Boćkowski: Łukaszenka jest cierpliwy. Jeżeli rozpisał sobie scenariusz na dłuższy okres, to 30 dni przetrzyma.
Rozmowa. O stanie wyjątkowym z dr hab. Danielem Boćkowskim, kierownikiem Zakładu Socjologii Polityki i Bezpieczeństwa w Instytucie Socjologii Uniwersytetu w Białymstoku.
Czy trzeba wprowadzać na części Podlaskiego stan wyjątkowy z powodu tego, co dzieje się na naszej granicy z Białorusią?
Tak naprawdę, to chyba nikt tego do końca nie wie. Trzeba wyjaśnić, czy stan wyjątkowy ma służyć wyłącznie rozwiązaniu problemu z uchodźcami na granicy, czy – tak jak to powiedziano i co miałoby sens – chodzi o manewry, które odbędą się po białoruskiej stronie i mogą zostać użyte do różnych prowokacji. Mogę zrozumieć obawy polskich władz, że gdy zaczną się ćwiczenia Zapad (a znajdą się kolejni aktywiści, którzy będą ciąć płot na granicy polsko-białoruskiej), może dojść do prowokacji ze strony np. Białorusi. Jeśli ma to służyć rozwiązaniu zagrożeń, jakie mogą wynikać z działań strony białoruskiej, to taka decyzja się przyda. Natomiast czy stan wyjątkowy rozwiąże problemy z grupką ludzi w Usnarzu? Nie.
Stan wyjątkowy dotyczy terenu trzech kilometrów od granicy, a przecież jest strefa nadgraniczna, w której i tak są inne rygory i większe uprawnienia Straży Granicznej.
To jest kwestia tego, czy zależy nam bardziej na tym terenie niż na całej strefie nadgranicznej. Trzy kilometry to pas, który można lepiej kontrolować, ale trudno powiedzieć, dlaczego właśnie tyle. Może to jest kwestia, o której wie rząd, kwestia np. logistyki, bezpieczeństwa. W jakiś sposób oszacowano, że jest to wystarczający bufor do wszelkich działań. Skupiamy się też na tym, że w ten sposób (przez stan wyjątkowy) zostaną odsunięte te wszystkie grupy „pomocy” czy ludzie, którzy wspierają obóz uchodźców przy granicy. Jest też pytanie, czy ma to wyeliminować ruch przemytniczy. Co chwila dostajemy komunikaty, że Straż Graniczna zatrzymuje zorganizowane zespoły, które już czekają na osoby przekraczające naszą granicę. Możliwe, że taka strefa ma utrudnić także działania grup przemycających ludzi.
Jest też wątek wrześniowych białorusko-rosyjskich ćwiczeń Zapad, ale one za naszą granicą nie odbywają się po raz pierwszy. Można powiedzieć, że to impreza cykliczna.
One są co roku, więc to żadna nowość. Jednak pierwszy raz zdarza się, że wraz z ćwiczeniami wojskowymi po białoruskiej stronie mamy przesilenie na granicy i kryzys uchodźczy. Dodatkowo Rosjanie zdecydowali, aby Zapad połączyć z przerzutem wojskowych, którzy na stałe mają zostać w pasie przygranicznym Białorusi, w Grodnie i nie tylko. Każde takie ćwiczenia były wyzwaniem logistycznym dla krajów NATO, bo zastanawiano się, jakie materiały są zbierane i jakie są cele tamtej strony. Zawsze wtedy była podwyższona gotowość, a w tym roku ćwiczenia zbiegną się z kryzysem, który wygenerowała strona białoruska. Siłą rzeczy, uzasadnione jest więc pytanie: na ile to wszystko połączono i czy liczono na właśnie taką naszą reakcję? Przypomnę, że po Łotwie i Litwie jesteśmy ostatnim krajem, który wprowadza jakąkolwiek formę stanu wyjątkowego.
Czytaj również: Dr Daniel Boćkowski o Białorusi: Działania Łukaszenki stają się coraz bardziej nieprzewidywalne
Nie sposób jednak pominąć głosów zarzucających rządowi, że nie wprowadził stanu wyjątkowego lub klęski, gdy był szczyt pandemii, a robi to teraz, przez działalność swoistego biura turystycznego Łukaszenka Travel i kłopotów w Usnarzu.
Łukaszence udało się zrobić coś skutecznie, czyli doprowadzić do uruchomienia procedur, których standardowo na granicach się nie stosuje. Jest to więc swego rodzaju zwycięstwo tamtej strony. Trudno natomiast oceniać, co dodatkowo wie nasz rząd lub jakie informacje do rządu docierają odnośnie możliwych zagrożeń, które mogą się pojawić. Albo rzeczywiście wiemy, że musimy wyciszyć tę granicę, albo też reagujemy – że tak powiem– panicznie, by granice zabezpieczyć. Wtedy to Rosjanie czy Białorusini wygrywają. Ale jeśli stan wyjątkowy ma tylko i wyłącznie przykryć sprawę Usnarza, to kompletnie nic nie da. Może ktoś wierzy, że jeśli nie będzie mediów na granicy, to będzie ciszej, ale przecież nie ma tak, że utnie się dopływ informacji i już. One i tak będą, a my musimy starać się wyciszyć przekaz białoruski i działania, którymi próbowano podważać wiarygodność informacji ze służb podległych rządowi, w tym ze Straży Granicznej. W tej sytuacji ludzie mogą twierdzić, że brak mediów przy granicy to wprowadzanie w błąd. I takie przekonanie będzie zyskiem Białorusinów czy Rosjan. Oni będą starali się to podbić w przestrzeni medialnej czy blogowej w naszym kraju.
To teraz trochę wróżenia z fusów. Sądzi pan, że 30 dni stanu wyjątkowego wystarczy do uspokojenia sytuacji z uchodźcami, z jaką mamy do czynienia na podlaskim odcinku granicy z Białorusią?
Powiem tak, Łukaszenka jest cierpliwy. Jeżeli rozpisał sobie scenariusz na dłuższy okres, to 30 dni przetrzyma. Jeśli jednak to on ma decydować, jak długo ma u nas trwać stan wyjątkowy, jesteśmy stroną przegraną. Skoro stan wyjątkowy ma służyć realnej poprawie bezpieczeństwa na naszej granicy i realnej mobilizacji naszych sił i środków, to niech służy. Jeśli jednak naszym władzom chodzi o schowanie problemu, to wygrana jest po tamtej stronie, bo reagujemy tak, jak chce sprawca tego kryzysu, czyli Łukaszenka.