóż się na boczku, ja załatwię sprawę szybko”. Teraz Kryśka mówi: „Jak się chcesz bzykać, to zajmij się najpierw mną!”. To jest rewolucja seksualna. Dlatego faceci niezbyt za mną przepadają.
Co mężczyźni sądzą o twoich książkach?
Większość z nich stwierdziła, że to nie jest ich ulubiona literatura. Ale też dodała: „Dziewczyno, wiesz czym jest seks”. I jeszcze: „Potrafisz opisać ten seks słowami do tego stopnia, że czytając to, mam wrażenie, że ona mi to robi”.
Kiedy „365 dni” pojawiło się w księgarniach, media od razu stwierdziły, że to polska wersja „50 twarzy Greya”. Czy rzeczywiście inspirowałaś się tą powieścią?
W ogóle się nie inspirowałam. Ale celowo napisałam na okładce, że „365 dni” to „Ojciec chrzestny” i „50 twarzy Greya” w jednym, bo chciałam przybliżyć ludziom charakter mojej książki. Cóż - w powieściach erotycznych mężczyzna zawsze jest bogaty, wysoki, muskularny i przystojny. I u mnie też taki musiał się pojawić. Gdyby moja książka była o niskim facecie z nadwagą, który strasznie się poci - nikt by po nią nie sięgnął. Dlatego zarówno u mnie, jak i w „Greyu” bohaterem jest przysłowiowy ideał faceta. To łączy wszystkie książki erotyczne.
Zarówno w twojej książce, jak i w „Greyu”, kobieta jest zdominowana przez mężczyznę. Dlaczego?
Większość tych książek jest taka. Tylko jakiś procent to coś dla koneserów: tam kobieta jest silniejsza od mężczyzny, a on jest wobec niej uległy. Ale to nie jest w ogóle dla mnie. W moich książkach facet musi być męski. I jego pewność siebie i wewnętrzna siła objawia się w łóżku. Matka natura, która nigdy się nie myli, tworząc mężczyznę istotą silniejszą fizycznie, miała w tym swój plan. Dlatego ten podział ról, w którym kobieta jest słabsza, jest zakodowany w nas od dawna.
Feministki by się z tobą tutaj nie zgodziły. To dlatego nie lubią twoich książek?
Ja też jestem feministką. Pozwalam się codziennie opluwać tysiącom hejterów za to, że mówię kobietom: „Masz prawo chcieć”. Kiedy odbierałam nagrodę Nadzieja Plejady w zeszłym roku, zwróciłam się do kobiet: „Nie macie obowiązku „dawać” swoim facetom”. Wykorzystałam swoją książkę, żeby podnieść kobiety z kolan. Z roli, która została nam narzucona kulturowo przez wychowanie i religię: „Masz obowiązek „dawać”. A Lipińska mówi: „Nie! Masz obowiązek tylko być szczęśliwą, bo tylko szczęśliwa będziesz spełniona. Jeżeli masz ochotę na coś innego - powiedz to głośno. Nie wstydź się”. Czym jest feminizm w XXI wieku? Nie musimy już kopać się o prawa wyborcze. Podobno wciąż zarabiamy jednak mniej i zajmujemy gorsze stanowiska. Ja nie poczułam tego nigdy na żadnym etapie swojego życia. Bo mam jaja większe niż 99 procent męskiej populacji. Nie jest więc to kwestia płci, ale tego, jaki ma się pomysł na siebie i jak bardzo jest się konsekwentnym.
Jak sukces książki zmienił twoje życie?
Nie lubię tego pytania, bo przypomina mi, ile straciłam, stając się osobą publiczną. Beztroski, wolności, radości. Ale cóż - wiedziałam, że tak będzie. Ale co innego jest wiedzieć, a co innego dotknąć. Odczułam to najbardziej, rozstając się ze swoim facetem. Kiedy ty jesteś z kimś, wie o tym jakieś dwadzieścia osób. Tymczasem w moim przypadku, naszemu związkowi przyglądało się milion oczu, żądnych wszelkiego rodzaju sensacji. Moje życie zostało całkowicie odarte z prywatności. I to na moje własne życzenie. Dziwne uczucie i niezbyt komfortowe, bo mam wrażenie, że nic już nie jest tylko moje.
Nie odczułaś żadnych pozytywnych skutków sławy?
Zawsze byłam kobietą walczącą. Już od przedszkola chciałam zmieniać świat. Lubiłam być na czele wszelkiego rodzaju rewolucji, gdyż uważałam, że wszystkie zmiany są dobre. Dostawałam jednak za to baty. Dopiero sukces „365 dni” sprawił, że wreszcie widzę, jak cudownie rozwijają się kobiety, pod wpływem książki zmieniają swoje życie. Na okładkę trzeciej części wrzuciłam hasło: „Rak szyjki macicy nie boli. On cię po prostu zabije. Zrób badania, abyś mogła dalej żyć”. Chciałam w ten sposób przestrzec kobiety przed tą straszną chorobą, która wcześnie wykryta jest już w pełni uleczalna. I wyobraź sobie, że kobiety, sięgając po moją powieść, przestraszyły się i zaczęły się badać. U wielu z nich wykryto raka szyjki macicy. Wiele z nich udało się uratować, dla wielu jednak było już za późno. Poczułam wtedy, że ta moc osoby publicznej została mi dana po coś. Jeżeli uratowałam chociaż jedną kobietę od śmierci, to jest dla mnie dostateczna nagroda za te baty, które dostaję każdego dnia w internecie.
Masz na ręce wytatuowanych swoich rodziców, czyli są dla ciebie ważni. Jak oni oceniają twoje książki?
Rodzice są ze mnie niezwykle dumni. Ja trochę nie zdaję sobie sprawy ze swojego sukcesu, gdyż traktuję go jako swoją pracę, którą mam do wykonania. A rodzice mówią, że ten sukces to jest coś nieprawdopodobnego.
Nie byli zgorszeni, kiedy przeczytali „365 dni”?
Skąd. U nas w domu otwarcie mówiło się o uczuciach i o seksie. Dostawaliśmy różne rady i porady. Zwłaszcza ja byłam mocno edukowana jako dziewczynka, żeby nie przytrafiła mi się jakaś „głupota”. Bardziej otwarty jest tata i to chyba po nim odziedziczyłam charakter. Mama jest damą, a damy rozmawiają w sposób zawoalowany.
Swoje dzieci wychowasz też według takich zasad, jak rodzice ciebie?
Ja nie będę miała dzieci, ponieważ jestem wygodna. Nie lubię zobowiązań. Nie mam ochoty rujnować swojego życia. Nigdy nie stworzyłam związku dłuższego niż dwa lata. Jeżeli kiedyś pokocham kogoś tak, że przetrwam tę granicę, wtedy może się zastanowię, czy chciałabym mieć dziecko. Ale spotkać faceta, który ma większe jaja niż ja - to coś prawie niemożliwego.